Opuszczam się, sam to zauważyłem. A jeszcze jak mi inni zaczynają zwracać uwagę, że winienem się brać do pisania na duzyformat.blog to już poważna sprawa. Więc się biorę – tym bardziej, że jak nie ma nic nowego, to mi czytelnictwo spada. Chyba, że rzeczywiście się wszyscy na RSSa przerzucają i dlatego mam teraz mniej odwiedzin na stronie… Tutaj apel: jak macie nową blotkę w swoim, czytniku RSS to zaglądajcie mimo wszystko na bloga, cobym wiedział ile osób mnie czyta.
Wiadomo, mierzę sobie popularność.

Więc to było tak… Rzeczywiście musiałem w poniedziałek jechać do drukarni. Wpadam – okazuje się, że jeszcze nie mają zrobionego! A miało być na sobotę (tak w mailu napisali…) i pan mnie pyta ze słodkim uśmiechem, czy mogę poczekać ze 20 minut. No mogę, mogę… A tak swoją drogą: standardowo zamówienie realizują 48 godzin, a widzę, że na moje potrzebowali 20 minutek, więc nie wiem po chuja każą mi zawsze czekać 2 dni. Bez sensu, no ale trudno. Takie prawa rynku.
Odebrałem i pojechałem na socjologię. Po drodze odkserowałem plakaty i w budynku pojawiło się ich kilkadziesiąt, gdy go opuszczałem. Gazety w sprzedaży – wszystko zgodnie z planem. To lubię.

Wróciłem do domu. Miałem jeszcze na zajęcia iść tego dnia, ale nie poszedłem. Za to bank zahaczyłem po drodze i zostawiłem dokumenty wymagane, te babci. Zobaczymy, czy się czepią. Mają do końca tygodnia dzwonić. A ja chciałem tylko malutki kredyt studencki…

A skoro o dzwonieniu mowa, to chciałem powiedzieć, że zostałem testerem sieci P4. Co oznacza, że w sobotę jadę podpisać umowę, odebrać telefon i zapoznać się z warunkami testu. Póki co, wiem że będę miał pewne obowiązki – jak np. nawiązywanie 3 połączeń głosowych dziennie. No i wiem, że będę miał do dyspozycji około 150 zł na wszystkie telefoniczne zabawy. Jak dla mnie – spoko. Jestem eftiwi w końcu, łał.

Wieczorem w poniedziałek poszedłem na spotkanie z Kubą Dużym. Była też jego koleżanka Ada. Poszliśmy bowiem ukulturalniać się do TR na film Almodovara „Zwiąż mnie” w ramach reaktywowanego cyklu „Film w TR”. Po drodze spotkaliśmy Kubusia od ładnego uśmiechu. Uśmiechał się, owszem.
Sam film zaś – nie powiem, udany. Śmieszny momentami, tragiczny. Ale udany. I Ilonkę spotkałem tam! Z jakimś towarzyszem przystojnym. O którym dowiem się w swoim czasie ;)

Wieczorem zacząłem korespondencję gronową z niejakim Aleksandrem. Którego kojarzę z liceum, na którym byłem z Kubą na spektaklu. To jego kolega jakiś czy coś. No, tak czy owak młody sympatyczny i przystojny z tego co pamiętam nastolatek. Żeby tutaj dyskusje uciąć (lub też może w sumie je zacząć?) chciałem dodać, że samoidentyfikuje się jako heteroseksualny. Wymieniliśmy kilka bardzo uprzejmych wiadomości. Miłych takich.

Wtorek miałem pracowity. Raniutko wstałem, coby pracę na zlecenie napisać. Krótka, ale ważna. Napisałem więc, wysłałem.
Potem poleciałem na socjologię, bo miałem nadzwyczajne posiedzenie Zarządu Samorządu w sprawie strony internetowej. Podjęliśmy uchwałę, mamy decyzję, teraz będziemy działać. A głównie ja, bo to ja jestem oficjalnie za to odpowiedzialny. I tutaj porozumiewawcze mrugnięcie do Sebastiana Łódź, który i tak pewno tego nie czyta, a który będzie istotnym elementem tego planu. I który, mam nadzieję, zrobi mi niedługo jakiś ładny szablonik nowy.

Potem zajęcia – jedyne tego dnia „Ciało i transgresja: Od pornografii do masakry”. Nie tylko nazywają się ciekawie, ale są ciekawe. A to nie jest chyba coś takiego normalnego na studiach. Prosto z zajęć pobiegłem na posiedzenie Rady Wydziału Filozofii i Socjologii. Tak, tak – się chciało być u władzy, to się teraz ma obowiązki. Nie było żadnego kolokwium habilitacyjnego ani nic, więc nie trwało bardzo długo.
I całe szczęście, bo dzięki temu mogłem spokojnie przyjść na spotkanie redakcji swojej kochanej. Która oczywiście „bardzo licznie” zjawiła się na owym spotkaniu. Ważne, że podjęliśmy pewne zamierzenia i decyzje. O to mi chodziło.

Potem nadeszła środa. Siedziałem długo co prawda w nocy i waliłem konia, ale mogłem, bo jakoś wyspany byłem. Zdradzę bowiem sekret, że o ile ostatnio Ola siedziała uśpiona, o tyle znów ją intensywnie wykorzystuję. Zabawiam się na całego.

