Strasznie dawno nie pisałem, bo i czasu na to nie mam. Jak zresztą na nic. I stwierdzam po minionych kilku dniach, że za dużo śpię. Naprawdę, sen zabiera mi tyle czasu, że po prostu mam go dość. Muszę zrobić coś, żeby zredukować ilość godzin przeznaczanych na spanie. I muszę zacząć zbierać te karteczki, na których spisuję sobie rzeczy do zrobienia na dany dzień, a które leżą na moim biurku przede mną. Bo potem nie pamiętam co robiłem tydzień temu.

Tak jak na przykład w środę. Pamiętam, że poszedłem rano na zajęcia, ale jedne czy tam dwoje zajęć odwołali. Co mnie zdenerwowało na tyle, że jak przyszedłem na kolejne i się okazało, że „coś tam” i że nie muszę na nich być, to w ogóle zrezygnowałem już tego dnia ze studiowania i poszedłem sobie do Arkadii. Na zakupy, a co mi tam. I słusznie zrobiłem, jak się okazało, bo w końcu po wielu miesiącach udało mi się kupić buty! Tak, tak, niech żyją nam! Mam śliczne buciki z Zary. Czyli w sumie dwie pary w minionym tygodniu zdobyłem i jestem strasznie zadowolony, mimo że trampki mnie początkowo mocno obcierały. Wczoraj je nosiłem i przeżyłem. Mówiłem, że noga się przyzwyczai?!

Wieczorem w środę się z Marcinem Edge spotkałem. Spotkanie po latach, możnaby rzec. Oczywiście we W Biegu Cafe. Było miło, bo naprawdę się z nim już kilka dobrych tygodni nie widziałem. Cera mu się znacznie poprawiła – i chciałem to oficjalnie powiedzieć. Jak dalej będzie prowadził taki zdrowy tryb życia, to jeszcze się okaże, że całkiem będzie mógł zrezygnować z makijażu. I będę zazdrosny.
W międzyczasie (tak zwanym) napisali do mnie Jędrek z Kubą. Że idą na kawę i czy ja bym z nimi… No jasne, że ja bym! Więc poszliśmy do Złotych Kutasów i tam też wypiliśmy sobie jakąś kawkę, czy coś tam. No i przyznaję, że nie pamiętam już dzisiaj za bardzo tego spotkania, ani tego co robiłem po nim. Po prostu nie pamiętam. To było na tyle dawno temu, że nie.

Czwartek to Dzień Kobiet, czyli moje święto. Miałem odpoczywać, ale egzamin poprawkowy… Eh, no więc się uczyłem. Ale ja naprawdę nie umiem tego robić. Po prostu nie umiem. Mimo wszystko, poszedłem na egzamin poprawkowy na 16:00, wszedłem chyba jako drugi czy trzeci i zaliczyłem na 4. I nie podskakiwać byeczis! Wszedłem, wylosowałem pytanie. Ale się okazało, że nie umiem na nie odpowiedzieć. Kombinowałem, coś tam pierdoliłem od rzeczy, ale nic z tego. Nie wiedziałem i chuj. Nowy instytucjonalizm w ujęciu… jak on się nazywał? Nie pamiętam już. Coś na O. No, ale liczy się, że pozostałe pytania zaliczyłem. I na koniec pan powiedział: dobra, daruję panu to pierwsze i ma pan 4. Łorewa. Mam, zaliczyłem.
Czyli, że mam tylko jeden egzamin w plecy. I to na dziennikarstwie. Muszę powalczyć może o komisa czy coś. Zobaczymy. No bo przecież nie będę płacił za warunek, nie?
Zresztą po raz pierwszy pomyślałem niedawno o tym, że może nie warto tych studiów ciągnąć? Myślę nad tym. Na razie skłaniam się ku temu, żeby poświęcić się socjologii w przyszłym roku całkowicie i w związku z tym po prostu wziąć dziekankę na dziennikarstwie. Dobra myśl, nie? Tym bardziej, że chyba będąc na dziekance mogę nadal pracować jako samorząd na ID więc z moim startem w wyborach tam nie byłoby problemu.
Po egzaminie pojechałem do Banku Zachodniego WBK. Podpisać umowę. Wyciągnąłem ze sobą Moni, bo myślałem, że to chwilę zajmie, a się okazało, że do podpisania mam sterty papierów, umów, zleceń i zgód. Więc siedziałem tam dobre 40 minut. Ale summa summarum mam konto w BZ WBK, 3600 zł kredytu studenckiego na nim i jestem dość happy. No i mam mieć kartę lada dzień. Już mogę co prawda tą kasą operować, ale wiadomo, że wolę nie. Żeby nie roztrwonić. Aktualnie zaczynam powoli szukać laptopa. Powoli, bo zanim go znajdę i będę miał czas iść do sklepu to pewno miną lata. No, ale powoli.
W ogóle to muszę powiedzieć, że Jacek jako pierwszy złożył mi życzenia na Dzień Kobiet już 6 marca (powtórzył je 8 także), ale w ogóle życzeń tych dostałem mnóstwo. I za wszystkie dziękuję ślicznie. Dziękuję też Michałowi, który mi kwiatki podarował. To conajmniej słodkie i te trzy tulipanki nadal trzymają się w wazoniku na oknie. Widzę je i świat jest śliczniejszy. Tym bardziej, że dwa z nich są różowe.

