Zdążę zwalić konia
W sobotę wyjechałem do Barbie ostatnim tramwajem do centrum. Czyli jakoś po 23. Zastanawiałem się czy nie za wcześnie, ale pomyślałem, że co mi tam. Niech stracę. Najwyżej się ponudzę w klubie. Dotarłem bez większych problemów, nikt nie chciał mi wpierdolić także spoko. Wejść miałem za darmo, bo Damianek mnie na listę miał wpisać – organizował bowiem tego wieczoru swoje pożegnanie z BB. Jednak gdy podszedłem do wejścia, stał przy menagerze DJ Mmikimaus i zanim cokolwiek powiedziałem, przywitał mnie i dał znać Piotrkowi, żeby mnie ostęplował. Żeby było śmieszniej, to spotkałem na schodach Damiana, który właśnie szedł, żeby się upewnić, że wejdę za friko. Albo przynajmniej tak twierdził.
Ludzi było średnio, ale dość ciekawie. Sporo homoseksualistów. Młodych do tego, więc miło. Było też dwu czy trzech takich blondynków emo-prawie haendemek. Ładni, ładni. Był też taki chudzielec w białej koszulce. Słodki, bo taki lekko zgarbiony z ciut dłuższymi włosami, niezmiernie młody. Śliczny. I do tego tak patrzył fajnie. Słodki był i tyle. Wcale mi nie przeszkadzało to, co powiedział o nim Damian – że puszczalski i coś tam. Trudno. Słodki był. Bo nawet nie chodzi o to, że ładny. Słodki.
Muzycznie było eftiwi i to się chwali. Ponieważ zaś ja byłem baaaardzo padnięty – zafundowałem sobie dwa red bulle. A co mi tam. One dały mi energię do tego, żeby przetrwać. Tym bardziej było warto, bo muzyka naprawdę okej. Do tego, żeby było ciekawiej, spotkałem Czarka. Tak, tego Czareczka co to dawno temu się poznaliśmy u mnie. Zgadał, ale coś nam dialog nie wyszedł. Za to ogólnie powiem, że Damianowi pożegnanie wyszło. Myślę, że na coś takiego mógł liczyć. Ja czułem się momentami dziwnie, ale z drugiej strony… tak naprawdę znałem tam tylko jego i Plastikowego. Więc naprawdę niewielu.
Zresztą potem z Damianem się przeniosłem dalej. W sensie, że takstówką z panem Leszkiem. Który nie chciał kasy od Damiana ale on ma mu robić reklamę w nowym miejscu pracy. Bo już coś tam chyba ma pewnego. Tzn. wiem co, ale nie powiem. W końcu to nie o nim blog, prawda?
W Utopii znów szok na początek – brak Danielka nadal! Co się dzieje?! Jestem zaniepokojony, że tak bez słowa zniknął. Za to zaraz za drzwiami czekali na mnie Kuba z Danielem (nie należy mylić Danielka, czyli selekcjonera z Danielem, czyli znajomym). Ogólnie w Ciotopii sporo ludzi. Jak na całkiem normalną i standardową imprezę, to naprawdę. Tzn. standardową, ale udaną. Muzycznie zwłaszcza. Kupiłem jeszcze jednego red bulla.
No i był Emil! Ten co kiedyś tak mi się strasznie podobał ale jest hetero. Zresztą się okazało, że znów wygląda świetnie, ale za to nie jest Emilem tylko Kamilem! O! Bawiłem się więc, ciesząc oczy jego widokiem. Z nim była dziewczyna, która podeszła i się przedstawiła. Oszustka matrymonialna. Tak to właśnie grono zmienia nasze życie. Przedstawiamy się nazwami ekranowymi z grona. Dziwne.
Ogólnie było fajnie, chociaż cioty wypompowane, a Kamilek-Emilek dość szybko wyszedł.
Ja z Kubą w końcu też. Postanowiliśmy jeść. A że w McDonald’s duuuuuża kolejka (taka była pora i przewidywaliśmy to), więc do podziemia poszliśmy w centrum. I ostatecznie stanęliśmy przy jakimś A Petit czy coś. Pani tak była zagadana ze znajomymi, że nam nie policzyła za dwie kanapki grilowane 8,20 zł. Więc zaoszczędziłem, bo miałem Kubie postawić. Tym lepiej dla mnie.
