Na spotkaniu w sprawie sesji byłem. Dziwnie było. W sensie, że tak dość zaskakująco. Miło, ale zaskakująco – bo tak dość konkretnie i swodobnie zarazem. Przymierzałem buty i rękawiczki. Pasowały, na szczęście, choć buty lekko przymałe. No, ale czego się nie robi… Za długo nie mogłem siedzieć, bo na Lolę do Milcha chciałem iść.
Namawiałem Marcina Daszka. Nie chciał. Ostatecznie zgodził się na spacer. Spotkaliśmy się w centrum. Ale że Złote Kutasy były nieczynne, to udało mi się go zabrać do tego Milcha nieszczęsnego. Przyznaję, byłem tam pierwszy raz. Miejsce ładne, choć malutkie. Widziałem, że Marcin był średnio zadowolony z tego, że tam ostatecznie trafiliśmy. No, ale co było robić? Na szczęście Lola go przekonała. Do siebie, do wyjścia, do Milcha. Bawiłem się świetnie i on chyba też. A Lola? Była świetna, to jasne. Zupełnie inny jest ten koncert. Spokojny, długi, klasyczny, dobry. Także jestem zadowolony, że mimo zmęczenia udało mi się ruszyć z domu. Ale za to najśmieszniejsze jest to, że potem nie miałem jak do niego wrócić. W sensie, że dobre 3 czy 4 przystanki musiałem przespacerować, bo nic nie jeździło a do nocnego musiałbym czekać jeszcze. Wszystko przez te tramwaje. W sensie, że ten remont.

W poniedziałek miałem iść na egzamin. Nie poszedłem. To był jeden z terminów do wyboru, więc spoko. Ale szkoda, że mi się nie udało. Oczywiste, że wszystko jakoś na swoją korzyść odwrócę, ale miałbym już z głowy przynajmniej. Za to niemal cały dzień pisałem pracę. Raport z tego mojego badania. Jest średni, bo i badanie nie zostało w sumie zakończone. W przyszłym roku akademickim będę chciał je kontynuować. Tak, by móc pracę magisterską oddać taką cudną i wymuskaną. Tak będzie.
Padało dość bardzo. Ale zaplanowana była Ikea tego dnia i plan trzeba było zrealizować, nie? Maciek wpadł po mnie z Tomkiem i Damianem Madoxem. Boże, jak my po nim jeździmy. Naprawdę, aż sam się czasem dziwię. Ale wg teorii Berne’a, to dobrze. Bo oznacza, że okazujemy mu jakieś zainteresowanie, a więc dajemy mu dużo „głasków”. W sensie, że każdy by się z tego cieszył. Tym bardziej, że zawsze podkreślam, że takie droczenie się to z miłości. Bo Damianka kocham i dlatego. Jak sobie teraz przypomnę jak go pierwszy raz zobaczyłam… Eh…

W Ikei zjedliśmy obiad. I kupiłem kilka dupereli jakiś. Ale baloników nie było, a głównie po nie jechałem. Cholera. Kupię w Carrefourze. Umówiłem się z… Marcinem Daszkiem. Tak, znów. Bo on chciał. W sumie to w sprawie Marcina Młodego, który – jak widzę – zajmuje mu teraz trochę czasu. I myśli. Umówiliśmy się w Złotych Kutasach. Napaleni z Damianem kupowali coś-tam (przełączkę do klawiatury chyba) w Saturnie a my piliśmy kawkę w Wayne’s Coffee. Justyny dawno nie widziałem. Nie wiem, co się z nią dzieje. Od razu przerwałem pisanie bloga i do niej wiadomość wysłałem na gronie.
No, tak czy owak. Potem Napaleni pili kawę w Green Coffee a my do nich dołączyliśmy. Ucieszyli się bardzo wyraźnie. I fotek napstrykałem jak głupi. Jak zawsze.