Wieczorem poszedłem na Lolę Lou w Między Nami. „Special Girly Show”. Było tłoczno bardzo. Ale za to Lola dała czadu. Naprawdę dobry występ, plus zaśpiewała pierwszy raz coś po polsku. A co mogła śpiewać, jeśli nie Marylową „Małgośkę”? Cała sala pośpiewała. Ja byłem ciut zmęczony, ale bawiłem się świetnie i tak. Jędrek, z którym byłem – chyba też. Podarował mi na Dzień Kobiet deser w Między Nami. To miłe, prawda?

W piątek tak w ogóle minęła mi rocznica poznania Pawła. Druga. Jedna z niewielu, o których pamiętam. Zresztą jak to napisałem to właśnie przypomniało mi się, że z Maćkiem ze Szczecina poznałem się w Dzień Kobiet, ale kilka lat wcześniej. Bez związku z tym jednak był fakt, że udałem się rano do studium w-f i sportu UW. Po wpisik. Czekałem kilka chwil tylko, ale udało mi się w tym czasie obejrzeć z góry mecz koszykówki, w którym jedna drużyna dla odróżnienia zdjęła koszulki. I chyba będę tam częściej wpadać.
Pamiętam też, że w piątek byłem w bibliotekach – wydziałowej i uniwersyteckiej. Pamiętam też, że miałem ważne rozmowy samorządowe i jakieś pertraktacje z dyrekcją. Nie pamiętam o czym i w ogóle, ale pamiętam coś, że było.
Miałem też seminarium badawcze. Krótsze, na szczęście, niż zwykle. A potem spacerek z Dominiką jak zwykle „we lansed ourselves throughout Chmielna”, czy jakoś tak. Potem miałem godzinne spotkanie z Robertem i Kasią. Robert to taki chłopiec, co mi się w Utopii dawno już podobał, bo ma boskie ciało i fajnie tańczy. A Kasia to jego rówieśnicza osiemnastoletnia koleżanka, która na gronie do mnie zagadała i w ten sposób doszło do naszego spotkania. Miło, prawda?
Spotkanie samo w sumie (i we W Biegu Cafe) było miłe. Krótkie, ale za to ciekawe. Trochę mi o nich powiedziało, ale wiem jak złudne bywają takie pierwsze wrażenia. Wiadomo, przez 60 minut można udawać, grać, być nienaturalnym, robić różne rzeczy. Wiadomo.