Zjedliśmy i wróciłem do domku tramwajem. Nie poszedłem od razu spać, bo wiedziałem, że kolejny dzień będzie ciężki, więc sobie jeszcze na miły koniec, zwaliłem konia. Poszedłem spać koło 6:15, wstałem 10:20.
W niedzielę poszedłem najpierw o 11:40 do centrum. Żeby sprzedać maturę. Przybyli rodzice maturzysty i w KFC doszło do wymiany. Matura+bibliografia+skserowane ragmenty książek potrzebnych+płyta CD z filmem Polańskiego za 150 zł. Nie narzekam.
A potem poszedłem na Wielki Marsz Solidarności Kobiet. Oczywiście sam, bo cioty się nie ruszą. Mimo, że namawiałem… Na szczęście spotkałem moich socjo-znajomych. Na nich zawsze mogę liczyć. I choć nie znam nawet ich imion tak do końca, to jednak miło się szło z nimi. Fotki sobie pstrykaliśmy i w ogóle miło. Sporo ciot nieznajomych zresztą było na marusz. To miłe. Mie zapominajmy, że w ten sposób walczymy też o lesbijki, a po drugie, że kobiety nas wspierają też podczas homoseksualnych manifestacji.
Spotkałem też mojego ulubieńca z socjologii. Robił fotki i był chyba ze swoją dziewczyną. To smutne, no ale żyć będę dalej. Był też Andy ze swoim towarzyszedm. Potem poszedłem do nich i z nimi spacerowałem kawałek.
Nie wiem po co tak dużo o socjologii piszę, skoro potem pół instytutu to czyta…
Za to fotki robiłem i na fotobloga powstawiałem.
Gdy ostatecznie wróciłem do domu, zjadłem obiad w postaci bułeczek i jogurtu. Potem udało mi się nawet przespać 2 godziny! Wiadomo, po jedzeniu zawsze bardziej się chce. Mi się udało, spałem. A jak tylko wstałem, to się wziłaem za zrobienie plakatów reklamujących nowy numer gazety. Zeby nie było. Gazetę zresztą posłałem do drukarni.
I gdy już myślałem, że nic mnie nie zaskoczy – zadzwonił telefon. Odbieram, pani się przedstawia, że jest z „Aktivista” i że informuje, że dostałem się do drugiego etapu Castingu. No więc się ucieszyłem. Nie pamiętałem już nawet, że się zgłaszałem… Potem sprawdziłem na ich stronie – jestem chyba jedną z 24 osób w tymże etapie. Do finału wchodzi 6. Do wygrania 10 tys. zł. Nie wiem tak d końca o co tam chodzi, ale wiem, że mam iść na imprezę, coś tam filmować i już.
Dostałem też maila od pana jakiegoś. Że nie życzy sobie cytowania go na jejperfekcyjnosc.blox.pl i w ogóle. Tragedia, jak ludzie się na żartach nie znają.
W poniedziałek rano próbowałem się zmobilizować do nauki, bo przecież poprawka z zagranicznych systemów medialnych. Ale ja naprawdę nie umiem się tak na pamięć dat uczyć. To nie dla mnie, już zapomniałem jak to się robi. Zresztą zawsze powtarzam: szkoła podstawowa się skończyła, to są studia! Potem jednak trzeba wziąć poprawkę na to, że to są studia dziennikarskie.
Nie czułem się też najlepiej. W sensie zdrowotnym. Coś nie tak, coś nie tak. Mimo wszystko poszedłem na te ćwiczenia, co będę miał jako jedyne w poniedziałek. Do wytrzymania, choć zabójczo podobne do jednego z kursów jakie miałem na pierwszym roku socjologii. Zobaczymy jak będzie dalej. Potem miałem na korki jechać, ale mi się rozchorowała uczennica i przełożyła na sobotę. Łorewa.
Poszedłem na egzamin, kilka osób było – prawdę mówiąc, myślałem że więcej nas tam będzie. Mam nadzieję, że zaliczę. Pan miał wyniki podać po pół godziny, ale mi się nie chciało czekać. Poszedłem sobie na zakupki. W sensie, że szukać butów w Zarze w centrum. Były nawet ładne jedne czy dwie pary, ale jakoś nie mogłem się zdecydować. Ja nie potrafię tak sam, muszę z kimś na zakupy chodzić. Za to zobaczyłem jedną ładną ciotkę znajomą z widzenia z Utopii.
