I znów dzisiaj prawie 30 tysięcy znaków napisałem. Artykuły – do gazety studenckiej i do „Gazety Studenckiej”. Rację miał kiedyś ktoś mądry, kto mówił o zalewaniu nas słowem. Wszyscy naokoło gadają, piszą tworzą. Ale coraz rzadziej to mówienie i pisanie ma jakiś głębszy sens poza samym mówieniem i pisaniem. I toniemy w powodzi, zalewającej nas fali książek, gazety, magazynów, słów płynących z telewizji, radia, internetu, radia internetowego, podcastów i czego tam jeszcze. Coraz więcej liter, znaków, spacji… Oczywiście ja także się w to włączam. I mój blog też.
A tak w ogóle to zastanawiam się nad otworzeniem videobloga. Bo skoro mam już bloga, bloxa, fotobloga, to brakuje tylko videobloga i audiobloga, nie? Zobaczymy. Ale to byłby raczej taki typowo imprezowy.

Bo jeśli idzie o video, to nie wygrałem w Aktivist Melanż. Trochę tam dziwnie zrobili, bo ostatecznie nie liczyli tego, kto ma największą średnią ocenę filmików, tylko brali pod uwagę oglądalność, odwiedzalność i cokolwiek tam jeszcze. No łorewa. Moja Sis za to się dostała, bo miała mało odwiedzin ;) Więc teraz jakby co, to za nią trzymamy kciuki i głosujemy. Jak tylko się wczoraj dowiedziałem to jej powiedziałem. Jako pierwszy!
Bo zaraz po zajęciach wczoraj przybiegłem do domu, zjadłem megaszybko obiad, przebrałem się i dokładnie 7 minut przed wyjściem sprawdziłem pocztę, gdzie były wyniki konkursu. I w drodze do tramwaju dzwoniłem do Sis. I do Jego Faceta oczywiście. Jak zawsze. Ciekawe ile ja do niego miesięcznie wydzwaniam minut? Muszę sprawdzić jak będę miał czas.

A leciałem na dziesięciolecie DKFu jednego, na które byłem zaproszony jako VIP. Wiadomo, nie, władza? Więc wziąłem Grzegorza ze sobą i poszliśmy. Najpierw kilka przemówie (bardzo krótki, na szczęście), potem 130 min filmów krótkometrażowych a potem mała wyżerka. Było śmiesznie. Oraz jak zwykle w towarzystwie Grzegorza – miło. Taka mi się refleksja pojawiła, że on się kiedyś mniej uśmiechał. A teraz częściej i chyba jeszcze bardziej go za to kocham.
No, bo że go kocham, to chyba żadna nowość.

Wróciłem do domu po tym kinie, przebrałem się, odświeżyłem makeup i poleciałem do Utopii. Nocnym, bo wcześnie było. Ale chciałem tam być, bo wiadomo. Lola i Vinyl. Ludzi nie za dużo, choć później było tłoczno. Ale najważniejsze, że sporo znajomych (choć Napaleni nie byli) no i genialny występ. Lola i Vinyl. Bo musicie wiedzieć, że ta Vinyl to wielka gwiazda. Występowała nawet przed 15-tysięczną publicznością. No i przede mną wczoraj. Cudnie, cudnie, cudnie. Zwłaszcza jak robiły „Enough is enough”! A potem Tina! Cudnie, cudnie, cudnie. Robiłem zdjęcia, ale było ciemniej ciut niż na Girls! Girls! Girls! ostatnio i nie wszystkie wyszły. Zaraz postaram się je wstawić na fotobloga, ale coś rano nie działał, więc nie wiem czy dam radę teraz.

No, tak czy owak – było też estetycznie. I jak wyszedłem rozmawiać z Maćkiem przez telefon zaraz po przyjściu do Uto, wchodziła właśnie Królowa Matka. Byłem gotów się skłonić, gdy podał mi dłoń i pozwolił podczas ukłonu trzymać się za rękę. To było pierwsze mistyczne spotkanie tej nocy – przerwałem nawet mówienie do Maćka, żeby nie urazić Królwej, co oczywiste. A potem znów gdy odpoczywałem na schodach, Królowa zapytała jak się bawię. Gdy powiedziałem, że świetnie i że jest dzisiaj bardzo estetycznie, to zrobiła wielkie oczy i powiedziała, że rzeczywiście bardzo, co skomentowałem stwierdzeniem, że cieszę się, że mamy taki sam gust. Bo chodziło o to, że było dużo młodych ładnych chłopców. Wszelkiej maści. Przegiętaski, chłopięcy mężczyźni, szczuplutcy przystojniacy. Wszystko się zwaliło na Lolę i na czyjeś-tam urodziny. Tort był. Nawet jak przyszedłem do Utopii to jeszcze był, ale oczywiście nie jadłem. No bez przesady.

Rozpieszczał mnie także jak zwykle mój znajomy barman. Najpierw postawił mi Colę (zresztą ze świecącą kostką lody, przez co ktoś ze znajomych zasugerował, że to alkohol) a potem dał mi rabat na kolejnej Coli. Słodki jest i dziękowałem mu potem za to, że mnie tak potraktował.
Zresztą powiem wam szczerze, że długo to nie siedziałem w Utopii. Bo stwierdziłem, że nie ma co. Poszedłem do domu koło 4 już. Pomyślałem, że się wyśpię przynajmniej. Bo miałem korki zaplanowane na 13:00.
Rano zaprosiłem Królową do znajomych na gronie. Odważyłem się. Zobaczymy.

Od rana zanim wstałem dostałem chyba z 7 SMSów. Myślałem, że zabiję. Ale dostałem też wiadomość, że korki odwołane. Coś powiem wam, że w tym roku moi podopieczni dużo odwołują. Mogłem za to dłużej pospać. Ale Maciek zadzwonił. Więc już wstałem, a że Michała nie ma, bo jest w Krakowie a Piotr wychodził akurat prawie na cały dzień, to pomyślałem, że idę na czata. Siedziałem tam ze dwie godziny i oczywiście się zabawiałem z młodymi chłopcami jako Ola. A potem do roboty.

Napisałem już chyba wszystkie teksty do gazety swojej (poza wstępniakiem oczywiście) i artykuł do „Studenckiej” nareszcie. Tydzień po terminie. Ale musiałem, bo chcę w poniedziałek iść odebrać od nich zaproszenie do kina dla Napalonych na 10 kwietnia. Więc wypadało już oddać. Jutro napiszę plan i literaturę ostatniej matury w tym roku, złożę gazetę i wio. Będzie po weekendzie.

Dzisiaj wpadają Napaleni do mnie z Damianem Madoxem. Bo on ma doła. Z kilku powodów, więc oczywiście trzeba mu pomóc. Już mu powiedziałem, że żaden chłopak nie jest wart tego, żeby przez niego on był smutny. I ja naprawdę tak myślę. Damianek jest tak ślicznym chłopcem, że żaden nie jest wart. Bo nikt nie powinien sprawiać, że ładni chłopcy są smutni. Nikt nie ma prawa. Rzekłem.
Dzwoniłem też do niego dzisiaj i mu kazałem się uśmiechać do mnie przez telefon. Ale to tajemnica. Teraz odpoczywam, idę na Tlen i GG chwilę się ponudzić i spróbuję te fotki powstawiać.

Wypowiedz się! Skomentuj!