Dotarłem do domu i spędziłem tutaj jakieś 40 minut. Szybko coś zjadłem i pognałem do klubu Mandala, gdzie miałem mieć przecież konkurs „Aktivista”. Wchodzę i co widzę?! Sis moja oczywiście! Też się dostała. Zresztą myślałem, że to ludzie tylko z Warszawy, a się okazało, że oni z całej Polski się zjechali.
Zrobili nam zdjęcia do Streeta W Oku, dali supernowoczesne telefony z kamerami, wyjaśnili zasady i tyle. Mieliśmy nagrać filmiki półtoraminutowe. Ile się da, ale minimum trzy. Był jeden ładny chłopiec ze swoją dziewczyną, jedna przegięta ciota z Poznania i jedna superśmieszna czikita ze swoim bysiorkiem z Wrocławia. Słodko. Kilka osób nie przybyło, dwie czy trzy się szybko wycofały. I dobra nasza. Ja z Sis oczywiście szalałyśmy. Wszystkie filmy moje są na www.wybieramJP.prv.pl – wchodźcie i głosujcie naciskając tylko liczbę 10! Pod każdym z nich i przynajmniej raz dziennie. Bo mam szansę wygrać. Poznałem też Zuzę Ziomecką, to miłe. Ogólnie było nudno bardzo. Bardzo. Więc z Sis się koło północy zmyliśmy. Wcześniej wpadł do nas Piotrek w2lich, którego zresztą chłopak rzucił. Więc razem ruszyliśmy do Utopii. Danielek był nareszcie! Kocham go, nawet jak wygląda jak po chemioterapii. Sporo ludzi w ogóle tej nocy było. Wiadomo, „Girls! Girls! Girls! The cab drag system”. Lola Lou i jej goście – Marlo i Bruno chyba im było. Świetni. Zwłaszcza jako Madonna i Kylie. Super! Dodam zaraz fotki na mojego fotobloga, to sobie zobaczcie. A tak w ogóle to najpóźniej 15 kwietnia nie będę już miał telefonu Play. Och, jak smutno.
Do domu wróciłem koło 6. I spałem 3,5 godziny.

Pobudka była spowodowana tym, że miałem się zjawić w budynku Politechiki Warszawskiej, gdzie odbywał się II Kongres Obywatelski. A tam miałem napisać dwie relacje z dwu sesji. Był też Wojtek z redakcji, którego w to wciągnąłem. Ale on pisał z dwu innych relacji. Mam dostać 100 zł za jedną relację. Nie wiem czy brutto czy netto, ale łorewa. Tak czy owak – sporo. Więc się zgodziłem i nawet korki przełożyłem na „za tydzień”. Wytrzymałem jakoś ten czas, napisałem, wysłałem i właściwie nic nie byłoby w tym specjalnego, gdyby nie to, że po 1. spotkałem Jaśka – specjalistę od savoir-vivere z Łodzi, który zjawia się rok rocznie w Rewalu conajmniej dwa razy i jest moim dobrym znajomym oraz po 2. że pojawił się ktoś. Widzę chłopca, nawet ładnego, blond włoski ciemne lekko nastroszone, ładne oczka jakby niewyspane, męska acz dziecięca twarzyczka i fotki pstryka. Także mi. Ale że mam makeup zrobiony, to bez stresu. No i potem zagadał. Czekałem na komputer, a on podchodzi „i co tam”. „Skąd jesteś? Co tu robisz?” I takie tam. Luźna gadka. Potem że on z Trójmiasta i że jakie tu są kluby fajne. No to ja nie wiem za bardzo, Wojtek też nie. Poleciłem HotL, Barbie i na wyraźną wskazówkę Wojtka – Utopię. Damian zapytał, gdy wychodziliśmy: „To mogę do was jakiś kontakt prosić? Na przykład twój numer telefonu?” To było do mnie. Dałem. Potem napisałem po jakimś czasie z pytaniem jak ma na imię, bo nie zapytałem. Damian. I napisał, że był minionej nocy w Utopii.
Okazało się po jakimś czasie, że Michał go poznał. No, ale tak czy owak. Świat jest pedałociasny.

