Zaliczyłem ćwiczenia zaległe. Było łatwiej niż przypuszczałem. Dała mi mój poprzedni test i kazała uzupełnić to, czego tam nie wpisałem. Część powiedziałem, części nie – zaliczyła mi. I dobrze. Potem miałem egzamin, który wydawał mi się nie-taki-trudny, ale dziś już wiem, że nie zaliczyłem. Zresztą okazał się trudny. Bo nikt nie dostał 5. Podobnie było na socjologii w środę. Po egzaminie uczucia były bardzo mieszane – jedni mówili, że banalny, inni – że bardzo trudny. Ostatecznie okazało się, że aż jedna trzecia nie zdała. Czyli, że był trudny. W tej jednej trzeciej znalazłem się takze ja. Z Moni, Harym i kilkorgiem innych znajomych. Ale tu poprawka będzie ustna – i tym lepiej, bo to akurat wolę ustnie. Póki co, jeśli idzie o egzaminy mam 1 zaliczony i 2 nie. Ale ten jeden zaliczony zalicza mi jeszcze 2 inne, więc ostatecznie jest 3:2. Jeszcze dwa egzaminy przede mną. Jeden ustny – liczę na to, że zdam. I jeden pisemny, którego ostatecznie zdawać nie muszę, ale mam nadzieję zaliczyć. Do tego muszę napisać jedną pracę do końca tam marca czy nawet dłużej, jeśli chcę – i to też będzie ocena egzaminowa. Jestem dobrej myśli. Jak zawsze.

Za to okazuje się, że mam dość spore problemy ze znalezieniem osób do mojego badania o transgresji płciowej mężczyzn. Jest trudniej niż myślałem. Naprawdę. Wysłałem już ileś-tam maili do osób znanych mniej i bardziej, do doktorów, profesorów i innych i jak na razie efektu nie ma. To znaczy – odpisują, ale zazwyczaj dostaję tylko maile do kolejnych osób, które „mogą mi pomóc”. Cholera.
Mimo wszystko wierzę, że uda się to zrobić dość sprawnie, jak tylko znajdzie się pierwsza osoba badana – metoda kuli śnieżnej polega na tym bowiem, że jeden badany odsyła nas do innych. I tak dalej. Stąd też najtrudniej jest zacząć.

Oczywiście po egzaminach sobie odpoczywam. Tak poważnie. Już dwie noce spędziłem u Jego Faceta w domu. Bo rodziców i siostry nie ma. Natenacz (Wojski…) Napalony zamieszkuje u niego i postanowiliśmy spędzić trochę czasu w Formacji Różowe Saneczki razem. Tym bardziej, że jak słusznie ktoś zauważył (i zaraz JejPerfekcyjnosc.blox.pl o tym napisała…) to rocznica naszego powstania. Więc jest co świętować. Zaczęło się w środę. Po egzaminie pojechałem do domku – zahaczając o Carrefour na tradycyjne cotygodniowe zakupy. Zresztą jechałem z Gosią – koleżanką z socjologii – kolejką miejsko-podmiejską. I na Centralnym widzieliśmy pana, co mu się spod nogi wielka kałuża krwi rozlała, a którą ja pomyliłem na początku z sosem jakimś. Zaraz wezwał ktoś policję i wojsko. I panem się zajęli. Był też po chwili pan od sprzątania. A my się zmyliśmy. Oczywiście wszystko dokumentowałem moim nowym aparatem fotograficznym w superpłaskim telefonie Samsung od nadchodzi4, żeby potem na moim blogu umieścić.

O 19 umówiłem się z Iwonką i Anią. Na spotkanie po latach. Było miło. Było „Między nami” po remoncie i pan kelner, którego kojarzę chyba z Utopii czy coś. Łorewa. Dziewczyny oddały mi jakieś moje stare albumy ze zdjęciami, których z poprzedniego mieszkania nie zabrałem. Ciężkie to jak cholera. No i się zadłużyłem u Iwonki, bo oczywiście w „Między nami” nadal kartami płacić nie można.

