Dzień Paris
Zacznę od kontynuacji poprzedniej blotki. Byłem w sklepie najpierw u Damiana, a potem u Tomeczka. I ni stąd wybrałem sobie śliczną sukienkę białą. Przymierzyłem, spodobała mi się, Tomeczek wziął mi na siebie… i zapłacę za nią 36 zł. Jest śliczna. Już sobie buty do niej załatwiam. A od koleżanki Michała też wezmę – założę w piątek, a nową sukienkę w sobotę. Będzie eftiwi!
Weekend był dość szalony. Krejzi. Naprawdę bardzo.
Zaczęło się w piątek. Oczywiście zasadniczo najważniejszą rzeczą było napisanie kolejnych stron pracy licencjackiej. I to się udało. Co poza tym? Zadzwoniłem do urzędu miasta stołecznego, co by sprawdzić, czy na pewno dotarło do nich zgłoszenie o manifestacji. Dotarło. Pan był miły, nie zdziwiony nawet jak czytał nazwę organizatora, czyli Formacji Różowe Saneczki. Na stronie urzędu też jest. Więc wiadomo, legalnie.
No, ale to miało dopiero nadejść. Piątek spędzić miałem najpierw u Napalonych. Dotarłem do nich koło 21:30. Wcześniej Michał wymyślił, że jedzie z Kubą Dużym i Danielem do Koszalina i Trójmiasta i dlatego dzisiaj idzie na zakupy. No to też poszedłem, coby lodówkowe zapasy uzupełnić.
U Napalonych był już Damian Madox. Oglądaliśmy FTV, EzoTV i inne TV, Tomeczek chciał zjeść bigos, więc wywalił go na ziemię, Maciek nie wiedział w co się ubrać i częstował mnie alkoholem, którego skutecznie odmawiałem. Bez przesady. Ja nie piję przecież. No, czasem, w bardzo wyjątkowych okolicznościach i sytuacjach. Więc na pewno nie ot tak. Nie.
Posiedzieliśmy ostatecznie dość długo. Chciałem iść do Opera Clubu, bo tam grał Mmikimaus, ale mi się to nie udało. Pederaści nie chcieli. Więc musiałem zgodzić się na uczestnictwo w wypadzie do Toro. Niczego nie ujmując temu lokalowi, ja naprawdę za nim nie przepadam. Jasnę, mogę się tam bawić, ale raz na jakiś czas. I muszę mieć ochotę, a nie tak o. Postanowiłem, że conajmniej przez miesiąc moja noga tam nie postanie. A poza tym naprawdę muszę wpaść do Mmikiego na jakiś występ, bo potrzebuję posłuchać go znów. W sensie, że jest dobry i raczej mam gwarantowaną dobrą zabawę. A to lubię. Więc w przyszłym tygodniu, niech się dzieje co chce, idę tam gdzie chcę i mam ochotę, choćbym miał sam iść.
W Toro bawiłem się bowiem źle. Humor mi się popsuł. Bardzo nawet. Nie miałem ochoty na Toro. Więc jak potem się do Utopii przeniosłem, to byłem na nie. W sensie, że miałem tendencję spadkową w swoim humorze. Nie lubię tego. I przez to bawiłem się średnio. Byłem zły na siebie, że dałem się do Toro wyciągnąć. Trochę mi potem przeszło, ale ogólnie byłem na nie. Wróciłem do domu i poszedłem czem prędzej spać, coby na korki być przygotowanym…
Dobrze, że przed pójściem spać sprawdziłem stary telefon. Bo tam miałem SMSa od Bartusia, że korków nie ma. W sensie, że jest majówka, jego nie ma i tak dalej. No, spoko. To oznaczało, że mogę dłużej pospać. W sumie, tym lepiej. Poza tym, że kasy mniej. Muszę Bartka w przyszłym roku zmobilizować do regularniejszych zajęć. W sensie, że no sorry, ale ja tu potrzebuję zarabiać.
W sobotę nie miałem nic do roboty. Prawie. Wstałem i pognałem na Krakowskie Przedmieście do Skarabeusza, jak zorientowałem się, że tylko do 16 czynny. A musiałem wydrukować przecież plakaty-afisze na Dzień Paris. No, ale zdążyłem. Wydałem 16 zł na sześć plakatów kolorowych A3. W domku je dodatkowo troszkę wzmocniłem, żeby nie były aż tak wiotkie (choć i tak sztywne nie były) i… już był wieczór.
