No to się dyskusja wywiązała pod poprzednią blotką. Czy Parady potrzebne, czy nie. I po co. I dlaczego. I z jakim skutkiem. Pozwolę sobie tylko jedną rzecz powtórzyć, cytując samego siebie (co uchodzić może za przejaw narcyzmu, ale wisi mi to). Osobiście dla mnie nie ma znaczenia postulat o małżeństwach homo czy chodzeniu za rękę po ulicy. Bo ja tego nie robię. Na wszystkich paradach byłem jako osoba, która nie będzie się nigdy z nikim wiązać. Więc mi osobiście to kompletnie wisi. Ale nie wiszą mi prawa człowieka, tym bardziej, że dotykają moich znajomych. Osobiście chciałbym móc iść w mojej ślicznej białej sukience na zajęcia. I będę paradował tak długo, aż nie będę musiał się obawiać, że nie dam rady nawet wyjść z klatki schodowej z powodu zagrożenia fizyczną przemocą.
Kwestia tego, czy Parada mi w tym pomoże czy nie jest oczywiście kwestią niewiadomą tak naprawdę. Nie wiem. Pewno są jakieś lepsze metody. Ale ponieważ ich nie znam, będę paradować. Mam nadzieję, że za rok także i że zrobię to w sukience. Łorewa.

Parada była dawno i już prawie o niej zapomniałem w natłoku zajęć i z powodu wysokiej temperatury. Bo jest ciepło. Bardzo nawet. Jak dla mnie, co oczywiste, za ciepło. Bo raz, że nie mam się w co ubrać a dwa, że ciężko się żyje w takich warunkach po prostu. W poniedziałek, gdy rano się ogarnąłem i coś tam porobiłem (pisanie pracy głównie mam na myśli jakiejś, tłumaczenie dla kuzynki nowego faceta cv na angielski i przygotowanie dokumentów związanych z rozwiązaniem umowy o pracę dla mojego brata), wyszedłem na wywiad do badania. Udał się bardzo i był niezwykle ciekawy. Zresztą one wszystkie są, bo jednak rozmawiam z ludźmi nieszablonowymi. W tym sensie, że każdy z nich ma mi coś do opowiedzenia tak ciekawego, że pewno mógłby być materiałem na książkę. Tym razem spotkałem się z osobą już ponadpięćdziesięcioletnią. Miłe spotkanie, choć dość krótkie się okazało. No tak czy owak, do przodu. Teraz muszę tylko spisać. A nie chce mi się strasznie i na tyle, że jeszcze nawet nie zaplanowałem tego nigdzie w swoim kalendarzu. A to oznacza, że raczej w tym tygodniu się za to nie wezmę, bo tydzień ów mam dość dokładnie rozpisany.

Wieczór poniedziałkowi minął mi na ogarnaniu spraw studiów, planowaniu tygodnia właśnie i zajmowaniu się Floor-Sitting Party. Muszę być bardziej konsekwentny w kwestii terminów potwiedzania przybycia. Bo mam słabość do moich chłopców i im wybaczam bez słowa, gdy zgłaszają się po czasie… A to mi naprawdę dezorganizuje życie. Ja chciałbym poświęcić F-SP godzinę, czy dwie ale jednorazowo. A nie co chwilę uaktualniać listę gości, czy zajmować się wysyłaniem informacji o tym kto co ma przynieść kilka razy dziennie. Chcę raz a porządnie i potem mieć z głowy. Ale mi na to nie pozwalają/-cie. Niestety.

W poniedziałek też mój młodszy chrześniak miał urodziny. Zadzwoniłem więc z życzeniami oczywiście.

Wtorek zaczął się dość wcześnie, bo spotkaniem przed zajęciami w sprawie ankiet ewaluacyjnych. Mamy do zrobienia prawie 3,5 tys. ankiet. To niemało. Musimy szybko zacząć to ogarniać. I oczywiście staramy się, staramy. Ale jednak roboty jest dużo. Jakoś tam dajemy radę zbiorowo. Tak czy owak, poszedłem w trakcie zajęć z Moni i Gosią na sałatkę do Pizza Hut na starym mieście. Bo tam klimatyzacja jest. No i ten bar sałatkowy mimo, że nie jest jakiś przepyszny, to jednak dobry. Zjedliśmy więc z Moni sałatkę (ona dużo sosów używa i nadal nie rozumie, że to najgorsze, co może zrobić…) a Gosia pizzę. Ja się powstrzymałem przed pizzą, ponieważ… wiedziałem, że od tygodnia mam zaplanowaną pizzę z Michałem i Piotrem wieczorem.

Zresztą plan ten został zrealizowany i wieczorkiem wczesnym zamówiliśmy sobie pizze. Trzy średnie. Korzystając ze wszystkich możliwych promocji, dzięki którym zamiast 88 zł zapłaciliśmy 50. A pizza była pyszna. Z TelePizzy nam się bardziej tym razem opłacało niż z Dominium. Po jedzeniu ogarniałem się jakiś czas, pisałem jak zwykle coś tam – tekst na informację dziennikarską zaległy (bo do „Studenckiej” w poniedziałek skończyłem) i wieczorem… wyszedłem na imprezę.

