Nie lada
Staję przed nie lada wyzwaniem. Naprawdę. Brak czasu w ciągu tygodnia sprawił, że znów opisać muszę 6 dni. Czy tam 5. Łorewa, ale wniosek jest jeden – dużo pisania. A więc i dużo czytania. A potem mi zarzucają wszyscy, że coś tam pominąłem, o czymś tam nie napisałem, o kimś zapomniałem. No, zdarza się, zdarza. Mimo wszystko, postaram się.
Poniedziałek zaczął się, jak zwykle. Czyli, że ćwiczenia, bo chcę tylko przypomnieć, że nadal i wciąż codziennie rano (poza sobotą i niedzielą) ćwiczę. Nie widzę efektów, nie schudłem – co okazało się podczas ostatniego ważenia jakoś u Maćka i ogólnie zdenerwowało mnie to, ale ćwiczę licząc na to, że efekty nadejdą. Jest duszno i przez to mi się ciężko pisze. No, ale dalej, dalej.
Poszedłem w poniedziałek na ustne zaliczenie historii myśli politycznej. I co? Wchodzą ludzie przede mną, pan pyta ich z pracy zaliczeniowej i dodatkowo z encyklik papieskich, które teoretycznie mieliśmy przeczytać na ten dzień. Ja przejrzałem dwie w sumie ponad 70stronnicowe encykliki w drodze na uczelnię. Ale ileż się da przejrzeć w 13 minut? Bezstresowo jednak wszedłem. Pan nie mógł znaleźć mojej pracy, ale powiedział, że pamięta. Bo ja jako jedyny napisałem nie na temat zadany, tylko wymyśliłem swój. W sensie, że oddałem pracę, którą dwa lata temu zaliczyłem inny przedmiot na socjologii. Pan zadał mi ylko pytanie dotyczące „kultury terapeutycznej”. Bajka. Czysty Bauman, Giddens i inni postnowocześni panowie. Czyli poleciałem. Przerwał, wpisał 5 i poszedłem. Byłem ponoć najkrócej ze wszystkich. Łorewa.
Potem miałem coś-tam załatwiać, ale nic ważnego. I spotakłem Moni. Poszedłem z nią na kawę do Coffee Heaven na Świętokrzyskiej. Tam czekała na nas Gosia. Pogadaliśmy, posłuchaliśmy jej opowieści o ślubie gejowskim na jakim była w Hiszpanii i ogólnie było miło. Ładne fotki wyszły w każdym bądź razie ;) Podeszła do nas pani w pewnym momencie z obsługi i wyszeptała coś Moni do ucha. Co? Okazało się, że ostrzegała nas przed niebezpieczeństwem kradzieży ze strony pana, który usiadł na stoliku koło nas. Jak tylko odeszła, on też poszedł. Kto by pomyślał…
Wskoczyłem do BUWu po jakieś zamówione książki czy coś. I wróciłem do domku.
Coś tam popisałem ale wieczorem umówiony byłem z Marcinkiem Młodym w Kinotece na przedpremierze „Zabić prezydenta”. Spóźnił się chwil kilka, bo się okazało, że mu się z Luną pomyliło. Ale dosłownie 3 minutki. I film obejrzeliśmy. Chyba całkiem fajny. Paradokumentalny charakter mógł zepsuć wszystko, ale podobało mi się to, że akcja się rozwijała i zaskakiwała. Powiedzieć, kto strzelał? :)
Potem poszliśmy do W Biegu Cafe, mimo że nie miałem ze sobą kasy. Marcin się uparł. I stawiał. Oddam, oczywiście. Ale on nie ma konta, więc nie mogę przelać. A nie wziąłem nic ze sobą, bo się spieszyłem, żeby mi nie powiedział, że znów się spóźniłem. Jak ostatnio jakieś 5 minut. No cóż… Jest kwita jeśli idzie o to kto na kogo musiał czekać ;)
Wtorek spędzałem na zajęciach. Dość intensywnie. W sensie, że co prawda dwa pierwsze miałem odwołane, ale w tym czasie coś tam pisałem na zlecenie. A na jedynych zajęciach, jakie się 'normalnie’ odbyły byli goście. A właściwie były. Grupa Sędzia Główny. Są dobre. Zajmują się performance, a wiadomo, że ja to akurat lubię. Zadałem im trudne pytania. O to kiedy zaczyna i kiedy kończy się performance. Co może być performance. Odpowiedziały w miarę. A mogły, bo się lepiej znają jako absolwentki jakiejś ASP gdzieś-tam. Więc mi się podobało bardzo. Pokazywały nagranie z takiego performance, gdzie owinięte w folię spożywczą kucały na barze naprzeciw siebie i wkładały sobie jajka ugotowane z pochwy do ust, potem się wymieniały, potem znów i tak krążyło. A potem częstowali ludzi tymi jajami. Niezłe. Zresztą zainspirowały mnie do jednego performance podczas najbliższego Floor-Sitting Party… Ale zdradzić nic nie mogę, bo performance opiera się na zaskoczeniu i autentycznej reakcji.
