Weekend mija, ja niczyja. Czyli czas napisać. Tym bardziej, że się cioty dopominają. Chcą o sobie poczytać, wiadomo. A to Jędrek, że był. A to Damian, że jest zoofilem, a to znów inni… Eh. Więc piszę. Ale o sobie, jak zwykle. W końcu, sorry, ale to mój blog. Jeśli ktoś chce być takim fejmem jak ja albo Krystyna Janda, to niech se swojego założy :)

Na początku powiem może, że wcale nie żartowałem z tym patyczkiem. Z tym świecącym w ciemności, co Asia Gąska dawała. Naprawdę go wykorzystałem do masturbacji. I naprawdę całkiem niezły był. W sensie, że owszem, chudziutki, ale nie zapominajmy, że ja jestem ciasny a po drugie – nie ważne, czy gruby czy chudy tylko czy dobrze stymuluje prostatę. Ten stymuluje dobrze. Rzekłem.

Oficjalnie też potwierdzam, że grudzień jest miesiącem ciotodram. Absolutnie i bez wątpienia. Ciotodramę ma Daniel, ma Jędrek, ma Kuba Duży, ma Kaśka K, ma Michał Lokator… Wszyscy mają ciotodramę i chuj. A ja mam miesiączkę. I jestem oficjalnie obrażony na Napalonych. Myślę, że wiedzą dlaczego. A jeśli nie wiedzą, tym gorzej dla naszej relacji. No tak czy owak – to poważna sprawa. Dodam tylko, że to drugi weekend z rzedu, który spędzamy osobno. Nie licząc Floor-Sitting Party tydzień temu.

Co do zaś samego weekendu – było miło. Choć bez znacznych przegięć. Powiem wręcz, że wczoraj wyglądałem chyba bardzo męsko. Gdyby oczywiście nie błyszczyk i różowy szaliczek. Ale poza tym – zero przegięć. W piątek… zaraz, zaraz… Co ja w piątek robiłem?
A, tak! Byłem u Daniela. Przyznaję, nie chciałem iść. Ale najpierw w ciągu dnia miałem performance w Mercer’s na Chmielnej. Tzw. ciotospotkanie lub inaczej „Megaciotolans” z laptotem i fotkami z F-SP w roli głównej. Było miło. Przyszli niemal wszyscy. Potem zaliczyłem Sphinksa z Danielem i w sumie Kubą i Jędrzejem, ale tak nie do końca z nimi. Bo oni poszli, tylko Daniel ze mną jadł. W domu się naszykowałem i ruszyłem do Daniela znów. Poszedłem tylko dlatego, że Kuba obiecał, że będzie stołem. Jak się potem okazało – nie był. Bo nie umiał już wtedy, gdy miał być.

Posiedzieliśmy chwilę i ruszyliśmy do Ciotopii. A tam oczywiście wszystkie ciotki. Jacki, Marciny, Mikołaje, Asie, Borysy… Wszyscy, wszyscy. Miło, jak w domu niemalże. Ale długo nie siedziałem. Napaleni się zjawili, a ja po chwili już szedłem. Nie chciało mi się bawić już.
Zresztą miałem mieć korki o 13. Miałem…

Bo odwołał ślicznotek Bartuś. Szkoda. Raz, że go nie zobaczyłem a dwa, że kasy ciut mniej. No, ale tak się złożyło, że jeszcze jedne przełożone z czwartku korki miałem mieć i te się już odbyły. W sensie, że na 17 byłem na Bemowie. Odbębniłem i wróciłem do domu myśląć „w co ja się ubiorę”. Wiedziałem, że w ramach oszczędności nie mogę się poruszać taksówką, więc wiedziałem, że nie mogę założyć (tak jak chciałem) rajstop ani nic. Wpadł do mnie Kuba Duży o 21. Posiedzieliśmy do… Boże, nie wiem… 23? Jakoś tak może. I pojechaliśmy do centrum. Na jedzenie najpierw. Oj, pyszna pizza z A Petita. Ja naprawdę ją lubię.
A potem HotL. Nie wiem naprawdę co inni tam mają z selekcją. Ja wszedłem z Kubą bez problemu, choć on sam opowiadał, że jak był tam kiedyś z Piotrkiem w2lichem to ich zatrzymali. A Marcin Edge i Łukasz (ta przegięta ciota) musieli sobie karty załatwić czy coś. Łorewa.

W środku – ludzi tak nie za tłoczno, ale sporo. Muzyka – jak zawsze, gdy tam jestem, ekstra. Muzycznie HotL mi bardzo leży. Tylko muzycznie, niestety. Po pierwsze, mam wrażenie, że tam moje delikatne przegięcie w postaci szaliczka różowego (bo nawet nie miałem pomadki na sobie), to dość spora „ekstrawagancja”. I się na mnie gapią. Także ci mali wygoleni na łyso i sam nie wiem czego się spodziewać. Nic się nie stało, nikt nic nie zrobił, nie powiedział, ale jakoś niepewność jest. Kubie przeszkadzało, ze go depczą. Bo to fakt – kultura leży. Jednak w Ciotopii jest inaczej. Mam na to nawet swoją teorię. Po prostu tam faceci wiedzą, że muszą uważać, coby nie podeptać kogoś, kogo być może przelecą. A poza tym – wiadomo, że jak się ciota wkurzy i awanturę zrobi, to koniec świata. Natomiast tak całkiem poważnie mówiąc – Utopia ma spro stałych bywalców i to oni dyktują co się dzieje w klubie. Oni, czyli my. W sensie, że też ja. Pisałem o tym wszystkim w moim „Utopijnym teatrze w trzech aktach”.

