Jestem aktualnie człowiekiem bez cery. Moja cera umarła po piątkowej imprezie. Boże, jaki to był bauns :) Po prostu wow! Wow, wow, wow!
Warto było się poświęcić. Cera powinna do czwartku zmartwychwstać. Będzie dobrze.

Rano miałem spotkanie z naczelnym i panią wydawcą. Oceniali moje okładki. Stwierdzili, że kilka jest nawet-nawet. Bez rewelacji, ale w sumie to i tak dobrze, bo przecież nigdy w życiu takich okładek nie projektowałem. Wiem przynajmniej w jaką stronę mam iść. Komentowali też projekt katalogu. Okazało się, że ze względu na moją niewiedzę – aktualny projekt się nie przyda. Więc muszę zrobić nowy. Do środy. Większość już mam, ale czekam nadal na pewne informacje, bez których nic nie wyjdzie. Czekam i czekam…

Potem zaliczałem angielski. No, powiedzmy sobie szczerze, średnio te słówka umiałem. Nawet bardzo. W sensie, że część, owszem, doskonale. Ale część. Na szczęście lektor też człowiek. Nie było źle. Zaliczyłem. Na 4. Stwierdził, że ocena, którą wpisuje i tak nie ma znaczenia – i ma rację. Ale zauważył mój brak kontaktu z językiem. Sam to czuję. Potrzeba mi angielskiego. Bardzo. A ponieważ na lektoraty raczej się nie wpasuję z moim planem, to muszę sobie inaczej poradzić. Ja bym sobie nie poradził?!

Miałem się wziąć w piątek za test telefonu, który dostałem zlecony. Zacząłem pisać, ale prawdę mówiąc chyba dwumiesięczna abstynencja od komputera sprawiła, że moja sprawność jest przy tej maszynie nieco mniejsza niż dotychczas. Zmęczyłem się i nie napisałem. Zrobiłem to ostatecznie w sobotę. Fachowo. 7,5 tys. znaków. Nic dodać, nic ująć.

W piątek najpierw dostałem telefon. Dzwonił Marcin Edge. Pyta czy gdzieś idę. No, oczywiście, że idę. Że jak zwykle do Barbie i do Utopii, to dość oczywiste. Natomiast Marcin oświadczył, że nie ma Łukasza (tej przegiętej cioty), więc on musi iść ze mną, bo tylko ze mną Łukasz mu pozwolił. Prawda, że to słodkie? No cudownie.
Oczywiście się zgodziłem. Wpadłem do Barbie przed 22, ale wstęp był płatny całą noc (kij im w oko), dostałem pieczątkę i poszedłem do Edge. Oczywiście nie odmówiłem sobie pysznej kawy. Oczywiście pomagałem Marcinowi z USOSem i lektoratami na UW. Fakt, to dość skomplikowane. Ale mam nadzieję, że jakoś sobie poradzimy ;) W sensie, że ja umiem, ale nie mogę za kogoś, bo to trzeba się samodzielności uczyć.

Poszliśmy do Barbie. W środku – całkiem miło. Sporo ludzi. Fakt, że jakiś dziwnych. I muzycznie na początku raczej średnio. Potem jakiś obcy DJ wyczuł o co w Barbie chodził i zagrał odpowiednio. Więc ciutelke poszalałem. Ale niewiele. Bo tutaj cioty chcą iść do U. No to poszliśmy. W sensie, że z Egde i Dużym Kubą. Jak i jego dwójką znajomych. Pawłem i kimś-tam.

Tam to dopiero były tłumy. Kurwa mać. Dawno już w piątek tak nie było. Strasznie tłoczno, tłumno, gwarno. Wszyscy przyszli dla Loli. A Lola była… jak zwykle boska. Cudna. Jedyna. Niepowtarzalna. Zajmująca. Miała dwie gości [specjalnie napisałem dwie gości], które były gwiazdami wieczoru. Boskie, barokowe stroje. Świetne wyćwiczenie, idealna synchronizacja. No i doskonały dobór repertuaru. To był naprawdę udany wieczór, jeśli o to idzie. Naprawdę. Dziewczyny szalały. I drag-queens też. Zabawa była tak dobra, że bawiłem się do 7 rano. Wyjątkowo długo, bo ostatnimi czasy z U wychodzę koło 5. Wyszedłem i tak tylko dlatego, że Robert chciał iść. Oczywiście wcześniej zagdałem do owych zagranicznych drag-queen. Niech wiedzą.

A w ogóle w U był m.in. Pawełek. Co zasługuje na odnotowanie, bo on tam się zjawia wybitnie rzadko.

Poszliśmy do McDonald’sa z Robertem. Ale jak usłyszałem w kolejce pana grożącego młodym kobietom, odszedłem. Nie lubię niemiłej atmosfery. Zwłaszcza jak nie mam cery. Musiałem sobie tak zrymować.