Potem miałem zaliczenie z jakiegoś dziwnego przedmiotu Metody badań rynkowych coś tam na rynkach niszowych coś tam na przykładzie farmaceutycznego, czy jakoś tak. Długa nazwa, średnio-ciekawy wykład, ale za to zaliczyłem ucząc się całe 32 sekundy. Od momentu kupienia Coli Light do momentu wejścia pana na salę i rozsadzenia nas. 32 sekundy. Chwalę się.
Potem chwila przerwy. A o spotkanie poprosił Olivier z Ewą. No to znów Coffee Heaven. Śliczny jest. Wiem, powtarzam się, ale muszę. Lubię ładnym chłopcom przypominać, że są ładni. I że ja o tym wiem. No więc się spotkaliśmy, mimo że duuuuużo się spóźnili (bo korki). Pogadaliśmy, ale ja musiałem w pewnym momencie zakończyć nasze spotkanie, bo miałem… kolokwium. Kolejne zresztą tego dnia. No i poszedłem – czwarte kolokwium z psychologii społecznej. Nie chciałem go zaliczać, bo rok temu to zrobiłem, ale kazali. Łorewa. Wszedłem ucząc się kilka minut przed. Zaliczyłem, dziś już to wiem. Więc jestem spoko, tym bardziej, że wyszedłem jako pierwszy w całego roku. Ciocia rządzi, aj!
I znów BUW zaliczyłem. Chciałem kwartalnik jeden. Nie było na półce. Zamówiłem nawet w czytelni. Pierwszy raz w życiu. Ale że to już 20:30 była, to pani kazała następnego dnia przyjść. Łorewa.
Środę mam świetnie udokumentowaną na fotoblogu. Ostatnio w ogóle z nim szaleję. Wstawiam codziennie kilkanaście-kilkadziesiąt fotek. Będę najlepiej udokumentowaną w internecie ciotą. Czy transem raczej. Ale dla tych, co nienawidzą pedalstwa i takich tam, to i tak jedno i to samo. Więc w sumie.
Po śniadaniu pognałem na wykład. Ostatni z tego przedmiotu w życiu, więc chciałem iść. Było ciekawie. Dowiedziałem się, że na Ochocie mieszka 5% warszawiaków. I że jest tu dość bezpiecznie w sumie. I że sporo starych ludzi. Co prawda nie tego dotyczyła cała prezentacja, ale ja się na tym skupiłem. Wiadomo, nie? Taki lokalny patriotyzm z racji tego, że 1 lipca minie rok jak tu mieszkam. Rok temu jakoś o tej porze szukałem mieszkania z w2lichem. Wczoraj zresztą napisał mi SMSa, że wyprowadził się z Warszawy. Eh.
Ale wracając do środy. Poszedłem potem do Eufemii na chwilkę – pouczyć się (!) na prawo prasowe. Przyszła jednak Domi i się średnio uczyłem. W sumie poświęciłem na to 37 minut. I poszedłem najpierw na sam przedmiot, gdzie pani wpisywała zaliczenia. Mi nie wpisała, bo nie oddałem jej jakiejś tam relacji sądowej. Dziś już mam ją napisaną i zaniosę w poniedziałek, gdy wpisze mi też ocenę za egzamin, który zdawałem bezpośrednio po. Mam 5. Jestem Bogiem, aj.
