Wiecie?
Muszę to w końcu spisać. Wszystko.
A zaczęło się w piątek. Rao pojechałem z babcią do Szczecina. Do banku, gdzie czekały dokumenty z Warszawy, które musiala podpisać, jako poręczyciel mojego kredytu studenckiego. Przyjechaliśmy busem i czekaliśmy kllka minut na otwarcie. W końcu weszliśmy. Miła pani, chyba kierowniczka, przyjmowała dresa przed nami jakiegoś dresa dobre 15 minut. Tłumaczyła mu tam ważne sprawy – jak usunąć konto, dlaczego nie może wypłacać kasy i coś tam. Ja oczywiście fotki pstrykałem moim talaefonem od P4. Potem nadeszła nasza kolej i… się okazało, że musimy poczekać 15 minut „na drugą panią”, bo ona będzie wiedziała o co chodzi w naszej sprawie…
No to czekamy.
W końcu Pani się zjawiła. Oglądała kilka minut dokumenty babci. Nie wiem po co. Oglądała, oglądała i w końcu dała podpisać. Byłem zadowolony, gdyby nie to, że tego samego dnia po południu zadzwoniła i powiedziała, że „coś w Warszawie zamieszali” wysłali za mało dokumentów i babcia musi zjawić się jeszcze raz, żeby podpisać od nowa w powiększonym zestawie wszystko. Kurwa, pojebało ich czy co? Babcia się zgodziła. W poniedziałek ma pojechać. Więcej załatwiania niż ten cały kredyt warty.
Wróciłem do domu. I się wziąłem za robotę. Bo przed wyjazdem zagniotłem ciasto drożdżowe na pizzę i w tym czasie ono rosło sobie spokojnie. Aż mogłem się nim zająć. Ugniatałem, ugniatałem i zrobiłem całą wielką blachę pizzy. Głównie dla brata, bo on zawsze zjada jej najwięcej. Narobiłem się strasznie, ale i babcia spróbowała, i mama, i konkubina brata, i jego syn… Więc jestem zadowolony, że smakowało. Bo przecież nie mogło być inaczej, wiadomo.
Spakowałem się na wyjazd. Wszystkiego się zebrało sporo, bo oczywiście mamusia kochana mrożonki dała. I dobrze, bo choć ciężkie jak nie-powiem-co, to jednak przydatne potem. Z torbą jakoś, jakoś ledwo doczołgałem się do dworca. Walczyłem ze sobą, żeby taxi nie zamówić, ale ona droga strasznie, więc się nie zdecydowałem. I dobrze. Bo nie było tak źle. I pojechałem do Szczecina.
Do Kasi oczywiście. Odebrała mnie z dworca i autobusem dotarliśmy do niej do mieszkania, gdzie teraz mieszka. Sami byliśmy, bo reszta współlokatorów wybyła. Kasia się spieszyła, bo była umówiona w Hormonie. Więc poszła. Nie namawiałem ją nawet na Inferno. Niech se dziewczyna szaleje. Zresztą słusznie jej nie doradzałem, jak się potem okazało, bo spotkała w Hormonie kolegę z grupy, z którym chciałaby współżyć, więc była zadowolona.
Ja w tym czasie zacząłem się szykować. Pomyślałem, że się ciut dolansuję. Założyłem więc koszulę fioletową i czerwoną Office Party. Ona nawet w Wawie robi wrażenie, więc w Szczecinie…
Wparowałem do Inferno jakoś po 23. Nie było tłumów, ale w sumie nie wiem jakie teraz są zwyczaje co do przychodzenia na imprezy w Szczecinie. Było kilku naprawdę eftiwi chłopców. Kilka haendemek wylansowanych, kilku sportowych, kilku elegancików. Fajnie, fajnie. Oczywiście nie zabrakło i starszych… Wiadomo, w Szczecinie wszyscy bawią się razem.
Spotkałem też tego Piotrka, co to kiedyś przed świętami… No tego Piotrka. Nieważne. Cześć-cześć, co tam, a w porządku. I tyle. Za to widziałem, że jako nowy zwracam uwagę ciot. Śmieszne to. Przecież to oni są tam nowi. Ja przychodziłem do tego klubu na długo zanim on powstał w obecnej wersji! Eh, szkoda gadać. Kilku ładnych więc było, miałem na czym zawiesić oko. Sympatycznie. Pobawiłem się trochę, potańczyłem. Długo bez szaleństw, żeby mi się make-up nie zmył, ale nad ranem niemal sam na parkiecie mogłem poskakać.
