Jak postanowiłem, tak też zrobiłam. Nie wyrzuciłem karteczek zielonych z mojego biurka – mam spisane zadania na poszczególny dzień, więc pamiętam kiedy co robiłem. I mogę śmiało pisać, bo raczej nie zapomnę – przynajmniej o tych zaplanowanych zadaniach, bo wiadomo, że dobry plan to plan elastyczny i cały czas coś wyskakuje.

Poniedziałkowy wywiad przez Skype wyszedł miło. To znaczy dobrze się rozmawiało, wszystko się ładnie nagrało, cacy i w ogóle. Ale prawda jest taka, że rozmowa ta przyda mi się tylko do jednego z raportu, bo do drugiego jest średnio przystająca. Ot, taki mi się biseksualista trafił. Nie poszedłem potem na zajęcia, bo po pierwsze nie zdążyłbym, a po drugie miałem inne rzeczy na głowie. Wywiesiłem plakaty o zebraniu redakcji w środę i udało mi się ostatecznie zanieść dowód zapłaty za studia do sekretariatu. Mam pieczątkę na kolejny semestr w legitymacji. Co oznacza – przede wszystkim, że mam nadal szerg ulg i zniżek i tylko po to mi była potrzebna owa pieczątka.

Udało mi się oddać jakieś książki, zapłaciłem karę kilkudziesięciogroszową i byłem na czysto. Wróciłem do domu, odpocząłem trochę i wieczorem wybrałem się do kina z Sebastianem-Arkiem. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie napisał o tym, że się spóźnił. I musiałem w wpierdologennym stroju czekać na niego przed kinem Muranów. Oczywiście pisał, że się spóźni i przepraszał, ale i tak się liczy. Byliśmy na „Szefie wszystkich szefów” von Triera czy jak to się pisze. Wrażenia? Dość pozytywne, choć przyznać muszę, że jednak po latach indoktrynacji przez kino hollywoodzkie mam wrażliwość nieco odmienną i średnio mi się podoba chodzenie na filmy europejskie. Za to mi się Sebastian podoba. Zawsze, od zawsze. I dlatego cieszę się, że dane nam było spędzić wspólnie te kilka chwil w kinie. Zresztą dawno się nie widzieliśmy.
Boże, brzmi jak pamiętnik zakochanej szesnastolatki :)

Oczywiście przez to nie napisałem referatu na następny dzień. I we wtorek rano się tym zająć musiałem. O 6:50. Okazało się, że nie wszystko zdążyłem a nie mogłem nie iść na kolejne zajęcia – co więcej – w drodze na nie musiałem czytać lekturę na te własnie zajęcia a nie na to, na co mam napisać referat. Czyli tzw. ciężki poranek. Łorewa. Napisałem, przeczytałem, przestawiłem, zaliczyłem. Jestem bogiem i chuj.
Potem ciut się obijałem i uciekłem z ostatniego wykładu. No bo bez przesady, ileż można. Miałem jeszcze wpis z ekonomii załatwić, ale to już nie dałem rady. Za tydzień.

Środa to ogólnie ciężki dzień jest. No taki przeładowany i dużo latania mam. Musiałem do BUWu iść a po całym dniu miałem jeszcze spotkanie redakcji, na które oczywiście prawie nikt nie przyszedł. Co prawda duża część się usprawiedliwiła wcześniej, no ale tak czy owak. Chujowe to. I potem muszę ich mailami ścigać i w ogóle. Nienawidzę ich za to. Po raz kolejny Harry dał dowód temu, że jest naprawdę osobą odpowiedzialną, godną zaufania i po prostu dobrą. To tylko tyle chciałem powiedzieć.
Poprawiłem makeup i pojechałem do kina. Z Marcinkiem młodym byłem umówiony w Lunie na „Panią Henderson”. Tym razem ja się spóźniłem, właśnie z powodu przedłużającego się spotkania. Marcinek wyglądał jak zwykle ślicznie, nawet mimo dwu niewielkich krostek na czole. W kinie zwrócił mi uwagę, że mówienie, że chcę się z nim zobaczyć i dlatego zapraszam do kina jest bez sensu, bo i tak go tutaj nie widzę. Wyjaśniłem, że czuję jego zapach i to wystarcza. Pachniał ładnie, świeżo, nie za słodko. Nie wiem co to za zapach, ale ładny. Czyli pasował do Marcinka.
Potem do McDonald’sa poszliśmy na Świętokrzyskiej, bo ja przecież obiadu nie jadłem. Co prawda było po 22, ale łorewa. I tam spotkaliśmy Pawła tego od różowego kaktusa (wszyscy go tak kojarzą), ale jakiś był rozkojarzony i nie za teges. Umówiony z kimś. Pogadał z nami chwilę i zniknął. A my też po chwili się rozstaliśmy. Marcin zapytał czy wiem coś o nim, co jest tajemnicą Poliszynela. A co za różnica? Ja pytam.

