Jak minęła sobota? Spokojnie. W sensie, że do wieczora, bo nie miałem nic zaplanowane w sumie. Odpoczywałem, trochę się obijałem, trochę porządkowałem, szykowałem zaproszenia na Floor-Sitting Party. I ogólnie rzecz biorąc, dzień przebimbałem sobie. Potrzebowałem tego.
Potem szykowałem się do Utopii. W sensie, że bardziej psychicznie niż fizycznie, bo fizycznie to zacząłem już w niedzielę jakoś po północy. Wcześniej zamawiałem książki z bibliotek, ogarniałem grona jakieś, coś tam. Duperele po prostu dla zabicia czasu bardziej. Michał miał iść ze mną do Utopii, ale ostatecznie miał ciotodramę i gdy mu wyjaśniłem, że nie musi ze mną rozmawiać, poszedł potem spać.
A ja miałem plan do Utopii autobusem nocnym. Przyszedłem na przystanek i razem z ludźmi – czekam. I czekam. I czekam. Wypadł z trasy albo przyjechał dobre 5 minut przed czasem. Nie wiem, ale się wkurzyłem i zamówiłem taxi w Grosiku. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że pan przyjechał dosłownie 3 sekundy przed autobusem kolejnym. No, ale nic, wsiadłem. I na Jasną. Cichy jakiś, drogo policzył, niemiło.

W klubie trwał już koncert Alec Sun Drae, czy jak jej tam. Ładnie dziewczę śpiewało. Nawet, nawet. Ale jakoś tak chilloutowo. Niesobotnio i to mi trochę nie odpowiadało. No, ale co było robić. Czekałem, aż się rozkręci. Dłuuugo czekałem i ludzi jakoś tak maławo, coś jakoś taki był wieczór nie za bardzo. Grzegorz był i zgadaliśmy się na jedzenie. Poszliśmy. Najpierw – nieczynny bankomat (a mówiłem, żeby na Jasnej iść do tego tam!), potem martwy ptak… W ogóle to jasno już było! Ostatecznie kupiliśmy u mojej ulubionej pani jedzonko. Ja cheesburgera, Grzegorz kebaba. Potem chciał jeszcze jednego, ale ja powiedziałam, że ja już nie będę jadła.
Wróciliśmy do klubu. Było lepiej. W sensie, że żywiej. Bawiłem się świetnie. Sam zwłaszcza. Bo potem parkiet pustoszał, a ja sobie baunsowałem. Było naprawdę dobrze muzycznie. DJ się nie poddawał. Ja też nie. Aż stwierdziłem, łorewa – czas do domu. I poszedłem na jakiś tramwaj czy coś.

Niedziela minęła mi spokojnie. W sensie, że późno wstałem i jedyne, co produktywne zrobiłem tego dnia, to posprzątałem łazienkę. Fakt, że to zajęcie dość męczące plus czasochłonne plus po nim wygląda się bardzo nieeftwii. No, ale jak trzeba, to trzeba, nie?
Boże, aż nie wierzę, że nic więcej nie robiłem… Ale to chyba prawda, niestety. A! Już wiem! Pisałem pracę egzaminacyjną na poniedziałek. Z psychologii społecznej. Ponieważ jest ona „niestandardowa”, do czego nas zachęcano, mogę nie zaliczyć.

W poniedziałek ową pracę przed 11 zaniosłem. Zgodnie z wytycznymi egzaminatorów. A potem poszedłem po wpis z prawa prasowego. Wróciłem do domu, żeby się ogarnąć i zjeść jakiś obiad. Ale tylko na chwilkę, bo zaraz szedłem na spotkanie z Olivierem. Trochę mnie zdenerwował, bo byliśmy umówieni „w centrum”. Potem jednak „na metro Świętokrzyska”. Spoko, przeszedłem. Potem miałem iść „Świętokrzyską w stronę Nowego Światu”. Spodziewałem się, że zaraz Oliviera spokam. Ale nie. Ostatecznie doszedłem do Hotelu Bristol… A to kawałek jednak w taki upał. No, ale ponieważ uwielbiam ślicznych chłopców, to wszystko wybaczyłem oczywiście. Tym bardziej, że w koszulce na ramiączkach i narzuconej koszuli wygląda słodko. Conajmniej.