Jeden podszedł do mnie. Stanął obok mnie przy tej podłużej balustradzie wokół parkietu. Czy jak tam nazwać tę półeczkę. I stoi. Podszedł jego znajomy i gadają, a po chwili zaczepia mnie znajomy ów: „On chciałby Cię poznać, ale nie wie jak”. „Najłatwiej jest podejść i się przedstawić”. Kolega poszedł. Ten stoi, stoi… „Kolega zrobił burdel i sobie poszedł” – powiedział. „No cóż, radź sobie”. Łukasz. Ładny, naprawdę. Ciemne włoski, karnacja śniada, malutka ciemna bródka. Którą pochwaliłem. On skomplementował okulary. I właściwie tyle. Nie potrafił dalej pociągnąć. Jego strata. Dawałem kilka okazji, ale nie to łorewa.
Za to jak wychodziłem, podszedłem do jednego, do którego dobierał się jakiś nachalny wyraźnie. I mówię: mogę mieć do ciebie sprawę? Zdziwiony wstał. Więc mu mówię, że pewno nigdy się już nie zobaczymy, a ja chciałbym bardzo, żeby wiedział, że jest prze-śliczny. Podziękował lekko zmieszany, ale ucieszony. Powiedziałem „dobrej nocy” i wyszedłem z Inferno.
Dotarłem do Kaśki, gdzie była już ze współlokatorem Marcinem. Pili, dla odmiany. Kasia była wyraźnie horny i ciekawe czy coś w końcu im z tego wyszło. Ja się wykąpałem i zebrałem tak, że o 5:18 byłem na dworcu. Wsiadłem do IC Chrobry. I postanowiłem, że będę spał w końcu. Udało się. Do Poznania nie pamiętam w sumie nic. Potem przysypiałem i słuchałem muzyki na zmianę. Dobrze, że w moim Szajsungu miałem Madonnę i FG składankę. Nigdy jeszcze mi podróż tak szybko nie minęła.
Na dworcu odebrał mnie Michał. Dotarliśmy do domu.
Chwila odpoczynku, rozpakowanie i zaraz do sklepu. Do Carrefoura oczywiście. Na zakupy ciastowe. Wszystko w miarę sprawnie. Umówiłem się z Maćkiem co do pieczenia, żebym wiedział na kiedy mam szykować. Potem w domu urwanie głowy. Przygotowanie muzyki, zdjęć do wyświetlania, wizualizacji, kamery do filmowania wszystkiego, sprzątanie pokoju, mycie podłóg, odkurzanie, sprzątanie łazienki, szykowanie ciasta, przygotowanie ekspozycji z pracami Asi… Zapierdalałem jak głupi. Plus musiałem się ogolić na twarzy, górze klatki piersiowej (zacząłem odrastać po środzie) przy pachwinach i na pośladkach.
No, sorry, jak się chce nosić strój kąpielowy, to się ma. To nie było łatwe, ale dałem radę.
Na czas wszystko było gotowe. Michał pomógł trzepać pianę do ciasta. I jakoś się wyrobiłem. Było cudnie. Goście zaczęli przybywać tłumnie chwilę po 22. Idealnie. Przynieśli wszystko, co trzeba. Część bardzo się zaangażowała w stroje. Kuba przebrał się za mnie. Mateusz cudnie, Piotrek od Michała – idealnie, maska i kurrtka Borysa – świetne, dużo spóźniony Pawełek w żakiecie żółtym – cudo. Oczywiście wszyscy wyglądali eftiwi. Damian, Sebastian, Grzegorz, Marcin z Adamem (mimo, że masek nie chcieli założyć), Asia oczywiście, Ada, Kamil, Napaleni… Nie ma sensu wymieniać wszystkich. Byliście naprawdę cudni.