Czwartek to niby wolny dla mnie dzień. Więc zacząłem w końcu maturę pisać dla mojej konsultantki Avonu. Jest nieźle, jestem w połowie. Więcej nie dałem rady, bo Maciek przyszedł wiercić. W sensie, że przymocował na amen już moją nową lapkę, wow. A to oznacza, że już działa i jest eftiwi. Za to potem wyleciałem szybko do Instytutu Socjologii po jakiś tam wpis. Załatwiłem szybko i nakorki pojechałem. Mieliśmy mieć test, ale napisała wcześniej, że z powodu nadmiaru zajęć bla bla bla nie nauczyła się, bla bla bla. Więc mówiąc krótko, zajmowaliśmy się czym innym, co mnie martwi, bo muszę jej dyscyplinę większą narzucić.
Napisałem też podanie o komisa z Zagranicznych systemów medialnych. Najgorsze jest to, że termin złożenia minął mi w poniedziałek. Chciałem w piątek zanieść, ale nie dałem rady – bo nieczynne. Więc w poniedziałek dam. Tydzień po terminie. Zobaczymy, papier wszystko przyjmie. W środę na dziennikarstwie na jednych z trzech obowiązkowych ćwieczeń byliśmy na zewnątrz, bo słońce wyszło i nie chcieliśmy siedzieć w sali. A za tydzień mamy iść na piwo na tych zajęciach. To naprawdę powoli przestaje być śmieszne. Raz na jakiś czas miga mi lampka „a może rzucić te studia?”. Oczywiście nie chodzi o moją nową lampkę z Ikei. Ona jest eftiwi.

Potem byłem na Połowinkach. Moja pierwsza w życiu impreza studencka. I to jako jeden z organizatorów tam byłem. Cóż za zmiana. No cóż, pijani heteroseksualni prawiesocjologowie wyglądają… tak jak wyglądają. Więc bawiłem się średnio, ale jak była Madonna to szalałem. I wódkę rozlosowywałem. I przez kilkadziesiąt minut byłem selekcjonerem wpuszczaczem. Niezły fan. Było śmiesznie, ale oby nie za często. Wróciłem do domu później niż chciałem, bo koło 2 jakoś.

A potem w piątek wstałem o 7, żeby spisać wywiad poniedziałkowy na zajęcia. Spisałem. Siedem, kurwa, stron. Dużo, naprawdę. Potem na zajęciach zostałem pochwalony, że bardzo sprawnie i dobrze mi poszło prowadzenie. Wiem, bo mam przecież kilka lat doświadczeń w prasowych wywiadach. Wiem jak to się robi. Łorewa.

