Mija szcześćdziesiąty dzień moich nadmorskich wakacji 2007. Czuję, że powoli się kończą. Nie tylko dlatego, że ludzi w Rewalu coraz mniej i kalendarz nieubłagalnie pokazuje kolejne dni. Przede wszystkim dlatego, że zbliża się moment dla mnie krytyczny. Taki, w którym zacznie mnie to wszystko nudzić i denerwować. Już dzisiaj mam zły humor.

Ale to dłuższa historia. Spowodowana moim nie do końca chcianym comming-outem. Dla „Życia Warszawy” wypowiedziałem się coś niecoś o miejscach gay-friendly w Warszawie. Oczywiście jako Jej Perfekcyjność. No i to poszło dzisiaj. Ze zdjęciem, bo czemu by nie. I wszystko byłoby okej, bo w Warszawie jestem dość jawnie nieheteroseksualny. Ale okazało się, że dotarło to dość szybko do Łodzi. Do środowiska, które zajmuje się m.in. organizacją moich wakacji. A tego nie tyle bym nie chciał, co nie planowałem. Nie lubię nieplanowanych wydarzeń takich. W ogóle nieplanowanych rzeczy nie lubię, co doskonale chyba wszyscy wiedzą. I dlatego mam zły humor.

Tym bardziej, że przez moją pomyłkę poszedł niewielki błąd w gazecie. Niewielki z punktu widzenia samej gazety, ale duży jeśli idzie o organizację obozu, bo dotyczył on właśnie samego obozu i jego historii. No i trudno, stało się. Ale skumulowało się to dodatkowo z tym, że dzwoni dzisiaj do mnie Kasia – dziennikarka bywająca u nas – i mówi: „Witam Jej Perfekcyjność”. No, witam, witam. Ale nie planowałam tego. Wiadomo, że lubimy mieć kontrolę nad informacjami jakie na nasz temat wypływają z różnych środowisk. Dzisiaj okazało się, że ja tę kontrolę straciłem.

Do końca obozu – kilka dni. We wtorek pożegnam się ze wszystkimi, by już w środę nad ranem opuścić polskie wybrzeże. Samochodem pomknę do Łodzi. Mam tam być do piątku. W sobotę miałam wyjechać rano, koło południa… Ale się okazuje, że specjalnie dla mnie przełożona jest impreza urodzinowa. Znaczy no impreza… W sensie, że takie spotkanie popołudniowo-wieczorne. A tego w planie nie było. Bo teraz będzie mi się głupio wymigać. A chciałem i zapowiadałam się w Warszawie na 1 września. Nie wiem jak to rozwiązać. Znając życie, skończy się na tym, że wyjadę z Łodzi w sobotę wieczorem i dojadę w nocy do Warszawy. Ogarnę się szybko i pójdę do Utopii.

Chcę mieć tatuaż z henny na łydce. Długo myślałem jaki. Wybierałam z katalogów, zastanawiałem się. I nic mi się nie podobało. W końcu jednak – wiem! Chcę mieć hennę z logo Utopii. I zdanie innych na ten temat mnie nie interesuje. Chcę i sobie zrobię. Chyba, że pani nie będzie potrafiła. To inna sprawa. Ale mam nadzieję, że da radę. Jutro pójdę chyba sobie zrobię, bo pani mówiła, że nie wie czy będzie w niedzielę jeszcze. W poniedziałek ostatni raz na solarium. We wtorek bankiet kończący turnus i… do domku. Dużo pracy co prawda jeszcze przede mną – muszę choćby spakować całą pracownię komputerową… Ale to już norma.

Michał jest tutaj. Mam nadzieję, że odpocznie sobie. Tak naprawdę przyjazd tutaj proponowałem już wcześniej Davidkowi i Szymonowi Niewyżytemu. Nie chcieli, nie mogli, łorewa. Dobrze, że Michał ma choć te 4 dni wolnego w wakacje.

Do domu. Już powoli czas. Znalazłem następcę swego na obozie. Radomir. Wiem, że dziwne imię. Ale on się nada. Zastąpi mnie tutaj za dwa-trzy lata. Rzekłam.
No i odezwał się do mnie Karol, uczestnik ubiegłorocznego obozu. Znalazł mnie na gronie. Akurat on może. Jest taki zabawny, ciotkowaty lekko. Nie wiem czy tego bloga też czyta. Najwyżej się obrazi. Ale pewno pisałem o nim też rok temu. Zaraz sprawdzę.
Oczywiście, jest.

Odezwała się „Studencka”. Mam zlecony tekst, więc i pracy sporo. Niestety, życie. Dead-line wyznaczony też. No i czas się wziąć za F-SP poważnie. I za projekt fundacji Schumana. No i za stronę koła naukowego. No i za gazetę uniwersytecką. No i za obóz zerowy. No i za kampanie wyborcze. No i za zaległą pracę do publikacji. No i za zdobywanie dokumentów do stypendiów.
Kurwa, czeka mnie dużo pracy od września.

Wypowiedz się! Skomentuj!