Gdy spacerowałem sobie potem po Empiku, zadzwonił telefon. Kuba. Że siedzą właśnie w Szpilce i żebym wpadł. On, Napaleni, Daniel, Ada i jej koleżanki trzy. No to poszedłem. Posiedzieliśmy trochę, w międzyczasie kobiety płci żeńskiej się wykruszyły no i tak sobie zostaliśmy. Potem Daniel poszedł, bo coś tam miał umówione a my do Złotych Tarasów zwanych Rózowymi Tarasami lub Różowymi Kutasami. Oczywiście w sprawie moich butów. Szukaliśmy, szukaliśmy, ale się zmęczyliśmy i jak na bananową młodzież przystało – poszliśmy do Green Coffee. Byłem nie koniecznie „za”, bo nie było tego ślicznego kelnera, ale ostatecznie się zdecydowaliśmy zostać. Zjedliśmy coś, wypiliśmy kaweczki i napoje i się zmyliśmy. Odkryłem które ciastko będzie moim ulubionym. Dalszy spacer zakończył się tym, że kupiłem trampki, ale takie zwykłe, w Street coś tam. Łorewa. Potrzebuję butów jeszcze.
Gdy na dworcu centralnym czekaliśmy na autobus, byliśmy świadkami przezabawnej sceny rodzinnej walki o alkohol wśród bezdomnych. Matka wrzeszczała na syna, że tylko dwa złote dziennie potrafi zarobić a potem chce pić z nimi. I że ona na to nie zezwala i żeby się oddalił, bo inaczej wymierzy mu cios w twarz. Innymi słowy to ujęła, oczywiście.
Gdy dotarłem do domu, mimo później pory i zmęczenia – przygotowałem plakaty reklamujące nowy numer gazety instytutowej. Wiecie co w niej lubię? Że mimo, że narzekają na nią, zarzucają różne rzeczy, to nikt nie robi nic lepszego, a poza tym i tak zawsze cały nakład schodzi.
Wczoraj musiałem wstać dość wcześnie, zważywszy na fakt, że miałem na 10. Ogarnąłem się i pojechałem do drukarni po gazetę. Była, odebrałem, podpisałem i na UW! Zaniosłem „kolporterowi”, zacząłem rozwieszać plakaty (w czym pomógł mi Harry) i jakoś udało mi się przed zajęciami wyrobić. Zająłem się więc jeszcze duperelami w stylu przygotowanie zlecenia druku dla dyrektora do podpisu, ogarnięcie faktury za druk i jakoś tak mi poszło.
Potem na zajęciach z psychologii społecznej zdradzałem jako powtarzający ten przedmiot jakie pytania będą na kolokwium. Śmniesznie, że to wiem i że dzięki temu może ktoś więcej zaliczy u nich. Na kolejnych zajęciach (Mediatyzacja życia publicznego), zgłosiłem się do referatu. Po pierwsze – żeby mieć z głowy, po drugie – żeby dobre wrażenie zrobić na prowadzącej. Łorewa. Ważne, żeby początkowo dać się zauważyć, potem będzie łatwej dzięki temu.
Kolejne zajęcia polegały na oglądaniu „100 dni Sodomy” wg powieści de Sada. Wiem, ja też lubię takie studiowanie. Sporo młodych nagich chłopców. Ładni, estetyczni.
A potem zadzwoniłem do banku, bo pani się dopominała. I okazuje się, że chcą „uruchomić kredyt studencki” w tym tygodniu, ale muszę najpierw u nich konto założyć… Bo oni nie mogą na rachunek w innym banku. Bez sensu. Natomiast potem mi podpowiedział Jego Facet, że może uda mi się założyć konto z kartą grono.net. Zobaczymy. Tak, czy owak – horoskop w JOYu nie kłamał i po 10 marca sytuacja finansowa się poprawi – tym bardziej, że jeszcze czeka mnie wypłata ze „Studenckiej”. Aha! Widziałem w internecie okładkę nową i mój tekst znów jest cover-story. Eftiwi.