W piątek w ogóle był dzień lajtowy, bo posiedzenia Zarządu nie było, bo wszyscy skacowani. Poza mną oczywiście i Kamilem, który jednak przybył. Wkurwiłem się, bo jak dotarłem po zajęciach do domu i miałem w planie się zdrzemnąć godzinkę, to się okazało, że zostawiłem klucz na Karowej. Kurwa. Musiałem się wracać. Zmarnowałem ponad godzinę i nici ze spania. Szybko (nawet bardzo szybko) zjadłem, założyłem wpierdologenny strój i pojechałem do kina. Umówiłem się z Pawełkiem (także z racji naszej marcowej rocznicy poznania się) na „Bezmiar sprawiedliwości”. Dwugodzinny polski film, ale nawet niezły, Wytrzymałem, a to już coś. Paweł chyba też jakoś przetrwał, więc okej było nawet. O ile wejściówki na poprzednie dwa filmy w tygodniu miałem od „Studenckiej”, o tyle na ten film zaprosiła mnie sieć Play, jako aktywnego uczestnika programu Nadchodzi4. Dostałem już też od nich mailem propozycję handlową. W sensie, żebym do nich wszedł. Zastanawiam się nad tym. Taki na przykład abonament za 50 zł… Dostaję 70 zł na rozmowy i SMSy, plus 1000 minut w sieci Play za free, plus telefon za 1 zł a za MMSy płacę 15 groszy, a za rozmowy jakieś tam 50 groszy chyba. Brzmi ciekawie. Zastanowię się czy pozwolą mi się z numerem moim Simplusowym przenieść. Jeśli tak, to mają na mnie duże szanse.

Oczywiście piątek nie byłby piątkiem, gdybym się nie udał z homoseksualistami do klubów dla nich. I tak też trafiłem prosto z kina do Gejlerii. Tam już Napaleni czekali. Mało ludzi. Bardzo mało, chyba wszyscy się do Toro w piątki przenieśli. My pobaunsowaliśmy w Galerii kilka chwil dłuższych, dołączył do nas Piotrek w2lich, który nadal przeżywa swoje rozstanie. Potem się z nim i Robertem przegiętaskiem do Utopii przenieśliśmy. Z Danielem dawno tak sobie nie pożartowałem. I to nie tylko przy wejściu, ale w ogóle przez cały wieczór. Miał dość dobry nastrój, ale za to surowy przy selekcji. Jak mnie Paweł wezwał na pomoc, bo Gosia nie mogła wejść, to wiedziałem, że nic z tego. Próbowałem dobre 10 minut, ale nic nie wyszło. Zmasowany atak nawet nie pomógł. Bywa i tak, pogódźmy się z tym.

Impreza ogólnie niezła, chociaż nie szalałem. Za to pokazałem się w moim pierdologennym bardzo eftiwi czarno-białym stroju na czasie i jestem zadowolony. Dzisiaj chciałem założyć koszulę z H&M, ale wczoraj był w niej ten ładny opalony wysoki Paweł i już wiem, że nigdy nie mogę jej do Utopii założyć. No cóż, bywa. Za to chyba chcę dzisiaj sukieneczkę wcisnąć, zobaczymy.
Siedzieliśmy w Utopii do… bo ja wiem, czwartej? Nie wiem, nieważne. Potem Napaleni stwierdzili, że śpią u mnie. Tomek na łóżku, ja – jak zawsze – na ziemi, a Maciek postanowił spać na ziemi w baaaaardzo dziwnej pozycji, bo mu się rzygać chciało. I do rana na tej ziemi spał. Dopiero koło 10:30 się przeniósł, gdy ja już wstawałem i na korki się szykowałem.

Wyszedłem o 12:10 zostawiając śpiące królewny. Nawet udało im się wstać i w ogóle. Słodko. Ja na korkach męczyłem Bartusia. On chyba naprawdę ma przed sobą dużo pracy. Dużo. Ale tym lepiej dla mnie. Teścik muszę mu jakiś zrobić, koniecznie. Spałem potem kilka dłuższych chwil w domku, bo zamówiłem przez internet pizzę, zapłaciłem za nią też via sieć i w ogóle jest to bardzo wygodne i eftiwi, żeby tak właśnie zamawiać. Wszystko przed monitorem, potem pan przyjeżdża, daje i spada. I już. Tak powinno być.