Środa zaczęła się tak, że w drodze na zajęcia o 8 uczyłem się na kolokwium, które właśnie miałem mieć. No i tak się uczyłem, że zaliczenia nie jestem pewny. Nawet ściągać w sumie się nie dało za bardzo. Zobaczymy, jestem dobrej myśli, ale nie zaskoczy mnie niezaliczenie. Oczywiście nie przejmę się, bo zawsze jest sposób na poprawienie tego czy coś.
Potem z kolei nie poszedłem na wykład, bo miałem się uczyć na kolejne kolokwium. Miałem, bo się wziąłem za sprzątanie w kanciapie Samorządu na socjologii i wypierdoliłem trzy tony papierów. Nie wiem, czy potrzebne – ja uznałem, że nie. A jak się komuś nie podoba, to trudno. Trzeba porządek mieć.

I tak sobie kolokwium drugie napisałem – tutaj wiem, że zaliczę na 100 procent – i dostałem SMSa od Michała. Że nie mamy internetu, bo mamy „blokadę windykacyjną”. Że kurwa co?! Blokadę windykacyjną?! Się wkurzyłem i przyjechałem do domu tak szybko, jak to tylko możliwe. O nie nie.
Ja wiem, że oni nadal chcą, żebyśmy za lipiec zapłacili, ale po 1. czy istnieje w regulaminie coś takiego jak blokada windykacyjna? (nie wiem, bo nie mogę na stronie znaleźć regulaminu…) a po 2. przecież Piotrek w2lich dostał ode mnie wtedy kasę na zapłatę. Zadzwoniłem do Aster i mówię, że niech włączą a ja ureguluję niezwłocznie. No i zapłaciłem im. Pożyczyłem od Michała jeszcze, bo sam nie miałem. Napisałem też do Piotrka, żeby mi dał dowód wpłaty jakiś albo żeby oddał kasę za lipiec. Na razie się nie odezwał.
100 zł drogą nie chodzi, nie?

Wyskoczyłem na szybkie zakupy do Carrefoura. Przespałem się chwilę w ciągu dnia i wieczorem byłem gotów. Na co?
Na Lolę, proszę państwa, Lou! Środa była dniem 'Calendar Girl – Launching Party!’. I z Napalonymi udałem się do Ciotopii, coby zobaczyć moją najukochańszą. Cudownie klub wyglądał lekko przyciemniony z jej fotkami dokoła sali. Świetnie, naprawdę. Sama Lola też boska. Przywitaliśmy się cmoknięciem i krótką wymianą zdań. Jest słodka.

Występ – udany, choć publiczność jakaś taka bez wigoru. A przecież „Whatever Lola wants, Lola gets!” No więc kupiłem ten jej kalendarz. Zwiększając zadłużenie karty kredytowej. Trudno, taka karma. Ale mam na nim cudny autograf „Dla Jej Perfekcyjności kisses Lola Lou”. O! Bezcenne!

Wróciłem koło 2 do domu i co? Waliłem konia do 4.

Dzisiaj rano wstałem, zacząłem pisać pracę swoją zaliczeniową… Nie chciało mi się jak nic, ale jak zobaczyłem, że pada i wieje i w ogóle, to stwierdziłem, że nie idę dzisiaj na jedyny wykład. Pierdolę, nie robię. Napisałem całość. To oznacza, że do końca tygodnia jeszcze tylko jedna dziesięciostronnicowa praca na zlecenie, tekst do „Studenckiej” i wyjdę na prostą! Potem od poniedziałku egzaminy jakieś, zaliczenia, coś tam. Na jutro jeszcze muszę przygotować konceptualizację badania jednego i przygotować się do opracowania konceptualizacji innego. Takie tam socjologiczne metodologiczne dysputy. Moje transgresyjne męskie badania będą boskie.

Napisała właścicielka mieszkania. Żebyśmy ten odkurzacz, o którym kiedyś pisaliśmy – kupili sami. I odliczyli kasę potem od mieszkania. Zapytałem czy mogę zamówić elektryka do uszkodzonego żyrandola u siebie w pokoju na jej koszt. Odpisała, że nie. Że bez sensu. Że lepiej wyrzucić i nowy kupić żyrandol. Dla mnie – spoko. Może kupię inny, żeby Kuba Duży nie zahaczał głową już.

A wiecie, że dziś rocznica śmierci księdza Jana Twardowskiego?
Właśnie słucham radiowej Trójki. Jest wieczór jego poezji. „I chyba dlatego umieramy, żeby nas było widać i nie widać”.
Jeśli jeszcze ktoś z Was nigdy nie czytał Jego wierszy… Proszę was, sprawdźcie u mnie na blogu nawet – jest tu gdzieś kilka jego najpiękniejszych wierszy.
Ciężko mi wybrać jeden. A chcę jakiś dać teraz. Może ten?

*** (Miłość przychodzi odchodzi)

Miłość przychodzi odchodzi
jest z nami nagle jej nie ma
może do lasu pobiegła
całować podlotki drzewa
czemu nie siądzie przy stole
pobędzie dłużej posłucha

– Ach ten lęk że się nie kochamy
skoro miłość miłości szuka

Wypowiedz się! Skomentuj!