Jestem w Warszawie. Zgodnie z planem. W sobotę dotarłem do stolicy. Nie było łatwo, choć było przyjemnie. W sensie, że ostatni pociąg jaki jedzie z Łodzi do stolicy musi jednak obfitować w niespodzianki, prawda? Tak było i tym razem. Był chyba mecz, bo na stacji Łódź Widzew wsiadła spora banda dresów z szalikami. Krzyczących, śpiewających i w ogóle strasznych. Na szczęście byli grzeczni. Czyli siedzieli w innym wagonie i w ogóle się nie pojawiali w okolicy. Ot, strach ma wielkie oczy. A w przedziale ze mną siedziało dwu młodych chłopców. Jeden dresik fajny, a drugi – śliczny licealista. Wiem, że licealista, bo pokazywał panu konduktorowi legitymację szkolną. A więc jasne, że mi się podobał. Miał czapeczkę i w ogóle był całkiem-całkiem.

Zaraz po dotarciu miałem przygodę oczywiście z taksówką, ale to już pominę. Dotarłem do domu, troszkę się rozpakowałem. W tym czasie u Michała był jakiś tam Bartek, czyli jego potencjalny okazjonalny seks. Toszkę się wypakowałem i zacząłem szykować do nocy. A wiadomo, że noce są bez końca. Ubrałem białą sukienkę i do tego czarne buciki płaskie i czarny pasek-gorset. Dodatkowo dla kontrastu założyłem czerwone grube korale drewniane kupione w Rewalu. Wydaje mi się, że wyglądałem fajnie. Sam się sobie podobałem, co nie zdarza mi się dość często. No i taki wyrychtowany poszedłem do Utopii. W sensie, że pojechałem. Wiadomo, taxi. Michał został w domu.

Przy wejściu do Utopii okazało się, że slekcjoner jednak coś mówi. Odezwał się do mnie i powiedział: „No, no, odważnie”. Zapytałem czy to źle. Stwierdził, że oczywiście, że nie i dodał, żebym uważał wracając do domu. No, bez przesady. Dam radę. Nie jestem nowicjuszką.
W Utopii oczywiście musiałem zwracać na siebie uwagę. Wiadomo. I powiem wam szczerze, że o ile zawsze jestem na to przygotowany i wiem, że tak będzie… To jednak tym razem w pewnym momencie te wszystkie wlepione we mnie oczy zaczęły mnie męczyć. Nie jest to ani mój pierwszy raz w stroju uważanym powszechnie za kobiecy no a poza tym – ileż można się gapić? Ja tylko chciałem się pobawić. Przeszkadzała mi troszkę torebka, ale dałem radę. Spotkałem tylko Grzegorza ze znajomych. Nie wiem co się z pozostałymi dzieje. Nic a nic nie wiem. Jeszcze trochę czasu minie, zanim ogarnę wszystkich. Do Maćka dzwoniłem z Łodzi. Nie odpisał, nie oddzwonił (a nagrałem się na pocztę). Potem po kilku dniach wysłał mi SMSa z pytaniem czy już jestem w Wawie. Odpisałem, że tak i że jestem na spotkaniu (o czym za chwilę) i zadzwonię potem. Dzwoniłem, nie odebrał. Następnego dnia też nie. Nie odpowiedział na zaproszenie na F-SP. No cóż… bo męska rzecz być daleko, a kobieca – wiernie czekać.

Przywitałem się z Królową. Ale albo miała zły humor, albo jest na mnie zła. Nie wiem za co. Ale ma prawo, prawda?
Bawiłem się nawet-nawet, choć nastawienie Grzegorza „na nie” było istotnym wskaźnikiem, że nie jest tak dobrze, jak być powinno. Mi brakowało Utopii, więc bawiłem się okej. Z tym, że w pewnym momencie pewne zachowania przestały być zabawne. Ja rozumiem spojrzenia – nie każdy musi lubić transów. Rozumiem nawet drwiny i uśmieszki. Ale nie toleruję dziwnych zachowań w postaci delikatnego zadzierania mojej sukienki. Niewinnego i nie powodującego jakiejś kompromitującej sytuacji, ale jednak. Kobiecie by tak nie zrobili. A jednak się odważyli wobec mnie.

W końcu nie wytrzymałem i wróciłem do domu. Dodatkowo z przygodą taksówkarską. Bo nie przyjechała taxi. Pani przepraszała i pytała czy zechcę poczekać jeszcze 15 minut. Nie, nie zechcę. I wziąłem pierwszą lepszą.

