Wiosna idzie. Bez dwóch zdań. Wiosna zaś w naszym kręgu kulturowym kojarzy się z porządkami, sprzątaniem, ogarnianiem bałaganu. I to będzie mój plan na przyszłość. W sensie, że na kwiecień. I może kawałek maja. Ogarnąć swoje życie w sensie znajomości, które posiadam. Niektóre z nich trzeba po prostu zakończyć i nie wracać do nich więcej. Bez ciotodram. Bauman to wyjaśnia, opisując nasze życie przymiotnikiem „epizodyczne”. Składa się więc ono z luźno połączonych ze sobą epizodów – niczym odcinki w sit-comie. Jeden z drugim wiąże tylko główny bohater, reszta nie ma znaczenia. To, co działo się w poprzednim odcinku nie wpływa w ogóle na to, co dzieje się teraz. Epizodyczność, fragmentaryczność, urywkowość. Urywam więc, bo się męczę z niektórymi. W sensie, że oni nadal nie mogą mnie zrozumieć i/lub zaakceptować, a więc są mi zbędni. Też o tym Bauman pisze, cytując zresztą Giddensa. Mówią o 'czystej relacji’, czyli wzorze jaki obowiązuje dzisiaj w relacjach międzyludzkich. Celem czystej relacji jest dawanie radości jej uczestnikom z samego faktu jej trwania. Gdy ten cel przestaje spełniać, gdy choć jedna ze stron nie czerpie już radości i satysfakcji, relacja się kończy. Kończy się epizod, odcinek. Zaczyna się kolejny. Zupełnie już inny. Żegnajcie więc, do zobaczenia w Utopii.

Byłem u Ewy. Nie tak miało być, ona chyba też tak sądzi. Wbrew pozorom, udało mi się dość szybko i sprawnie dotrzeć do szpitala na Arkońskiej. Ale okazało się, że na miejscu jest Tomek. Ten sam Tomek, co przed laty. Nic się nie zmienił. Nie będę opisywał, jaki jest/był, bo to nie ma znaczenia. Przyjechałem tam dla i do Ewy. Wyglądała lepiej, niż się spodziewałem, że będzie wyglądać, naprawdę. Zresztą ten szpital też mnie dość dobrze zaskoczył. W sensie, że na tym piętrze, gdie ona jest, było dość ładnie. Wiadomo, to szpital, ale mimo wszystko.
Nie mogliśmy gadać sam-na-sam, bo Tomek był. A ja nie chciałem się z nim spotkać. W sensie, że nie planowałem tego, nie byłem na to przygotowany. Nie była to dla mnie jakaś trauma straszna, ale mimo wszystko – nie było tego w planie. A wiadomo, plan to podstawa. Zresztą właśnie Tomek mój plan popsuł na cały dzień. Bo miałem po spotkaniu z Ewą jechać do Kaśki – z nią spędzić jakiś czas. Ale czekałem mając nadzieję, że pójdzie zaraz i zostaniemy sami z Ewą. Poszedł na chwilkę, ale w tym czasie Paulina się zjawiła. Stare znajomości z podstawówki i liceum. Dawne dzieje.
Było więc, jak było. Milcząco, cicho. Nie tak jak miało być. Szkoda. W piątek Ewa ma urodziny. Ciekawe czy wyjdzie już ze szpitala.

Potem pojechałem z rodziną do Reala – odebrali mnie ze szpitala zresztą. Zakupy, jak zawsze z nimi, ciągnęły się niepotrzebnie. Miałem na sobie te damskie czarne spodnie. Ciekaw byłem reakcji mamy. Nie jest zachwycona, ale sama podkreśla, że „lepsze takie niż te podarte”, mając na myśli wszystkie te spodnie, które noszę czasem, a które mają dziury i przetarcia.

Bank do mnie dzwonił wczoraj. Że do 31 marca musiałem przedstawić im zaświadczenie, że jestem studentem. Bo inaczej mi przepadnie traszna kredytu czy coś tam będę musiał zacząć spłacać. Łorewa. Mam nadzieję, że jak pójdę do pani od studiów wieczorowych i poproszę o zaświadczenie z datą 31 marca to mi wystawi. A bankowi – chuj w oko.

Niewiele robię w domu. Spotkałem się przedwczoraj z bibliotekarą. Dała mi książki, które potrzebuję do napisania matury ostatniej. Spotkaliśmy się w kawiarence a nie w bibliotece, jak zwykle, bo ona obawia się reakcji pracowników szkoły na mój widok. Po tym zamieszaniu, jakie ostatnio zrobiłem. Ale spoko, ona odchodzi na emeryturę w tym roku, więc nie będę miał już skrupółów i ruszę tę sprawę. Wkurwili mnie za bardzo swoim zachowaniem.
Dzisiaj będę pisał tę maturę. No i poprawić muszę jeszcze jedną. Polonistka, która sprawdzała uczennicy jest niepoważna. Jakieś swoje wymagania stawia, niezgodne z zasadami przedstawionymi przez Centralną Komisję Egzaminacyjną. Mi tam łorewa, ja wszystko mogę zrobić. Łorewa, łorewa. Mam nadzieję, że dzisiaj obie te prace napiszę, ale muszę znaleźć sposób, żeby wygodniej przy tym biurku usiąść, bo tak kilku godzin pisania nie wytrzymam – kręgosłup mój (i tak już krzywy i powyginany) padnie całkiem.
Sprawdzam też matury znajomym ciotkom. I pomagam jak umiem najlepiej. Szkoda, że wszyscy budzą się z tym na dzień przed maturą. Tak, byłby czas na poprawienie i zrobienie Naprawdę Fajnej Matury, a widzę, że niektórzy chcieliby takową mieć.

Jutro Wielki Piątek. Mój tradycyjny dzień poszczenia i nie-spotykania-się z nikim. Myślę więc, że nie będę chciał się z nikim widzieć nadal. W sobotę wyskoczę do Szczecina – pożyczę od Michała (przyjeżdża jutro w nocy jakoś) płytę DVD Madonny i z Kaśką mamy ją obejrzeć na kinie domowym. Jakoś w poniedziałek pewno.

Wczoraj opowiadałem trochę Ewie a potem mojej mamie o tym jak wygląda teraz moje życie. Że nie mam marzeń, nie mam pragnień jakiś szczególnych. Mama zapytała o szukanie dziewczyny. Niepoważna. Powiedziałem, że w ogóle się takimi sprawami nie zajmuję, to jest poza moim wzrokiem, mam to gdzieś po prostu. Ja teraz się bawię. Tylko i wyłącznie. Jasne, piszę coś tam czasem, zajmuję się „pracą naukową”, ale to są zapełniacze czasu między zabawą. Zabawa jest celem mojego życia aktualnie. Tym bardziej, że utwierdziła mnie w tym opisywana jakiś czas temu rozmowa z Sebastianem. Bo on chce kilka lat zapierdalać i zbierać kasę, żeby potem się bawić. Bez sensu. Ja się teraz już bawię. I jedyne czego mi brakuje, to żeby moi znajomi czasem zechcieli ze mną pójść do jakiegoś nowego miejsca. Mam na myśli Napalonych oczywiście przede wszystkim. Bo oni nawet jak są pijani, to dotrzymują mi towarzystwa, nie znikają nagle z nowo-poznanym młodzieńcem. I dlatego najbardziej lubię się z nimi bawić. I to ich odróżnia od innych.

W sumie to łorewa. Ważne, że FG Dance jest ze mną nawet w moim domu rodzinnym. Niech żyje.

Wypowiedz się! Skomentuj!