Wpadłem do domu na 30 minut a potem – do Ikei. Z Napalonymi i Damianem, ale Madoxem. Zjedliśmy obiadek i kupiłem lampkę! Juhu! W końcu mam! Potem cioty wpadły do mnie do domu. Jędrek dołączył, bo chciał być zaproszony. Oglądaliśmy „Little Britain Live”, a do Michała wpadli Kuba i Paweł Długowłosy. Z tym, że Michał ich zostawił u mnie a sam flirtował poważnie w kuchni z niejakim Francuzem Przemkiem czy jak mu tam. I to – chciałem powiedzieć głośno – było nieładne i strasznie mnie zdenerwowało. Bo jak się zaprasza gości, to się albo nimi zajmuje (w swoim pokoju), albo się nie zaprasza. Ja wiem, że to także moi znajomi, ale nie chcieli wpaść do mnie, tylko do Michała – to raz, ja nie wiedziałem o tym, że będą – to dwa, a poza tym mogłem w tym czasie chcieć np. spać i wcale nie mieć czasu na zajmowanie się kimkolwiek.
No, postanowiłem, że o tym napiszę, to napisałem.

Potem Maciej odwiózł mnie do Utopii. Sporo ludzi było, sporo. Ale muzycznie marnie. A poza tym byłem już padnięty. I to jest właśnie to, o czym mówię. Że spać muszę mniej, oduczyć się tego jakoś. Wypiłem Red Bulla (pierwszego, ale za to kaw wiele wypiłem w ciągu dnia), potem Colę ale i tak padałem. Gdyby jeszcze muzycznie było eftiwi… Ale nie było. A że Michałowi się romans urwał, to wróciliśmy do domu dość szybko. I spać.

W niedzielę nie pospałem nie wiadomo ile, bo miałem korki z soboty przełożone. Więc poszedłem na nie. Było męcząco, ale dałem radę. Jakoś. Potem na spotkanie z Grzegorzem jechałem do Różowych Tarasów. I wtedy Damian zaproponował spotkanie, bo miał jechać do Trójmiasta już. Posiedzieliśmy w tamtejszym W Biegu Cafe. Dziwnie było, ale wszyscy się zgadzają chyba, że Damian to śliczny chłopiec, który źle wychodzi na fotkach. Tym bardziej, że potem Maciej do nas dołączył, bo się okazało, że jest na Centralnym. Kupiłem koszulę w H&M.
Ostatecznie skończyliśmy w McDonald’s na centralnym – i Jędrek wpadł na chwilę, bo przechodził obok.
Wpadłem do domu, po chwili Maciek się zjawił, coby lampkę przymocować. Szło opernie z powodu przeszków kilku. W końcu pojechał po Tomka do Reduty, a ja z nim do Carrefoura po pieczywko. Pan żółty przede mną kupował jedzenie za marne 365 zł z groszami. Pani nabijała, nabijała i nabijała w nieskończoność. A potem ja i moje 2,07 zł. W sklepie Tomka przymierzyłem koszulę, spodnie, sukienkę. Kupuję te dwie pierwsze rzeczy. Spodnie damskie, ale śliczne. Zniżki, te sprawy – dzisiaj powinienem je odebrać, jeśli dam radę.
Potem z Damianem wpali do mnie na chwilkę, Maciej skończył lampkę i wisi. Ledwo i nie do końca tak, jak powinna, ale jednak. Maciek ma jeszcze z wiertarką wpaść. Będzie ostro.
Padłem potem szybko spać. Chociaż zastanawiałem się nad pójściem na Lolę do Milcha. Nie byłem jednakowoż w stanie. Bardzo nie byłem.

Dzisiaj wstałem o 6:50. O 9:20 przez Skype’a robiłem wywiad do badania z biseksualistą. Teraz piszę, a potem muszę iść do „Studenckiej” po wejściówki i podpisać umowę z nimi (czy coś tam), oddać książkę do bibliteki, zanieść dowód wpłaty za studia do sekretariatu, napisać referat na jutro na Mediatyzację życia publicznego, wywiesić plakaty, napisać w końcu maturę mojej konsultantce Avon, no i wieczorem idę do kina z Sebastianem. Ciężkie, kurwa, życie.

Głosujcie! Proszę was! Niech wygram 10 tysięcy złotych. Byeczis, to słowo tego tygodnia.

Wypowiedz się! Skomentuj!