Zebrałem się w sobie i lekko spóźniony Maciek zabrał mnie i Michała do Sis. Bo byliśmy zaproszeni na domówkę. Dotarliśmy prawie nie spóźnieni. Prawie. Wpisaliśmy się na listę obecności i coś cieńko było z frekwencją. A Michał był, bo ostatecznie rozmyślił się z wyjazdu. A Daniel i tak nie pojechał wkońcu. A Kuba za to pożyczył w związku z tym ode mnie kolejne 100 zł. No, ale impreza u Sis trwała. Sporo ludzi, niewielu znam. Co mi tam.
Bawiłem się, przyznaję, średnio. Potem wręcz nudno się zrobiło na tyle, że pół godziny przed oficjalnym końcem chcieliśmy się zmyć. Ale… weszli do nas do pokoju pozostali goście i Maciek był w swoim żywiole, bo opowiadał dowcipy. Które ja już znam. Więc tym bardziej się raczej średnio bawiłem. Więc w końcu się zebrałem w sobie i zniknąłem. Z Michałem. Po cichu. Nikt nie zauważył prawie.
Dotraliśmy do metra i sru na Świętokrzyską.
Kawa w McDonald’s nie była może najlepszą w moim życiu, ale nie ma co narzekać, nie? Z ową kawą poszliśmy w stronę Klubokawiarni. Ale jak przechodziliśmy obok… to stwierdziłem, że nie. Bo usłyszałem coś takiego nie-za-tego i nie. Poszliśmy dalej, do HotLa. I dobrze zrobiliśmy. Ładny, ostry deep house i vocal house dały radę. Było eftiwi muzycznie. Bardzo bardzo. Naprawdę dobrze się bawiłem. Jak dawno mi się nie zdarzyło. Gdyby jeszcze tylko ludzie tam byli inni. Też się bawili, a nie upijali i/lub byli na łowach. No, ale tak to jest w heteryckich lokalach.
Nie wiem ile tam byliśmy. Godzinkę? Więcej? Łorewa.
Poszliśmy do Utopii.
Muzycznie – średnio. Ale ludzie lepsi. I choć humor znów miałem początkowo „letko” nie za tego, to mi się poprawiło. Jednak Utopia zawsze dobrze wpływa na mnie i mój nastrój. Smutne to, ale tak jest. Niestety jednak, nie mogliśmy bawić się za długo. Wróciliśmy do domu tramwajem jakoś o 4:30, wcześniej spożywając kanapki w A Petit. I one są lepsze niż te z Oskara. Bezdyskusyjnie.
Szybko położyliśmy się spać.
Pobudka o 9:45. Czas szykowania na manifestację. Cały czas nie wierzyłem, że to się uda. W sensie, że II Międzynarodowy Dzień Paris Hilton okaże się niewypałem. Bo, sorry, ale nie ukrywajmy, że cioty to cipki. W sensie, że jak trzeba iść i się pokazać, to owszem – lubią, ale tylko w Utopii, gdzie wszyscy dostrzegą, że ten mały dodatek na lewym nadgarstku to z nowej kolekcji D&G czy coś. A jak idą Parady Równości i inne takie, to się okazuje, że nie mogą. Więc se myślę – tylko ja z Michałem pojedziemy.
Ale nie. Maciek, Tomek, Damian Madox, Wojtek, Grzegorz Bóbr… Cudnie! Byli! Był też antarex z GayLife i dwójka nowopoznanych znajomych z poprzedniego wieczoru – Kasia i Piotr. Nielicznie, ale za to bardziej spektakularnie. Przychodzimy, zaraz nas policja zatrzymuje. Że to jakieś zgromadzenie? A ja mówię, że tak, legalne, Formacja Różowe Saneczki organizuje. A kto jest od organizatorów. No to, wiadomo, że ja, bo ja jestem na wniosku. Panowie wzięli dowód, sprawdzają tymi swoimi krótkofalówkami. Wszystko się zgadza. Obejrzeli plakaty – bali się, że w obliczu majestatu głowy państwa będziemy mieli jakieś brzydkie rzeczy. Najbardziej spodobała im się strona z „Gali”, bo tam była półnaga Paris.
Zaczęliśmy manifestować. Zaraz Biuro Ochrony Rządu się zjawiło. Ale wszystko legalnie, okej. Policjanci cały czas stali z nami. Zjawiło się też „Życie Warszawy”. Pan robił zdjęcia, Pani pytała. Oczywiście wyjaśniłem, że Paris na prezydenta, że jest cudna, że wpływ na kulturę masową, że nie może iść do więzienia. I takie tam.