Następnym, jakże ważnym zajęciem, było podstęplowanie prawie 500 biletów na połowinki. Robiłem to w przerwie przed Radą Instytutu, której nie jestem członkiem, ale na którą poszedłem jako lobby, bo miała być rozpatrywana sprawa wzrstu czesnego. Wiadomo, że mi zalezy, żeby NIE wzrastało. A poza tym jestem prasa, nie? Więc czesne nie wzrośnie – taką opinię przedstawiła Rada Naukowa Instytutu Socjologii. Więc nie ma co się bać.
Udało mi się jakoś tak zebrać koło 18:00 i do Carrefoura pojechałem. Wyjątkowo we wtorek a nie w środę, bo miałem mieć dwa spotkania dzisiaj. No, ale się okazało, ze będę miał jedne i zdążyłbym. Szkoda, że wcześniej o tym nie wiedziałem.
Zadzwoniła pani z Aktivista. Upewniła się, czy nadal chcę wziąć udział. Powiedziałem, że tak oczywiście. No i że ona nie wie nadal czy piątek czy sobota, ale wzięła maila i mi ma dzisiaj wysłać. No cóż, czekamy, czekamy.
Po tym wszystkim wpadli do mnie jeszcze Napaleni z filmem „Resident Evil 2”. Mieli kilka innych, ale same horrory, więc wolałem RE2. Mimo, że jedynki nie widziałem. Obejrzeliśmy razem z Michałem i Piotrem jeszcze i było zabawnie, bo cały czas Tomb Ridera wszędzie widziałem we wszystkich postaciach.
Jak tylko poszli, wziąłem się za pisanie bloga, ale… nie dałem rady. Usnałem gdzieś w okolicach słów „jak ludzie się na żartach nie znają”. Specjalnie wstałem dzisiaj wcześniej, żeby uzupełnić. Mam zajęcia na 10, więc zdążę jeszcze zwalić konia.
gratuluje okladki.
jak znajdziesz czas dla mnie, to ja moge isc z toba po buty.
mysle czesto cieplo, by ci sie wszystko udawalo.
ach i och Ci chłopcy śliczni wypielęgnowani zgrabni i powabni skąd sie oni biorą :]
Naprawdę szedłem uprzedzić Piotra, bo (przyznam się bez bicia) zapomniałem tego zrobić wchodząc. Swoją drogą, sobotę wymazuję z zeszłotygodniowego kalendarza… pijacka masakra przez duże M, no ale w końcu odchodzić (ewentualnie dochodzić) też trzeba z rozmachem :]
hmm. zdazyles zwalic konia, wow. wszyscy to robimy-zadna atrakcja. niektorzy nawet czesciej od Ciebie. poza tym nie jestes wiarygodny-raz piszesz ze nie masz penisa, a potem ze zwaliles konia.
lubie czytac twojego bloga. jak nie masz o czym pisac, pisz o czymkolwiek ale na boga, nie o waleniu twojego konia. szanuj swoich czytelnikow! co mnie to interesuje?!
obawiam sie ze ucieczka w brutalny realizm, nie uratuje ogladalnosci tego bloga, ktora zapewne spada za kazdym razem, kiedy spadaja twoje spodnie, ty sie masturbujesz a potem to opisujesz.
nie spada? rosnie? to jeszcze gorzej, bo to oznacza ze jestes zwyklym populista.
jesli brakuje Ci inspiracji, spojrz co robi kolega w ameryce ze swoja seria „ask a gay man”:
http://www.youtube.com/watch?v=AVESRceJL5k
http://www.youtube.com/watch?v=UX2hVJQrKpo
http://www.youtube.com/watch?v=EZYQSEIMkXw
:)
jak mozesz preslij mi plakat na mejla :)
mam andzieje z eponiedzialkowy egzamin zdales bo jakos juz o tym nie wspomniales :)
-> Mihał
Buty kupione, jak wiesz.
Nie wszystko się udaje, bo byłoby nudno. Na szczęście. Łorewa.
-> Panicz
Jak to skąd? Z Barbie!
-> damian.be
Wiem, że szedłeś. Przecież Ci wierzę. Tak tylko napisałem ;)
Rozmach to jest to, co lubię.
-> +
Po 1. Łorewa.
Po 2. Bojkotuję jutjub.
Po 3. :) Uśmiech też jako wyraz sympatii.
-> cosmia
Chyba nie zdałem, ale jeszcze nie wiem.
Miałeś mi mailem przypomnieć!