We wtorek skończyłem ostatnią pracę zleconą! Mam już komplet! Co prawda dzisiaj Berenika pisała coś tam z prośba, ale już nie dam rady. Nie mam kiedy. Muszę ogarnąć swoje dwie prace do końca i jadę sobie. Wakacje, wakacje, wakacje.
W ten nieszczęsny wtorek w ogóle dużo biegałem. Na 13 po wpis na dziennikarstwie. Zaliczyłem jakiś-tam egzamin w ten sposób. Łorewa. Zanim jednak pan przyszedł, zaliczyłem jedną bibliotekę i ksero – oficjalnie stojąc w kolejce oczywiście. Potem pobiegłem podpisać umowę ze „Studencką” i szybciutko na socjologię po wpis kolejny. Dostałem. BUW zaliczyłem. I bibliotekę wydziałową… No, straszne bieganie, ale kiedyś trzeba. Pooddawalem wszystko. Chwilkę czekałem i na Radę Wydziału poszedłem.
Boże, co tam się działo. Farsa trochę z jednym ważnym głosowaniem. Ale za to w końcu zacząłem głos zabierać. Bo uderzyli w moją czułą strunę. Jak pojawił się pomysł utajniania części protokołu z posiedzenia, to mnie trafiło. Pełna jawność. O to zawsze walczę wszędzie. I się głośno sprzeciwiłem.

Musiałem wyjść wcześniej z Rady. Moi studenccy koledzy myślą zawsze, że ja tak wychodzę, bo mi się siedzieć nie chce. Nie, nie dlatego, Janie i reszto :) Musiałem spieszyć się do domu, bo z Grzegorzem byłem umówiony. Przyszedł zresztą. I z płytami. I z podkładem nowym. Wszystko sprawie załatwiliśmy. Biznesy te nasze. I wieczorem dokończyłem pisanie raportu. Wysłałem bezzakończeniową wersję do wstępnego oglądu. Tak, czy owak, padłem spać.

Środa zaczęła się wcześnie bardzo. Musiałem wstać i przeczytać przed egzaminem to, co z takim trudem wieczorem drukowałem. Nawet mi się to udało. I dlatego pełen radości wsiałem w autobus 150, który tkwił potem w korkach. Prawie się spóźniłem. Nie lubię tego remontu torów. Dobrze, że sobie wyjadę i mnie to jakoś ominie w większości.
Tak czy owak – na egzamin wpadłem, napisałem go w jakieś 18 minut i uciekłem. Na stację metra Ratusz Arsenał. Tam czekałem na Ol, czyli mojego fotografa. Potem razem wybraliśmy się w długa trasę na Bemowo. Do studia jakiegoś. Które nie widzieliśmy dokładnie gdzie jest, bo mapki zabrakło – nie z mojego powodu. Natomiast jakoś sobie poradziliśmy z – uwaga – moim zmysłem orientacji przestrzennej! Tak, mam coś takiego.
Sesja zdjęciowa trwała i trwała. Dwie godziny zajęło nam samo przygotowanie się do niej. Strasznie długo, ale tak trzeba. Same zdjęcia zajęły z godzinę. Ledwo wytrzymałem w za małych butach na obcasach. Teraz mnie łydki bolą, bo niemal bez ruchu stałam. Ale mam nadzieję, że ładne wyjdą. Ol wyrażał zdanie pochlebne. Więc może tak źle nie będzie.

Przez to, że tak się sesja przeciągnęła, spóźniłem się na kawę z Piotrem niejakim. To taki blondynek młody, co jestem fanem jego brwi. Są śliczne. Zjawiskowe niemalże. Miałem się z nim widzieć 15, żeby o 16 zgarnąć Pawła zwanego Od Kaktusa i mieliśmy iść do Utopii. Ostatecznie o 16 zgarnąłem Pawła i Piotra i od razu poszliśmy. Paweł chciał wejść na imprezę w sobotę (załatwiłem, że jest na liście) a Piotr chce kartę (załatwiłem, że ma pogadać z Królową). Potem poszliśmy z Piotrem na kawę. Ciut winny się czuję, bo zmęczona byłam i chyba średnio to wyszło.
Ale napisał potem SMSa, że dziękuje i że ma nadzieję kiedyś znów zobaczyć. Czyli chyba nie było tragicznie.

W domu zdrzemnąłem się chwilkę i wziąłem się za pisanie ostatnie z prac. Mam już sporo. Jutro skończę. I czekam na recenzję tego raportu. Wtedy zakończenie walnę. I będę wolny jak ptak. Egzamin ostatni mam w piątek. Dam radę.

Wypowiedz się! Skomentuj!