Jestem sobie w domku rodzinnym. Odpoczywam tak w sumie. Wstaję późno, nie mam za wiele do roboty, obijam się… Oczywiście nie tylko. Bo też np. naprawiłem bratu komputer. Żeby uniknąć formatowania komputrera i usunąć zarazem jednego nieprzyjemnego robaczka, spędziłem przy kompie w sumie 5 godzin. Bite 5 godzin. Była ostra walka. Wygrałem.
Poza tym miał mnóstwo „pomniejszych”, z którymi sobie antywirus poradził przy mojej niewielkiej pomocy.

Zająłem się też pisaniem pracy dla maturzysty. No, w sumie to nie pisaniem. Odkserowałem trochę materiałów potrzebnych i na razie tyle. Choć i to jest wiele, zważywszy na moją aktywność w domu rodzinnym. Codziennie co prawda zaliczam jakieś świąteczne zakupy – spożywcze, ma się rozumieć, ale poza tym za wiele nie robię. Byłem w bibliotece licealnej, jutro też pojdę. Mam zaświadczenie od lekarza o tym, że na w-f to ja nie za bardzo się nadaję. Jeszcze od okulisty wezmę. I będzie cudownie.

Pomagam mamie z jakimiś przepisami prawnymi. A ze swoimi kulinarnymi też musiałem sobie poradzić. Bo przecież na święta trzebaby ciasta porobić. Postanowiłem przygotować wuzetkę, sernik Uli i amerykańskiego murzynka – te dwa doskonale znane bywalcą śp. Floor-Sitting Party. No więc czas, żeby rodzina je poznała. A wuzetkę sam z chęcią poznam. A przy okazji, skoro o Świętach i świętej pamięci mowa… Przyznaję się bez bicia – zmartwychwstała Ada. Na chwilkę. Na kilka dni. Może nawet na jeden. Potrzebowałem jej dzisiaj. Można powiedzieć, że jestem nekrofilem. Ale musiałem ją wykorzystać, wygrzebać jej trupa z odmętów pamięci cyberświata…
Mówiąc krótko: waliłem sobie sympatycznie konia dzisiaj na czacie wykorzystując znów jej powłokę. Ale obiecuję, że na sylwestra będzie już martwa na śmierć. Czyli, że całkiem. W sensie, że stworzę sobie nową. Myślę o Oli albo Ewie. Lat 17 tym razem.

Myślę coraz poważniej nad abonamentem. W sensie, że porzucić chcę poczciwego Simplusa na rzecz Plus GSM. Bo mi się chyba opłaca. Taki malutki abonamencik 55 zł. Niewiele, a i tak tyle wydaję na karty. Conajamniej.

Myślę też, że nadeszła pora. Bo skoro rok się chyli ku końcowi, to czas powiedzieć. Bo wiecie, że ja czasem muszę odczekać. Przetrawić, przejeść, przejść. Przemyśleć, zracjonalizować, pogodzić się. Pobić chwilę z myślami. Czasem nawet – Iwonka potwierdzi, bo kiedyś to widywała – jak napiszę blotkę, to ona musi odczekać u mnie na Pulpicie zanim nacisnę „publikuj”. Po prostu tak mam. I nienawidzę jak mi się czyta przez ramie podczas, gdy ja piszę. Bo to jeszcze właśnie ciut za wcześnie czasem.

A przechodząc ad rem. Dlaczego obraziłem się na Napalonych? Jak zwykle, banał. Może też dlatego tak długo zwlekamy z takimi rzeczami, bo z perspektywy one się wydają banalne, śmieszne, czasem głupie. To było tak.
Bo Damian miał być moim znajomym. W sensie, że ja najpierw chciałem go poznać, a dopiero potem przedstawić go Napalonym. Myślałem, że on jest zainteresowany poznaniem mojej osoby. Dlatego jak się w końcu z nim wybrałem do Galerii i Utopii, to bez chwili wahania zaprosiłem Napalonych też. Tym bardziej, że Jego Facet podkreślał, że Damian mu się nie podoba. Więc nie bałem się, że zaraz będą chcieli go porwać. W przenośni oczywiście. No, ale od samego początku, od pierwszych chwil okazało się, że to nie tak. Że oni są siebie ciekawi. Byłem zły. Krótko, bo co tu być złym, że ludzi do siebie ciągnie? To mi przeszło dość szybko. Pomyślałem sobie, że będzie jak zwykle. Zafascynowani jakąś znajomością poświęcą jej trochę czasu i „znudzą się”. W sensie, że nowy znajomy spowszednieje. Że będzie tak, jak dziesiątki razy wcześniej.
Ale znów życie zaskoczyło. Potoczyło się inaczej. Damian był ważny dłużej niż inni. Nadal jest. Z nim spędzają teraz czas Napaleni. O mnie jakby zapomnieli (co jest dla mnie normalne – na początku nowej ich znajomości, ale trwa tym razem dużo dłużej). Do niego teraz piszą SMSy, z nim się umawiają, do niego jeżdżą. Nie ważne, czy tak samo często jak bywali u mnie, czy po prostu mają mniej czasu ogólnie. Bo ogólnie mnie teraz unikali. Racjonalizowałem to sobie długo. Aż któregoś razu poszedłem na Okrąg do Daniela, a oni zapowiedzieli, że tym razem ich nie będzie, bo będą z Damianem. I spoko, to rozumiem. Ale widzieliśmy się wcześniej i prosiłem ich o jedno. Kilka razy podkreślałem. Napiszcie SMSa co robicie potem, kiedy się zjawicie w Utopii i czy być może przyjdziecie na Okrąg (bo taka możliwość była też brana pod uwagę). A oni nic. Wszyscy dokoła pytali mnie, co z nimi, kiedy będą, potem czy w ogóle będą… I jak tu powiedzieć, że zapomnieli o mnie, bo są właśnie z Damianem? Po prostu trochę zabolało.

Ot, banał. W sensie, że będę żyć dalej. I oni też. Najmniej w tym wszystkim winię Damiana, który może uznał, że jednak go nie intersuję, może zafascynowali do Napaleni. Łorewa. On nie ma i nie miał wobec mnie żadych zobowiązań. Ale Napaleni…
Oj, sami wiecie…
Ja i Napaleni, Napaleni i ja… To jakoś już tak naturalnie szło – nie tyle w parze, co w trójkącie, ale jednak. A jeszcze nagle się dowiaduję, od Damiana zresztą, że Napaleni potwierdzili, że będą u niego na sylwestra. I to w momencie, gdy miałem wrażenie, że nasze ustalenia co do tradycyjnie wspólnego sylwestra są na etapie „nie wiadomo, może tu, może gdzie indziej”.
I muszę to powiedzieć. Że mi się ta sytuacja kojarzy z tą sprzed jakiegoś czasu, gdy pojawił się Kacper.

Czemu od razu tego nie powiedziałem i nie napisałem? Za wcześnie było, nie chciałem jeszcze, nie byłem gotów. Teraz też nie wiem, czy już chcę o tym mówić głośno. Trudno.

Jak przyjechałem do domu, okazało sie, że schudłem. Jakieś 3 kg. Bez obaw, przytyję więcej na Święta. Na pewno.

Wypowiedz się! Skomentuj!