Zabloguję, co mi tam. Powinienem, bo już wszyscy poprzednią blotkę przeczytali – aż mi wczoraj dziwnie oglądalność bloga spadła. Trzeba dbać o swoich czytelników, zwłaszcza tych wiernych. Więc piszę, piszę.

Nie za bardzo mam czas na cokolwiek ostatnimi czasy. Muszę to powiedzieć. Sesja idzie. Nie to, żebym się przygotowywał, ale – mam zlecenia na prace jakieś, muszę bywać na zajęciach, coby się dowiedzieć kiedy mam egzaminy… Mówiąc krótko: się dzieje. Nawet wczoraj wieczorem wywiesiłem mój słynny kalendarz sesyjny na ścianę. A wiadomo, co to oznacza. Moja mania planowania wejdzie teraz w szczytowy swój czas. Wiadomo, wszystko trzeba będzie zgrać, ustalić i zjawić się wszędzie. Choćby dla samego pojawienia się.

Dzisiaj akurat nie mam zajęć. To znaczy mam w sumie, ale to wykład… Ilonka mnie wpisze a potem mi przekaże co do egzaminu szczegóły. Zresztą jak tego nie zdam, to nic się nie stanie akurat, bo i tak mam w zapasie zajęć. W sensie, że więcej niż trzeba do wypełnienia normy punktów ECTS. Dzisiaj mam korki – idę, bo jest mi winna za poprzednie. Więc zarobię sporo. Wpłacę do wpłatomatu mBanku po drodze i… w domu wydam płacąc za mieszkanie. I znów zostanę bez grosza. Cudownie. Co więcej – nie zapłacę wszystkiego za mieszkanie. Brakujące 100 zł mam zapłacić jak Kuba odda mi kasę + zarobię za jedną z prac pisanych na zamówienie.

Najważniejsze, że spłaciłem kartę kredytową.
Ale za to się okazuje, że Aster się dobija do nas. Za niezapłacony rachunek z sierpnia… Ja wiedziałem, że coś tam z lipca było nie tak, ale to uregulowałem w październiku czy wrześniu. A tu się okazuje, że mam do zapłaty jeszcze jakieś 106 zł. Nie wiem o co chodzi. Wysłałem SMSa do Piotra, mam nadzieję, że odpowie i że się wyjaśni. Bo mnie przecież wtedy nie było, ja tylko kasę przelewałem :)

Gazetę kończę składać. Dzisiaj chcę to zrobić. Najśmieszniejsze, że jeszcze nie mam oficjalnie decyzji o przyznaniu dofinansowania. W sensie, że na pewno kasę dostanę, ale póki co – nie mam wiadomości o tym. Mimo wszystko postaram się wysłać dzisiaj wieczorem/jutro nad ranem. Żeby w poniedziałek była, wiadomo. Ten numer ledwo zamknąłem. Nie wiem jak będzie z lutowym, bo przecież sesja idzie… Wszyscy się podniecają, przeżywają i mówią słowo „sesja” prawie tak często jak ja „walenie konia”. A więc bardzo.

Sobie rozmawiam czasem z takim słodkim 16latkiem z Koszalina, Mateuszem. Nawet mnie zmusił, żebym kamerkę pożyczył od Jego Faceta… No i mam w domu aktualnie. Oczywiście, bez skojarzeń. Nie robię brzydkich rzeczy. Żeby uniknąć głupich komentarzy – przecież gdybym robił, to od razu bym to napisał. Ot, rozmawiamy (piszemy w sensie) i mamy włączone kamery. Śmieszne. A on słodki taki. Wiadomo.

W ten weekend muszę napisać 7 stron pracy o Nadżibie Mahfuzie. Nieźle nie? Jeszcze mam jakieś 300 stron do przeczytania. I dam radę. A potem piszę dla siebie (!) pracę – w sensie, że ten referat, co przedstawiałem w formie ustno-rzutnikowej o prasie gejowskiej w Wielkiej Brytanii, teraz muszę spisać. I oddać.
A w następny weekend chyba będę pisał 10 stron o rewolucji na Kubie. No niech będzie, napiszę. Co mi tam. Kasa potrzebna bardzo.

A! I dostałem kredyt studencki! To w ogóle był szok! Jadę sobie tramwajem, niczego nie podejrzewam, bez tłumów w „dziewiątce” wjeżdżam na plac Zawiszy a tu telefon. Odbieram, pani z Banku Zachodniego WBK. Że mój wniosek przyjęty, tylko muszę dostarczyć brakujący dokument i zaświadczenie z pracy o wysokości zarobków mojego poręczyciela (mamusia kochana). Spoko, co mi tam. Dzisiaj powinna przyjść przesyłka od mamy i zaniosę jutro rano. No i dostanę. A to oznacza, że dostanę też wyrównanie za miesiące październik-styczeń. A więc 2400 zł. I nie wydam tego (za bardzo…), to sobie za miesiąc laptopa kupię. Chyba, że mamusia dołoży synkowi – zobaczymy :) No, tak czy owak – cieszę się. Wykorzystam też te pieniądze, żeby zapisać się na seminarium dra Jacka Kochanowskiego w ramach Podyplomowego Studium Gender Studies. 300 zł chcą, żebym mógł uczestniczyć w tym jednym seminarium. Spoko, zrobię to. Skoro mogę chodzić do Centrum Myśli im. Jana Pawła II (wczoraj byłem właśnie… i myślałem, że umrę z powodu oburzenia na to, co mówi ten facet i że nie pozwala mi powiedzieć, ze jest inaczej!), to mogę też na zajęcia o „Socjologii (homo)seksualności”. Oczywiście Kochanowski to ciota.

Idzie weekend, a ja nie wiem jeszcze co będę robił!
Jakieś propozycje? Ponoć coś fajnego w Barbie, ale byłem tam w ub. tygodniu, więc bez przesady. Ten Top Floor mnie kusi, ale tak samemu? Do nowego miejsca? Niee…
No i chcę też w końcu spotkać się z Marcinem Edge i Łukaszem (tą przegiętą ciotą) no i chcę też w końcu do HotLa iść! Kto chce? Kto chce?

Poza pisaniem prac dla innych, pracuję nad swoim badaniem. Zaraz po sesji muszę się ostro za to wziąć. Ostro ostro. Bo będę potrzebował ze 2 miesiące na napisanie potem raportów przecież. Więc do roboty, do roboty. Boże, jaką mam nadzieję, że to będzie Poważny Zaczątek Pracy Magisterskiej… Naprawdę mam. No i we wrześniu chciałbym jechać na Zjazd Socjologiczny. No i pewno będę musiał na obóz zerowy… No i wakacje coraz bliżej, a więc Rewal gdzieś tam powoli, powoli w perspektywie się pojawia…

Ale to odległa przyszłość. Najpierw dzisiaj korki, potem gazeta do druku, jutro zajęcia… Codzienne drobnostki, które potem i tak zostaną pominięte w mojej biografi pośmiertnej. Wiadomo, norma. Chyba, że ktoś kiedyś za pińćset lat tego bloga będzie chciał poczytać.
No, ale umówmy się – kto będzie chciał te brednie wertować? :)

Mam dobry humor, mimo że już mi się nie chce siedzieć nad gazetą.

Wypowiedz się! Skomentuj!