Na przerwie, którą wtedy miałem – poszedłem do BUWu i się dowiedziałem, ze kwartalnika nie dostanę. Bo jest od początku 2006 roku w opracowaniu. Pojebało ich. Za to skoczyłem do Instytutu Historii i tam dosatłem go niemal od ręki. Tak jak w „Studenckiej”, gdzie też byłem – potrzebne mi zaproszenia ;)
Ostatnie tego dnia zajęcia to także zaliczenie. Dość śmieszne, bo musiałem adjustować i poprawiać tekst naukowy. Zrobiłem, wyszedłem. I poszedłem na spotkanie z Borysem.
Z Chmielnej poszliśmy do Złotych Kutasów. Kaweczka w Wayne’s Coffee. I zaprosiłem do kina Justynę z osobą towarzyszącą. Miło było pogadać z Borysem. O różnych zresztą sprawach. Jak większość ludzi, także i on ma potrzebę doprecyzowywania i nazywania. To nie ułatwia chyba nikomu z nas życia. Ale tacy już są ludzie. Lubimy nazwy. Pisali o tym Saphir i Worf. Jaki jestem nysi, że wstawiam takie odsyłacze naukowe, nie?
A, i zostałem eskpertem Nive Styling czy coś tam. Przysłali gratisy. Spoko.
Wieczorkiem poszedłem do Jego Faceta. Bo szykowaliśmy się na utopimprezę. Posiedziliśmy, pooglądaliśmy mój ulubiony program, czyli wyginające się nagie panie w audycji „Niegrzeczne Sąsiadeczki”. Kocham to. Są boskie. Też tak chcę.
Poszliśmy potem do Utopii. I co? I pustawo było. Aż się zbiegły cioty. I się zrobiło bardzo tłoczno. Bardziej, niż w następujący dwa dni później piątek (o czym oczywiście jeszcze w środę wiedzieć nie mogłem). Zabawa trwała, było bardzo nysi. Dużo znajomych, sporo w ogóle. Nie będę wymieniać kto był, bo już na pewno nie pamiętam. Pamiętam za to, że płaciłem za Maćka i Tomka. W sensie, że Jego Facet zamawiał, brał moją kartę a jak wydruk był gotowy, to podchodziłem podpisać. I tak trwała zabawa dość długo. Wyszliśmy, gdy już dawno było jasno. I razem z nami Mikołaj m-why (którego daaawno nie widziałem). Poszliśmy zjeść coś w podziemiu. Większość rzeczy nieczynna, ale pani kebaba czynna. I u niej jedliśmy, a pani był zajebista i śmieszna. I ma drugiego męża, bo pierwszy nie żyje.
Wracaliśmy autbosuem 517, bo Maciek obiecał mnie odprowadzić kawałek, co też uczynił. A! Pamiętam, że Borys z Jackiem prosili, żebym napisał, że oni nie są razem, ale zachowują monogamię. I się kochają nawzajem.
Czwartek – Boże Ciało. Ja na korki miałem jechać. Gdy już siedziałem w tramwaju, zadzwoniła mama ucznia, że nie może on dzisiaj jednak. Przepraszała i w ogóle. No więc od razu pojechałem do Carrefoura w Reducie. Chciałem zobaczyć czy mają strajk włoski. Nie mieli, niestety. Normalnie zrobiłem zakupy i tyle. Ogólnie dzień spędziłem śpiąc jeszcze trochę. A potem pisałem prace. Skończyłem swoją megapracę o dyskursie medialnym w drugą rocznicę śmierci papieża. Wyszło ponad 30 stron, więc jestem zadowolony. Nawet dość bardzo. Mam zamiar oddać to na Mediatyzację życia publicznego (socjologia) i na Język wypowiedzi dziennikarskiej (dziennikarstwo) oraz wysłać do Centrum Myśli im. Jana Pawła II (będę się tam starał o stypendium) oraz może do rocznika „Teologia polityczna” (przydałaby się publikacja w sprawie tego stypendium im. Jana Pawła II). Nysi, jestem wielozadaniowy.