A jeszcze do HotLa wracając – tam jest o tyle śmiesznie, że sobie uświadamiam, jak ci ludzie na mnie spoglądają. W sensie, że myślą po pierwsze „oho, ciota”. A potem przecież wiadomo, że się uważa, że cioty modne i w ogóle trendi efżi i dżusi… więc pewno też tak na mnie patrzą z jakimś zastanowieniem i zainteresowaniem „co jest teraz efżi”. Chociaż pewno słowa „efżi” nie używają, bo nie wiedzą, że teraz „efżi” jest efżi.

Poszliśmy do Ciotopii. Daleko nie zaszliśmy, bo zaczęło kropić mocniej i się schroniliśmy pod daszkiem Victorii. Refleksja na marginesie – nie wiedziałem, że ona ma aż 5 gwiazdek. Czekaliśmy chwilkę, ale nie przestawało padać. Więc wziąłem taxi. I zaraz byliśmy w Ciotopii. Danielek oczywiście, jak codzień mnie przywitał ciepło. W piątek wprowadzałem jakąś koleżankę Kuby (Adę chyba) i już jak z nią podchodziłem, to widziałem, że Danielek jest na nie i kiwa głową, ale zaśpiewałem mu „jesteś moją Afryką” i wpuścił. To był numer. I powiedział, że jestem jego Paryżem. A wczoraj stwierdził przy wejściu, że jestem jego Moskwą.

Impreza w Ciotopii – udana, oj dana dana. Ludzi w chuja i dwa. Takie nowe powiedzenie se wymyśliłem „w chuja i dwa”. Jak to zwykle na Outsiderze. Zresztą Shapeshifters grali mocno. Ostro jak na Utopkę. Nie takie tiru riru dylu dylu, tylko poważne dum dum. Ktokolwiek zrozumie, ktokolwiek wie. No tak czy owak, bawiłem się dobrze. Tym bardziej, że drugą noc z rzędu widziałem Jurka, czyli tego ślicznego, co mi się podoba. I się gapiłem trochę, ale on się chyba przyzwyczaił już.

Znajomych było mniej, ale Sis moja była, czyli totalne przegięcie, gdy my się dwie zbierzemy. Oj, się dzieje wtedy. Nie ma zmiłuj i trup się ściele gęsto. Zero litości dla ciot.
Wyszliśmy z Kubą jakoś po 5. Poszliśmy jeść. Wiem, że nie wolno. Ale łorewa. I tak na Święta przytyję. A w podziemiu – niespodzianka. Spotkaliśmy Piotrka w2licha! On nie zauważył co prawda Kuby (nic dziwnego, bo Kuba ma przecież tylko 2 m wzrostu) i podszedł do mnie. Był z tym swoim nowym Przemkiem, co zastanawialiśmy się czy on nie jest tylko wirtualny. Podziękowałem mu za nieprzybycie na F-SP. A ten Przemek to młody chyba. Paradowali za rękę, pogadaliśmy trzy sekundy i poszli dalej wpizdu.
A ja zaraz do domu jechałem tramwajami.

Dzisiaj się spotkałem o 16 w Promenadzie z Państwem I Ich Synem, co to u mnie pracę maturalną z polskiego zamówili. Spoko, fajnie, luz. Będzie 150 zł więcej w kieszeni, ale się muszę zabrać za to niedługo. Bo polonistka chce konspekt i bibliografię do Świąt. Czyli jak dla mnie – do 18 XII, bo wtedy wyjeżdżam. Se już bilet kupiłem nawet.

Kończę pisanie, bo chcę zwalić konia. A potem spać. I kolejny tydzień czas zacząć. Czy coś tam. Łorewa.

Nowa piosenka na blogu.
Freemasons „Rain down love”

Same thing, sunshine
Got change on my mind
I can’t say it’s alright
'Cause I need a cloudburst in my life

Thunder-showers
When love flowers
Baby, it’s alright
To just get soaking wet tonight

No expectation, no demands
Just know my heart is in your hands
You got the power in control
Oh oh oh oh

Let it rain down love, heavenly storm
Is just what I’m searching for
Let it rain down love
Can’t touch the ground
Baby just let your love rain down…
[down x 27]

Make it just pour
Break it, let it storm
Shake me to my core
'Cause I need a hurricane for sure

No expectations, no demands
You know my heart is in your hands
You got the power in control (oh, you got the power)
Oh oh oh (let it rain!)

Let it rain down love, heavenly storm
Just what I’m searching for
Let it rain down love
Can’t touch the ground
Baby just let your love rain down…

Let it rain down love (oh!), heavenly storm
Just what I’m searching for
(oh, you’re just what I’m searching for!)
Let it rain down love
(let it rain)
Can’t touch the ground
Baby just let your love rain down…
[down x 27]

Let it rain
rain down
[x 7]

Let it rain down love

(Oh oh let it rain!)
Let it rain down love, heavenly storm
Just what I’m searching for
Let it rain down love
Can’t touch the ground
Baby just let your love rain down…

Let it rain down love (oh!), heavenly storm
Just what I’m searching for
(oh, you’re just what I’m searching for!)
Let it rain down love
(let it rain)
Can’t touch the ground
Baby just let your love rain down…
[down x 27]

Wypowiedz się! Skomentuj!