Już miałem dzisiaj nie pisać, ale… udało się.
Bo zaraz wyjeżdżam i myślałem, że się nie wyrobię. I tak w ogóle, to myślałem, że nie uda mi się zabrać – bo rzeczy nie mam dużo, wręcz przeciwnie, ich ilość ograniczyłem do niezbędnego minimum + kilka, ale do tego dochodzi pudło z komputerem, niestety. Muszę go zawieźć w końcu. I tutaj okazuje się znów, że na Maćka zawsze można liczyć. Mieszka najbliżej, więc zapytałem, czy nie potowarzyszyłby mi w drodze na dworzec – cobym mógł spokojnie wrzucić komputer do wagonu, nie bojąc się o pozostawioną w tym czasie na peronie torbę. Maciek nie tylko pojedzie, ale wręcz zaproponował, żebym nie brał taksówki, tylko że zawiezie mnie samochodem. Kochanych mam przyjaciół, prawda?

A co poza tym? To będzie kolejna blotka o tym jak było w Utopii. I nie tylko w Utopii. Bo po tym, jak dostałem przed 22 pieczątkę w Barbie (gdzie spotkałem też Kubę, który ledwo co kilka godzin wcześniej po nocy opuścił moje mieszkanie i nadal miał na sobie moje jeansy), udałem się do Galerii. Po drodze zahaczyłem o dworzec centralny, żeby mieć bilet na dziś i miejscówkę w wagonie bezprzedziałowym. Wciąż nie rozumiem, czemu mi eKarta nie działa w mBanku, zadzwonię z domu i to ustalę – bo chciałem nowocześnie i wygodnie bilet kupić przez internet, ale nie dało rady. Niedobrze. No, ale tak czy owak – bilet mam, jestem zadowolony.

W Galerii oczywiście pierwsi znajomi, Robert i Andrzej, och ach jacy jesteśmy przegięci.
Pobaunsowaliśmy chwilkę. Mam wrażenie, że mój różowy szaliczek (ze srebrnymi nitkami) wywołał pewne zainteresowanie. A może to były korale na przegubie dłoni? Nie wiem, tak czy owak – byliśmy zjawiskowi. Potem dojechali Napaleni z Izą, ktoś tam jeszcze się pojawił, przewinął i czas mijał w miłej atmosferze. Nawet zjawił się Mateusz, którego e-znam od jakiegoś czasu z homopaka. Nie podchodził długo, co mi się średnio podoba. Wszyscy wiedzą, że ja mam bzika na punkcie konwenansów. Naprawdę mam. Bawią mnie, lubię je, cieszy mnie ich przestrzeganie – lubię je po prostu. I jak ktoś się zjawia w klubie później niż ja, a do tego ja jestem jego ciocią, to wiadomo, że wypada, żeby ta osoba podeszła i się przywitała. Inaczej bowiem jest niemiło. Fakt, potem się zreflektował, ale wszystko zrzucam na karb jego młodego wieku. Mam nadzieję, że słusznie.

Z Galerii udaliśmy się do Barbie. A w sumie to ja się udałem, bo chłopcy – uwaga, uwaga – pojechali do domu. Szok. Tutaj urodziny Grzegorza Królwej Matki Okrenta trwają, a oni śpią. No, ale cóż – takie życie. Czasem trzeba. W Barbie pobawiłem się nieco ponad godzinę, by potem z Pawłem i jego starszym hetero-bratem udać się do Utopii. Potem jeszcze załatwiłem wejście Gosi, znajomej Pawła a potem jeszcze Kubie, który z jakiejś domówki dotarł. A potem był bauns. Oj, gruby bauns.

Powiem tak: muzycznie było cudownie. Ilość ludzi przeszkadzała. To jednak nie jest to, gdy nie można spokojnie potańczyć, bojąc się o zabicie kogoś czy wywrócenie się w tłumie przesuwającym raz w jedną, raz w drugą stronę. Bawiłem się, owszem, ale bez przesady. I znów był ten przesympatyczny Brytyjczyk, który dzień wcześniej zaczepiał mnie i nazywał mnie Jej Królewską Wysokością. Wyjaśniłem mu wtedy, że jestem co najwyżej księżniczką. On znów swoje, ale w końcu przyjął do wiadomości, że nie władam całą Anglią. Przezabawny, przesłodki. To miłe, gdy ludzie tak reagują. Naprawdę miłe. I był ten malutki przegiętasek, którego Paweł w piątek nazwał moim wyznawcą. Śliczny też. W ogóle byli wszyscy. Tłumy, znajomi, nieznajomi, Ciotki-Utopijki, i och, i ach. Było miło.

Oczywiście ukłoniłem się Królowej Matce, dygając przy tym i wykonując gest wiernopoddańczy. Odpowiedział energicznym skinieniem dłoni, miłym słowem, które odczytałem z ruchu warg, ponieważ stał daleko i ojcowskim niemal uśmiechem.
He is so funny.

Posiedziałbym dłużej, tym bardziej, że parkiet nieco opustoszał i można było czasem się nawet poruszać, ale miałem w głowie świadomość, że dzisj pobudka o 10. Więc po 6 byłem w domu, a Piotr właśnie szykował się do wyjścia. W sensie, że do wyjazdu do Krakowa. Wraca tak jak ja, jakoś w czwartek. Jutro natomiast w domu będzie Michał, który przyjeżdża i będzie tu już siedział.
Zaraz czas lecieć. Refleksja: myślę, że raz na jakieś dwa miesiące powinienem się zjawić w Utopii w sukience lub spódniczce. Dla zasady.

Wypowiedz się! Skomentuj!