Zaraz mają Napaleni wpaść – za godzinę czy coś. I idziemy baunsować. Zacząłem sobie spisywać co mam jutro do zrobienia i się okazało, że już do czwartku mam jakieś rzeczy zaplanowane. Jak nie dalej. Kurwa mać. Kiedy ja odpocznę? Muszę kiedyś, naprawdę muszę. A już niedługo Floor-Sitting Party. Zrobiłem listę osób, które dostaną zaproszenie. Mam też już zajawkę gotową – koło wtorku wyślę zaproszenia.

Naszła mnie ostatnio myśl. Że nie mam marzeń. Wiecie, i to prawda. Aktualnie kompletnie o niczym nie marzę. Zero. Nic. Nie mam celu jakiegoś dalekiego. No jasne, tam studia skończyć czy coś, ale to są takie duperele, nie? Mam na myśli Naprawdę Wielkie Marzenie. Nic. Nie wiem czy to nie jest smutne trochę. Przemyślę.

A teraz zmieniam muzykę na bogu! Dawno tego nie robiłem, nie? Wiadomo czemu to robię?

Mya – „Whatever bitch”

You Better Work (4x)

-Uh, Uh,
-No She Didn’t
-Yes, She Did

Rich Bitch, Uh,
Rich Bitch, I Hate You
Rich Bitch, Uh
They call me,
Rich Bitch, Uh,
Rich Bitch, I Hate You,
Rich Bitch, Naw
Yes, she did

You calling me a hoe,
Cause I’m trying to get my freak on,
But Bitch we’re in a club… What the hell do you expect? BITCH! (Damn)
I’ve worked to freakin’ hard
To let a hater bring me down, down, down, down, down,
We ain’t sweating you,
What goes around comes back around.

You see me in the club
Rollin’ your eyes,
(Whatever Bitch)
Cuz Chick’s like you, Get’s no love,
(Whatever)
Hatin’ on me, and snapping yo’ neck,
(Whatever Bitch)
To all my girls in the east, and all my girls in the west
Say: Whatever Bitch!

You see us in the club
Rollin’ your eyes
(Whatever Bitch)
Cuz Chick’s like you, Get’s no love
(Whatever)
She called me a hoe, you wanna get checked?
(Whatever Bitch)
To all my girls in the east, and all my girls in the west

I’m gonna dance (2x)
I’m gonna work…
Work it all night long
Don’t give a damn
Bring on the boys
We can keep the party going till the break of dawn

You see me in the club
Rollin’ your eyes,
(Whatever Bitch)
Cuz Chick’s like you, Get’s no love,
(Whatever)
Hatin’ on me, and snapping yo’ neck,
(Whatever Bitch)
To all my girls in the east, and all my girls in the west
Say: Whatever Bitch!

It’s almost time to go, and your eyes are steady cut in,
And I’m sill on the floor
Yo’ what the hell did you expect? (What the hell did you expect?)
Bitch!
Been dancing all night long, (All night long)
Dj’s playing my favorite song,
And if you spoil my night,
Then we can take this shit outside, tonight

Bitch (3x)

You see me in the club
Rollin’ your eyes,
(Whatever Bitch)
Cuz Chick’s like you, Get’s no love,
(Whatever)
Hatin’ on me, and snapping yo’ neck,
(Whatever Bitch)
To all my girls in the east, and all my girls in the west
Say: Whatever Bitch!

You see me in the club
Rollin’ your eyes,
(Whatever Bitch)
Cuz Chick’s like you, Get’s no love,
(Whatever)
Hatin’ on me, and snapping yo’ neck,
(Whatever Bitch)
To all my girls in the east, and all my girls in the west
Say: Whatever Bitch!

I’m gonna dance (2x)
I’m gonna run
Get on my floor
Don’t give a damn
Bring all the boys
We can keep the party going till the break of dawn
Till’ the break of dawn (3x)
Tonight.

Bitch (20x)

Bitch,
Prince,
Press,
Shwork,
Bounce,

-No, She didn’t
(Whatever Bitch!)
Can this wait?
Whatever…
(You Better Work!)
Whatever…
Whatever…

Wypowiedz się! Skomentuj!