Na ten cały Tarchomin to się jedzie wiele godzin po prostu. Daleko to, aż szkoda gadać. Potem jeszcze spacerek mały i już. Na miejscu. Ewa gotowa, Tomek-Kacper też. Tomka-Kacpra znam średnio, kiedyś zostaliśmy sobie przedstawieni. I tyle. Wiem, że jest dość ładny i taki chyba sympatyczny. Okazało się, że racja. Ewa zrobiła specjalnie na moje przybycie (tak przynajmniej powiedziała) ciasto! Słodko, prawda? Zjadłem troszkę. Potem po jakimś czasie mnie Olivier jeszcze kanapkami częstował, ale z białego pieczywa. Więc tylko symbolicznie i tylko dlatego, że prosił.
Miło spędziłem ten czas. Gadaliśmy, śmialiśmy się, wygłupialiśmy, obgadywaliśmy który z Utopijnych barmanów jest ładniejszy… Eh, taki miły ciotowski czas. Miło, naprawdę.

I jeszcze zamieszanie zrobiłem jak wracałem. Odprowadzili mnie spory kawałek na przystanek, na którym okazało się, że muszę się wrócić :> Bo nie wziąłem kart, mp3 i legitymacji. Byli na tyle mili, że się wróciliśmy i znów mnie odprowadzili. Potem jechałem daleko, daleko – do domu. I przypomniałem sobie, że jest festiwal poezji i są wiersze w tramwajach i autobusach. Uwielbiam je. Naprawdę.

Dziś od rana pisałem. Prace na zlecenie. W ogóle pojebało wszystkich z tym pisaniem. Ileż ja mogę prac napisać?! Już nie daję rady. Dziś napisałem dwie (no, w tej drugiej mi strona brakuje). Brat prosi, żebym jeszcze jedną zrobił. Kuzynka SMSuje, żebym prezentację z jej licenzjatu zrobił. Mam swoje dwie dłuuuugie prace do zrobienia… Za to okazało się, że o papieżu się podoba na tyle, że pani jedna coś wspomina, że będzie mi chciała podpowiedzieć w kwestii publikacji jej.
A to oznacza, że jestem coraz bliżej Stypendium im. Jana Pawła II.

Po napisaniu prac, udałem się (po tym jak się w końcu wykąpałem) do Złotych Kutasów. Tam spotkałem się ze Ślicznym Łukaszkiem, który dzień wcześniej alarmował, że potrzebuje „pilnego spotkania”. Miałem już czas wczoraj przez chwilę, ale z powodu jego egzaminu, widzieliśmy się dzisiaj. Nie mogłem zaoferować niczego, poza wysłuchaniem. I chwilą spędzoną razem. Mam nadzieję, że to jakoś pomogło. Wiem już o co chodzi i w ogóle. No i z życia wiem też, że minie. Chociaż nie powinno się mówić takich rzeczy w takiej chwili.

Bezpośrednio potem byłem umówiony z Kubą Dużym, który zapowiedział, że zjawi się z Marcinem. Wyjątkowo, nie siedzieliśmy ani w Wayne’s Coffee, ani we W Biegu Cafe. W Green Coffee tym razem. Oni mają te strasznie dobre ciastka z czekoladą za 5 zł. Nie oparłem się. W ogóle miałem dzisiaj ZA obfity obiad. I trochę żałuję. Spędziłem z nimi trochę czasu, a Marcina najbardziej szokowało to, że wiem rzeczy, które myślał, że wie tylko on jako zaufana osoba czyjaś-tam. No bez przesady. Jestem Ciocia Duży eF. Sorki, ale ja wiem.

Potem chłopcy pomagali mi w wyborze torby do laptopa. Stwierdziłem, że użyję jej ze 3 razy w życiu, więc nie musi być jakoś szczególnie bardzo nysi. Jest więc normalna, jako-taka, znośna, przeciętna. Przede wszystkim – na wakacje. Bo już o nich myślę. Dzisiaj nawet miałem 2 telefony w tej sprawie. Z Gosią rozmawiałem. Boże, będzie najpewniej znów cudnie :) Nie mogę się doczekać, prawdę mówiąc.

Najśmieszniejsza rzecz z i-życia. Taki ledwo-znajomy prosi mnie o polecenie w Utopii, bo chce kartę tam mieć a potrzebuje rekomendacji „stałego bywalca”. Ja mam do karty polecać? No, mogę, co mi tam. Tym bardziej, że on całkiem ładny ;) I bywa czasem.

Wypowiedz się! Skomentuj!