Dwie najważniejsze rzeczy – po pierwsze, jak czytałem komentarze do zapowiedzi manifestacji na clubber.pl, gaylife.pl i homopak.pl to jednak nasunęła mi się myśl, że ludzie nie mają dystansu. To był performance. Wydarzenie artystyczne. Coś, co balansuje na granicy sztuki i działań społecznych. Taka sztuka w przestrzeni publicznej. W sensie, że dowód na to, że w demokracji można wyrażać każde poglądy… No a poza tym po prostu dla fanu coś warto zrobić czasem, nie? Dla jaj, najzwyczajniej w świecie.
A ta druga rzecz, to jednak wielkie podziękowania. Dla tej garstki 9 osób, która poza mną zjawiła się przed Pałacem Prezydenckim. Za to, że się odważli. Widziałem, że część z nich nie chciała, że się bała czy raczej obawiała. Że nie byliście przekonani. Tym bardziej dziękuję Wam za zaufanie. Za to, że chcieliście stanąć tam ze mną. To dla mnie dużo znaczy, naprawdę. Bez was nie byłoby tak, jak miało być. I miałem rację, gdy wpisałem we wniosku, że w manifestacji weźmie udział 10-15 osób. Mimo tego, że stronę dnia Paris odwiedziło ponad tysiąc w ciągu trzech dni.
A że padać zaczęło… zmyliśmy się ciut wcześniej. Do Złotych Kutasów. Na kawkę. Ale ja byłem chyba zbyt niewyspany, żeby aż tak długą kawką się delektować. Więc się zmyłem. W domku napisałem relację dla portali gejowski, na stronę Paris, powstawiałem wszelkie możliwe fotki na wszelkie serwisy, które miały je mieć… I poszedłem spać.
Dopiero koło 19:30 wstałem, coby bloga napisać. Jutro mam jedne zajęcia – nie idę na nie. Bo tam jest tylko oddanie prac, a ja już to zrobiłem. Więc nie ma po co. Muszę dokończyć pracę licencjacką, bo dzisiaj tego nie zrobiłem. Napiszę, wyślę, będzie. A wieczorem wpadnie Mateuszek ze swoją maturą. Miał być dzisiaj, ale przełożył. Całe szczęście, mogłem spać.
Weekend był ciężki. Następny też będzie – imieniny Królowej. A pod koniec miesiąca trzebaby Floor-Sitting Party zrobić… A ja miałem jeszcze pomysł na ciotomajówkę. Tylko kiedy? I kiedy ja się wyśpię.
I gdzie jest mój, kurwa, dysk twardy?!
pomysł z manifestacją, naprawdę profesjonalny :D jak i wykonanie! za rok rozumiem też jest? bo z największą przyjemnością bym uczestniczyła xD oczywiście, z szacunku dla Paris! potrzebne jakieś specjalne zaproszenia? :D
1. Paris na prezydenta
2. uwolnić Paris
3. i Paris work it out :)
a z innych spraw to myślałem, że skoro bawiliśmy się do 6 rano to że było fajnie a nie źle :/
smutno mi, że tak długo źle się musiałeś bawić :/
a co do soboty to wcale nie zniknąłeś nie zauważony… od razu było widać, że zniknąłeś z pokoju, ale myślałem, że nadal temu młodemu (ba, 25 letniemu) chłopcu mówisz kto jak ma na imię… bo on chyba bardzo był ciekaw
-> montada
Nieskromnie przyznam, że wiem, że pomysł dobry :)
Za rok też coś wykombinuję. Muszę!
-> M.
Paris work it out!
Bawię się raz lepiej, raz gorzej, co nie znaczy, że z tego powodu inni mają się źle bawić.
Ciekawość innych chłopców tak szczerze to mi wisi :) A zniknąć zniknąłem, bo nie wiedzieliście, że wyszedłem z mieszkania.
gratuluję i dziękuję, że się tak starasz! naprawdę warto to docenić. Brawo.
ale Ty chyba lubisz mieć tak bardzo zajęte?
szkoda, że w Fakcie o was nie napisali :P
a wogole gdzies napisli? ja specjalnie zakupilem „Życie Warszawy” zeby przeczytac o dniu paris. a tu dupalek. chyba ze zle szukalem… co tez wystepuje w naturze ;p