Bawiłem się świetnie, ciasto chyba okej wyszło, wszyscy dopisali. Zabrakło Jędrka z osób potwierdzonych, bo miał coś tam sraczkę czy coś. Chwilę po 23 performance „Dwadzieścia osób dmucha jednocześnie prezerwatywy”. Wyszło bosko. Namówiłem ich do tego, i się dali. Naprawdę ich kocham wszystkich. Także za to, że potrafią się bawić. Mimo, że nie wszystkim szło dmuchanie ;) Ja wiem, że wolą ciągnąć niż dmuchać, no ale czasem trzeba. Potem te prezerwatywy sprzątałem kilka godzin ;)
Po 24 zacząłem wyganiać, ale to nie było łatwe. Ja wiem, że chce się dłużej, bo po 1. fajnie jest, a po 2. Utopia w sobotę o 24 pusta, no ale trzeba. Wygoniłem w końcu i zająłem się sprzątaniem. Najpierw jednak strój zdjąłem, bo w nim nie można sikać było. Więc zrzuciłem ostatecznie i się udało! Potem nago sprzątałem mieszkanie. To nie było łatwe. Kilka worków śmieci, odkurzyłem podłogę, zmyłem potem (a w kuchni to nie było proste…) i jakoś ogarnąłem dom.
Dzwonią, piszą, pytają. Gdzie jesteś, kiedy będziesz w Utopii. Powiem prawdę: miałem nie iść. I na nic tam namawianie mnie. Nie chciało mi się. Tym bardziej, że wolałem w stroju, a brakowało mi pewnych wymarzonych elementów. Jak je dobiorę, to kiedyś pójdę tak. Koniecznie. Ostatecznie zadecydowało to, że na gronie zaznaczyłem przecież, że będę. A poza tym Maciek powiedział, że może mnie podrzucić. Dotarłem tam koło… 2? Nie pamiętam już.
Impreza była udana. Po F-SP wszyscy mieli dobry humor. A i muzycznie nie było źle, bawiłem się okej, choć dość tłoczno momentami. Michał przeżywa, że go co chwilę ktoś w Utopii zaczepia. Mi się to na szczęście nie zdarza. Boją się, wiem. Łorewa.
Bawiłem się do… 4:30? Jakoś tak. Nie, później nawet. No tak czy owak tramwajem wróciliśmy do domu.
I w ten sposób weekend zacząłem w pociągu do Szczecina, imprezowałem tam, pokonałem 550 km, przygotowałem imprezę na dwadzieścia-kilka osób, upiekłem ciasto, wygoliłem pośladki, posprzątałem dwa razy mieszkanie, odbyłem F-SP, odwiedziłem Utopię, w międzyczasie spałem 3 godziny… To był weekend. Oczywiście fotki są już na stronie F-SP. Tylko na hasło.
Boże, ja to w sumie jestem szczęśliwy, wiecie?
ojej. widze, że faktycznie aktywny weekend.
Dziękuję w imieniu moim i Sally Spectry za miłą prywatkę. Och ach! Szkoda, że Sally ma takie przekoszmarne zdjęcie, ale już chyba doszła do siebie, pocieszyłem ją. ;)
lovely was it, wasn’t it?
-> setlur
Będący tylko przedsmakiem tego, co mnie teraz czeka…
-> Pawełek
Prywatkę? Kocham Cię :)
Sally też kocham. Pożyczy mi kiedyś ten cudny kostiumik?
-> Michał
Indeed.
coż, było cudnie :) thx. także za to, że zjawiłeś się w Uto. mam nadzieje, że się poniekąd do tego przyczyniłem :)
aktywnie najlepiej.
muszę kiedyś przyjechać na F-SP :P
-> seb
Nie, tylko grono.
-> niewyzyty
Obiecanki…
Jakiś Ty szarmancki (to a propos sytuacji w Inferno). A ja po dwóch nieudanych próbach nadmuchania ów prezerwatywy, darowałem sobie. Podziwiałem za to wielkość balonika Grzegorza :P No, i nadal postuluje za tematem przewodnim kolejnego f-sp ;)
Sally na pewno się zgodzi. Ona ma jeszcze od swojej mamy (jak jeszcze była szczupła) taką kurteczkę krótką futrzaną. Niech przyjedzie, przywdzieje i obejrzy. Byłoby Ci twarzowo bardzo i tak „eftiwi”. :)
-> damian.be
Wielkość nie ma znaczenia!
Nie byłem szarmancki, tylko jestem efebofilem.
Pomyślę o tym F-SP.
-> Pawełek
Nigdy nie przymierzę. Wiesz, że byłem u Ciebie ze dwa razy w życiu.