Na ostatnią imprezę Mmikimausa z cyklu Overground w BarbieBarze. To była zresztą moja pierwsza wizyta tam po zmianie menagera. Wygląda… inaczej nieco. Momentami lepiej, momentami nie. Ot, inaczej. Może za dużo tego drewna? Sama nie wiem. Tak czy owak – jak się o 23 zjawiłem, to pustawo. Chociaż Damian był. No i kilku ładnych chłopców, nie powiem. Zresztą ciepłe dni sprzyjają ładnym chłopcom. W sensie, że ich widuję dużo i często. A to bezkoszulkowi deskorolkarze młodziutcy przy kościele św. Anny, a to Damian Madox spotkany na Chmielnej, a to znów Marcinek Młody na rogu Chmielnej i Marszałkowskiej… Cały czas, cały czas. W Barbie też. W końcu impreza zaczęła się trochę rozkręcać. Przyszło ludzi trochę… Napaleni też się pojawili. Nie ze względu na Mmikimausa, ani nawet na mnie. Tylko dla Bartka :> Bartek, ach Bartek – wzdychają. A ja SMSowałem z Olivierem ślicznym, który nie wiem skąd ma mój numer, ale dopytywał skąd wiem tyle o nim. No bo wiem. Oj ja dużo wiem zawsze. Czasem aż chyba za dużo. I wiem rzeczy, o których ludzie nie wiedzą, że wiem. Ale ja to trzymam dla siebie. I to nie jest czcze gadanie. Pewno mógłbym w odniesieniu do każdego podać takie rzeczy, że te osoby myślą, że ja (nikt?) tego nie wiem. I zawsze pytacie skąd wiem… No bo wiem. I tyle.

Łorewa. Tak czy owak, zabawa była. Rozkręciła się. A Mmiki mnie sponiewierał. I dlatego to lubię. Odkryłem to niedawno. Że ja go lubię, bo on mnie poniewiera zawsze na parkiecie. Cudny jest. Bawiliśmy się dość długo. Zdecydowanie dłużej niż planowałem. I jak już malutko ludzi było, poszedłem z Napalonymi do Lemona. Nie chciałem, ale oni nalegali. Posiedzieliśmy, ale już tam nie chcę chodzić. Bo pani była niemiła strasznie. Nie będę tam chodził i basta. Nawet mimo tego, że ten śliczny blondynek z Barbie tam przyszedł też mocno pijany. Nie, bo nie.
I do domu dotarłem koło 4:30 jakoś.

Dzisiaj wstałem tak, że przed 13 udało mi się spokojnie zjeść, ubrać, posprzątać, coś tam napisać i trafiłem na dyżur na socjologię do pani mojej promotor przyszłej. Za pracę zaliczeniową dostałem 5. To ocena na prawach egzaminu, co oznacza, że dzisiaj skończyłem miniony semestr na socjologii. Brawo, dF!

Potem jedyne zajęcia na dziennikarstwie a potem miałem mieć wywiad… ale pan się wycofał, bo żona mu zabroniła. No i masz babo placek. Jeden mniej, niestety. Na szczęście 2 kolejne osoby maile wysłały, więc liczę na powodzenie całego przedsięwzięcia. Jeśli te dwie osoby zbadam plus jakąś jedną drag-queen to będzie bardzo bardzo bardzo dobrze. Potem tylko raporcik jebnąć i już.

Napisałem pracę dla brata jakąś. Pierd. Dziś (już po północy, więc właściwie wczoraj) urodziny Adama z Lotniska. Już 18te… Boże… jak ten czas leci! A ja go poznałem jak miał chyba jeszcze 15. Kurwa mać.

Moje blogi są strasznie czytane. Wszystkie. Blog, blox, fotoblog… Okazuje się, że na Play jest mój fotoblog na 39 miejscu pod względem popularności. Brawo dla mnie.
Powinienem iść już spać. Jutro mam w planach złożenie gazety i wysłanie jej do druku. Potem korki u Pawła-piłkarza, wizyta u zwolnieniologa (żeby mi na ten semestr dał zwolnienie jednak) i jakoś dzień zakończę. W piątek F-SP. Byłem dzisiaj w Carrefourze i kupiłem wszystko na sernik na zimno, który ma być ciastem tego wieczoru. W piątek czeka mnie też sprzątanie mieszkania i szykowanie wszystkiego na Floor-Sitting Party. Chociaż powiem szczerze, że myślami coraz częściej jestem przy edycji czerwcowej. Tej megadziesiątej.

A co do tego chłopca młodego, o którym pisałem na końcu poprzedniej blotki… Jestem z nim na czekoladę umówiony wstępnie na niedzielę.

Wypowiedz się! Skomentuj!