Niedziela upłynęła mi głównie na sprzątaniu. Jakoś tak nas wzięło i z Michałem postanowiliśmy posprzątać. Ostatecznie zebrało się trzy wielkie worki na śmieci, dwa standardowe worki, trzy kartony pełne niepotrzebnych już rzeczy i jeden pusty po szafeczce. W chuja rzeczy. Na tyle dużo, że postanowiliśmy wyrzucać to na raty, żeby zsypu nie zapchać. I tak trzy noce z rzędu pod przykrywką ciemności i później godziny, wynosiliśmy rzeczy do zsypu. Dziś się udało. Wyrzuciliśmy ostatni karton.

Byłem też oczywiście w sklepie, bo przecież lodówka pusta. Niestety, dokonałem też zakupów przez internet. W postaci Black XS i routera Edimax. Okazało się, że z Warszawy i że można odebrać osobiście… Więc wczoraj wyciągnąłem Michała z domu i poszliśmy po niego. Mamy teraz hot-spot w domu. Sieć bezprzewodowa – cudowny wynalazek. Nie każdy może korzystać oczywiście, bo sieć jest hasłem zabezpieczona.

Bezpośrednio przed wyjściem po router byłem na poczcie. Odebrałem swoją paczkę wysłaną nad morzem. Ostatnie 7,5 kg rzeczy w ten sposób dotarło do domu. Po drodze kupiłem też wino różowe. Bo do Marcinka Młodego byłem zaproszony na popołudnie. Nie wiedziałem do końca co szykuje, więc pomyślałem, że różowe półwytrawne będzie idealne. I było, ale…
Po zakupie routera Michał pojechał do domu a ja już do Marcina. Bez przygód się nie obeszło, ale to inna historia już. Ostatecznie udało się. Marcin zaskoczył mnie, bo przygotował podczas mojego u niego pobytu pizzę. Smaczną, przyznaję i dodaję. Poza tym, jak zawsze, spędziłem z nim miło czas. Bo Marcin ma ten plus, że poza tym, że jest bardzo przystojnym młodym wciąż chłopakiem i poza tym, że ma blond włosy, ciemną karnację, dziecięcą wprost twarz i bijącą od niego witalność i nawet poza tym, że się dobrze ubiera i schudł w czasie, gdy się nie widzieliśmy… jest do tego mądrym chłopakiem. Wciąż młodym oczywiście, a więc i nie tak doświadczonym jak inni uczestnicy wspomnianego spotkania, ale jednak mądrym.

Potem Marcin podał ciasto. A właściwie to niejedno, bo dzień wcześniej zrobił kilka. Cóż było robić, zjedliśmy je. Do tego kaweczka i przemiłe towarzystwo… Idealnie. Bardzo bardzo miło spędziłem ten czas. Aż w pewnym momencie poczułam się nieswojo przez to, że tak dużo czasu spędzam u niego – bo może jednak damie nie wypada… Ale Marcin uspokoił moje obawy.

Dzisiaj zajmowałem się głównie studiami. Rejestrowaniem, pisaniem maili, liczeniem punktów ECTS… Ogólnie: duperelami. Ale też i poprawianiem swojej pracy do publikacji. Zgłosiłem chęć udziału w konferencji o Janie Pawle II. W ten sposób będę miał może kolejną możliwość opublikować gdzieś swoją pracę. A poza tym przyda się do walki o Stypendium JP2. O które walczę zawzięcie. Wypełniłem dzisiaj wniosek do końca. Muszę dokompletować kilka dokumentów jeszcze i już. Potem czekanie na deyczję – a to jest najgorsze. Ale spoko, mam czas.
Najpierw więc muszę skończyć samą pracę.

Obejrzałem też dzisiaj Queer As Folk nareszcie. Dwa odcinki, żeby powoli. I pizzę zjedliśmy. No i poważną rozmowę z Michałem miałem. Ale to już inna sprawa. Miałem humor dzisiaj na tyle korzystny, że zapłaciłem wszystkie rachunki. Nawet te, które jeszcze nie zostały mi wystawione! Taki byłem!
Wysłałem już zaproszenia na Floor-Sitting Party. Mam nadzieję, że się jakoś ludzie zbiorą na czas.
Biorę nadal beta-karoten. I nie wiem czy to nie po nim moja skóra ma specyficzny zapach. Nie to, że nieprzyjemny. Nie, nie. Taki po prostu inny. Albo po balsamie. Sam nie wiem. Choć stawiam raczej na tabletki.

Mam sporo pracy przed sobą. Czekam na kilka maili, niedługo będę miał kilka brakujących wpisów… ogólnie: ruszam. Tak z kopyta.

Wypowiedz się! Skomentuj!