Jutro wracam do Warszawy. Tak kończy się ponadddziesięciodniowy pobyt w domu rodzinnym. Strasznie długo, nie? Studenci na tyle nie jeżdżą do domów. Ale ja sobie pozwoliłem. Raz do roku mi wolno, tym bardziej, że nawet w wakacje mnie w ogóle prawie tu nie ma. Niech się rodzina mną nacieszy a nawet znudzi. I ja nimi też. Znudzili mnie już, to fakt. Ale odpocząłem bardzo. Psychicznie i fizycznie też. O czym świadczyć może to, że przytyłem. I to dobre 4 kilogramy. Jak nie więcej. Teraz będę półtora miesiąca to zrzucał… Eh, ciężkie ciotożycie.

Jak święta minęły? Nie tak, jak chciałem. Wigilia jest coraz mniej wigilijna. Nie śpiewamy od lat kolęd, nie czytamy Pisma Świętego… Robi się tak niemalże urodzinowo. Gdyby nie te potrawy inne niż zazwyczaj, to moznaby pomyśleć, że to imieniny czy coś. No i na Wigilii alkoholu nie ma. To też plus. Ale co poza tym? Nic, nic, nic. Jasne – było dość wyjątkowo, bo babcia przebrała się za Mikołaja, żeby dzieciaczkom radość sprawić. Kubuś zresztą płakał na jej/jego widok. No cóż, taki wiek.

Z prezentami średnio, ale wiem w jakiej finansowej sytuacji jest teraz moja mama i cała moja rodzina, więc w sumie i tak nie oczekiwałem zbyt wiele. Najważniejsze dla mnie, tak prawdę mówiąc, że dostałem – jak co roku – kalendarz na przyszły rok. A chyba wszyscy wiedzą, jak WAŻNĄ i ISTOTNĄ rzeczą jest dla mnie takowy. Ja bez niego nie mogę żyć. Więc teraz mogę śmiało rozpocząć nowy rok. Jestem gotów. Już pierwsze terminy wpisałem.

Zresztą z tymi świętami to jest tak, że ja nie mam za bardzo co się cieszyć z rodzinnych spotkań, bo cała moja najbliższa rodzina, to babcia (w sensie, że mama mamy) i siostra mamy z potomstwem i małożnkiem. Ot, tyle. Fakt, że w sumie wychodzi kilkanaście osób już teraz, licząc razem z partnerami moich kuzynów i brata, ale ja ich widuję na codzień. W sensie, że wszyscy są stąd, mieszamy się we własnym sosie i takie to jest jakieś mało wyjątkowe. Na to się akurat nic nie zaradzi, ale jednak to też sprawia, że ta radość jest mniejsza taka.

Oczywiście robiłem ciasta. I do tego ograniczała się moja rola w przygotowaniach. No i codzienne zakupy przedświąteczne. Kilogramy, dziesiątki kilogramów, złotówki, setki złotówek po to, by móc przez 3 dni oddać się niepohamowanemu niemalże obżarstwu. Nie, no, nie narzekam. Bo bawiłem się świetnie. Tym bardziej, że w pierwszy dzień Świąt wpadła do mnie Iwona i Kaśka. Posiedziały, zjadły coś też i tak jakoś inaczej już od razu.

Zajmowałem się też pracami. Jedną – w postaci matury. Skserowałem trochę materiałów, będę miał co czytać. No i czytałem książki, które mają mi posłużyć w moim megabadaniu na temat transgresji płciowej mężczyzn. Zrobiłem sobie notatki, wypisy i coś tam. Jestem coraz bardziej gotów. Choć boję się, że potem się nie wyrobię z napisaniem tego wszystkiego na czas. Dam radę, mam nadzieję.

Wczorajszy wieczór i noc spędziłem w Szczecinie. U Kaśki i z Kaśką. No i z Marcinem, jej współlokatorem. Wypiliśmy Absoluta Kuranta i jakiegoś szampana potem. Z tym Kurantem to w ogóle historia, bo nas chcieli w Tesco czy tam innym Geant oszukać na 5 zl i 36 gr. Skandal! Oczywiście wykłóciłem się, że cena na karteczce jest taka a nie inna i za tyle muszą mi sprzedać. Zwrócili różnicę.
Tak, tak – piłem. Wiem, że szok, bo dla mnie też. Pierwszy raz w Szczecinie mi się to zdarzyło. Więc tym bardziej. No, ale czytałem ostatnio Jacka Kochanowskiego, który odwoływam się do Foucaulta i stwierdził, że przekraczając nasze ograniczenia, które drzemią w nas wsocjalizowane od małego, musimy pamiętać, by nie wpadać w kolejne pułapki ograniczeń. Musimy cały czas siebie zaskakiwać. No i ja siebie zaskoczyłem. Upiłem się dość.

A rano jak wstałem, to zasłabłem. Poszedłem do toalety, załatwiłem się i w tym momencie ciemno przed oczami, nie mogę utrzymać równowagi… Chybqa coś wywróciłem, bałagan jakiś zrobiłem, nie wiedziałem jak się zachować. Padłem na czworaka, wyczołgałem się z toalety i położyłem się na plecach w pobliskiej kuchni. Czekałem aż mi przejdzie. W uszach mi piszczało, ciemno przed oczyma i tak leżałem kilka dobrych chwil. Potem przeszło. Na szczęście. I poszedłem spać dalej.

Jeśli mowa o toalecie, to jestem ciekaw ile osób spełniło moją prośbę, żeby zwalić konia podczas Świąt i potem o mnie pomyśleć… Ja musiałem od czartku, kiedy to ostatni raz waliłem konia, przez piątek kiedy byłem u spowiedzi, sobotę, niedzielę, poniedziałek i wtorek w kościele wytrzymać do środy z dalszym waleniem. Nie było łatwo, ale potem na czacie sobie odbiłem z nawiązką. Było fajnie. Mnóstwo młodych chłopców. Kamerki, wysyłali mi nagrane swoje stękanie, jak się masturbują i w ogóle… jestem fajny. Muszę do sylwestra stworzyć następczynię Ady. Już czas.

Wystarczy tego pisania. Idę powoli się pakować, czy coś. Żeby jutro mieć mniej roboty.

Wypowiedz się! Skomentuj!