A mnie już teraz bank utrzymuje. I to bardzo. Nawet jak napiszę pracę zleconą w weekend i zarobię kilkadziesiąt złotych, to muszę je oddać – część Michałowi jeszcze, część Tomkowi (za ubrania kupione tanio w Vero Modzie w Piasecznie) i część Maćkowi, bo się dzisiaj u niego zadłużę. Na koncie mam 0 zł, bo wydałem wszystko i bank jeszcze się domaga 50 groszy zaległych. A na karcie kredytowej prawie limit wyczerpany. Chyba muszę zadzwonić do Banku Zachodniego WBK i zapytać kiedy mi chcą dać ten kredyt studencki, cholera. Bo że dadzą to już wiem. Pani dzwoniła i mówiła. Więc teraz czekam tylko na podpisanie umowy, czyli formalność. A muszę to załatwić czem prędzej, jeśli chcę przed wyjazdem feryjnym zdążyć. I need those money. A lot.

Potem Maciek mnie zabrał z centrum i pojechaliśmy po Tomka do pracy. No a potem zaczęła się zabawa. Czyli trafiliśmy do domu Jego Faceta. Wino, dziewczyny, śpiew. A tak naprawdę: wino, filmy i my. Wypiłem niewiele, od razu zaznaczam i bardziej tak towarzysko. Bo miałem ochotę.
Obejrzeliśmy „Maglownica. Odrodzenie”. Beznadzieja. Film klasy B. Bardzo B. Krew strumieniami się leje – a ten sos przerobiony na krew tak marnie jakoś. No ogólnie nie polecam. Bardzo nie.
A potem – „Another gay movie”. Idealne coś dla ciotek. Można się pośmiać z samych siebie. Bo oczywiście oglądając większość ciot pomyśli sobie „to nie o mnie, tylko o tych przegiętych >ze środowiska<". A to o nas wszystkich jest. O mnie też. Się pośmialiśmy, ale Tomeczek już usnął zmęczony. A tak w ogóle to się zważyłem. No i cholera, ku mojemu zaskoczeniu, nie przytyłem. Nie wiem jak ja to zrobiłem, ale nic a nic. Zero. W sensie, że ważę 69 kilogramów nadal. I chcę mniej, jak zwykle, ale brakuje mi tylko 4 kg do idealnej wagi. W sensie, że wymarzonej przeze mnie. Tylko 4 kg. Poranki są trudne. Nasz też był. Ogarnęliśmy się dość późno. Wróciłem do domu jakoś, coś porobiłem, poprawiłem tekst do "Studenckiej" (kurwa, która to już gazeta dla której ja piszę? 10? 15?) i zaraz musiałem być gotów. Bo chłopcy chcą dalej. Pojechaliśmy do Galerii Mokotów. Na taki mały lansik. No to poszliśmy. Obczailiśmy kilka sklepów, ale nuda. Spotkaliśmy za to Marcina Czeremisa z Adamem. Marcin miał urodziny, więc życzenia poszły. A potem się Napaleni uparli, żeby jechać na sushi. No tośmy pojechali. Do jakiejś restauracyji na Jana Pawła II czy coś. Oczywiście ja i tak uważam, że za późno na jedzenie było, więc tylko delikatnie. Ale Maciek zaszalał ;) A ja mówiłem: przechodzimy na dietę!!! Wróciliśmy do Jego Faceta i oglądaliśmy "Phat Girlz". Niezłe, niezłe. Zabawne momentami, z amerykańskim happy-endem. Więc jak najbardziej eftiwi. No właśnie, bo dzisiaj rano z kolei oglądaliśmy FTV. I chcemy F MEN w Aster! Może wtedy się nawet na abonament zdecyduję? We want F MEN! A! I miałem napisać, że ci dwaj modele, co z nimi była krótka rozmowa, to nie wiedzieli, że na koniec się mówi "I love FashionTV". Boże, co za ignorancja. Wiadomo, że się mówi! Dzisiaj idę z Napalonymi do Galerii a potem do Uto. Czy jakoś tak. W co ja się ubiorę? Damian mnie kusi jutrzejszą imprezą w Barbie pod jakże pięknym hasłem "Lans-a-lot" :) Czyli, że coś dla mnie niby? Ale w co ja się ubiorę? Oczywiście fotki ze wszystkiego idą na mój blog w nadchodzi4. A potem dam je też w Klubie Glamour, który ostatnio mocno zaniedbałem. Mocno bardzo. I trzebaby to zmienić, prawda? Złożyłem zamówienie w Avonie. Brat płaci - za to, że mu dwie prace napisałem. W co ja się dziś ubiorę? I jak się pozbyć tych dwu pryszczy na czole? Eh...

Wypowiedz się! Skomentuj!