Skończyłem też zleconą recenzję ponadtrzystustronnicowej książki. Na 7 stron. Stówa więcej w kieszeni.
Piątek był wczoraj. Rozpoczął się odebraniem tematu pracy, jaką muszę w weekend napisać z psychologii społecznej. Potem poszedłem do McDonald’sa. Nie jeść, ale tam klimatyzacja jest, a mi się nie opłacało wracać do domu. Mimo wszystko, jadłem. Potem posiedziałem 10 min w parku saskim i na korki dotarłem po pół godziny. Zrobiłem, co trzeba i wróciłem do domu. Na dosłownie 50 minut. Przebrałem się, wykąpałem, spakowałem w torbę, zjadłem coś tam i w drogę. Najpierw – do Złotych Kutasów. Na spotkanie z Sebastianem (Napaleni ze mną byli). Posiedzieliśmy – chciałem sobie kupić koszulkę jakąś czy coś tam, ale mi nie dali. Bo czasu mało, bo coś tam. A ja sobie ostatni raz kupowałem coś do ubrania pod koniec marca! Ja potrzebuję już, naprawdę. No, nie licząc białej sukienki, ale to co innego.
Kupiliśmy Damianowi Madoxowi na niespodziewane urodziny płytę „Music for boys and gays” i zrobiłem sobie w Empiku fotkę z Tinky Winky. U Damiana spędziliśmy chwilę obserwując jak się ubiera i szykuje. Były dwie jego przyjacióły i były chłopak. Potem oni wszyscy pojechali na jakiś koncert czy coś tam (nie wiem do końca), a Maciej w swojej dobroci wielkiej odwiózł mnie na Wawer. Na imprezkę domową. Wawer to taki koniec świata, że dalej jest już tylko Szczecin. I Poznań może po drodze. Strasznie daleko, ale i strasznie fajnie. Byłem tam właściwie najstarszy (z Damianem Be, który ciut później dołączył i jakąś dziewczyną). A to oznacza, że wszyscy „hetero” chłopcy byli młodsi. Miło było popatrzeć na nich. Zwłaszcza, że byłem w sukience swojej nowej właśnie. Białej tej. I oni wszyscy ze skrzydełkami. A potem się upili. I całowali. I w ogóle śmiesznie. Aż się pobił stół szklany i nieśmiesznie się zrobiło. To była ta pora, gdy jest już „za”. W sensie, że za bardzo, za mocno, za długo. Dwie koleżanki Damiana jechały do centrum samochodem, więc mnie wzięły. I podwiozły pod samą Utopię. Oczywiście przebranego, bo na każdym spotkaniu/imprezie od 17 byłem inaczej ubrany. A co se będę żałował!
W Utopii pusto. Pogadałem za to z Rafałem długo. I ciekawie. Powiedział mi kilka naprawdę ciekawych ale i zabawnych rzeczy. Potem wpadać zaczęły ciotki. I się witałem i w ogóle. A potem mnie May One z Borysem, Piotrem takim jednym i Robertem z jego znajomym wyciągali do Milcha. Nie chciałem za bardzo, ale pusto w Utopii, więc co mi tam. Poszedłem. Jak zwykle moje rurki wzbudzały zainteresowanie niezdrowe. Ale przeżyłem. A pod klubem pan ochroniarz poprosił, żebyśmy czekali na selekcjonera. Czekam. I czekam. I nie lubię czekać, więc ich zostawiłem. Wziąłem taxi i wróciłem do Drugiego Domu.
Cioty się już zleciały. Dotarł Michał z Wojtkiem, których widziałem w centrum jak szedłem. Kejt, Pepeusz i Sis nie weszli. Poszli do domu. Potem tamci z Milcha wrócili.
impreza trwała. Było nielicznie, ale miło. Bardzo tak specyficznie. Mało ludzi, bo w środę była duża impreza, poza tym dzisiaj ma być Coś Wyjątkowego. No i długi weekend jest, nie? Więc wiadomo. No, spisałem jakoś.
Zmieniam piosenkę w tle, żeby nie było ;) Na Antoine Clamaran „Let’s Get Together (Everybody Club Mix)” lekko skrócony przeze mnie.
tak, Olivier jest naprawde sliczny ;)