Wcale tak długo nie spałem, bo wiedziałem, że mam robotę. Cały czas miałem na uwadze do napisania pracę na zlecenie. I tekst do gazety. Tekst zrobiłem. Pracy – nie ruszyłem. A wieczorem kolejna impreza. Tym razem najpierw domówka u Iwony i Anki w ich nowym mieszkaniu. Z Napalonymi i Izą kupiliśmy im prezent. I pojechaliśmy. Oczywiście się musiałem wkurzyć. Bo ja wyglądałem jak szmata, w starych odartych ubraniach, jakbym ledwo żył (bo ledwo żyłem po piątku nadal), a Napaleni oczywiście odpicowani, w nowych lakostach się szlajali. Eh… Wstyd.

U Anki i Iwo poza wieloma znajomymi z pracy i ze szkoły Iwo był też Piotrek, Iga i Karolina. Muszę to powiedzieć. Piotr nadal wygląda bardzo dobrze. Nic nie stracił ze swojej urody. Nic-a-nic. Niewiele rozmawialiśmy (jak zwykle), ale impreza należała do udanych. Tym bardziej, że Anka i Iwo mieszkają teraz z tą Anką, która kiedyś tam nocowała w naszym starym mieszkaniu, jak mnie przez wakacje nie było. A Anka jest śmieszna. Proszę ją o załatwienie czegoś ważnego dla mnie. Mam nadzieję, że się uda. No i puder mi pożyczyła. Całkiem niezły zresztą.

Po imprezie domowej chłopcy postanowili jechać do domu. Podrzucili mnie tylko pod Ciotopię i tyle. Oczywiście w środku sympatycznie. Ale nic poza tym. Nudno muzycznie, nudno towarzysko. Widać było, że cioty wykończone po Loli nie przyszły, a te co miały siłę poszły do Tomba Tomba. Ich strata, bo mnie tam nie było. Wyszedłem za to z U dość szybko. Znajomych jak na lekarstwo…

Odespałem. W niedzielę odespałem. Wstałem co prawda rano dość z nadzieją pisania pracy na zlecenie, ale oczywiście nie wyszło. Dobrze, że chociaż trochę projekt katalogu ruszyłem. I nic poza tym. Wegetowałem, odsypiałem… Spotkałem się z Moni, żeby od niej pewną rzecz odebrać (wiadomo, Floor-Sitting Party idzie…) i tyle. Spałem, jadłem, odżywałem. Na zakupach też byłem resztką sił…

A najśmieszniejsze, że jak z Piotrem się widziałem ostatni raz w piątek rano jakoś, tak od tamtej pory zobaczyliśmy się dopiero dziś, czyli wieczorem w poniedziałek. No cóż, takie życie.

Dzisiejszy dzień mijał mi właśnie pod znakiem pracy o ONZ. Napisałem. 12 stron i bibliografia. Nikt nie podskoczy. Zapłacone, więc jestem zadowolony. Tym bardziej, że empetrójkę rozwaliłem. Siedziała sobie grzecznie w USB komputera, a ja ją kopnąłem. Nie to, że niegrzeczna była. Po prostu wystawała, a ja śpiący byłem w niedzielę. Ot, i cały sekret. Kupię sobie nową, taką samą. 199 zł. Stać mnie. Prawie tyle na tej pracy zarobiłem. No i w sprawie korków odezwała się jakaś dziewczyna. A podrożałem w tym roku. Od niej będę brał 40 zł za 60 minut. Jestem już przecież 'korepetytor z wieloletnim doświadczeniem’.

Wpadł dzisiaj Michał Szczecin. Przyjechał z obozu i wpadł przed pociągiem do domu. Pogadaliśmy. Weźmie pokój po Piotrze. Nie sam. Dzisiaj przyszło dwu panów oglądać pokój i nas. Jeden to dwudziestokilkuletni programista – Olek. Olek raczej nie… A potem był Dominik. Maturzysta tegoroczny pochodzący ze Szczecina. Ale mieszkający w Wawie. Dominik – tak, tak :) Jutro do wieczora wszystko się rozstrzygnie. Naprawdę liczę na tego Dominika. Będzie łatwiej. Naprawdę.

Poza tym w mojej chorej socjologicznej głowie rodzi się pomysł na kolejne badanie. Tym razem byłaby to analiza na temat budowania ponowoczesnej tożsamości gejowskiej na podstawie ubioru. W Polsce oczywiście. Potrzebuję do tego chyba dofinansowania jakiegoś. Zdobędę, albo sam kasę wyłożę. Analiza będzie opierała się na dwu badaniach – sondażu i wywiadach pogłębionych. Jak się uda, będzie ciekawie.

I chcę do Nowego Jorku. To pomysł sprzed jakiegoś tygodnia. Chcę. Na 10 miesięcy. Od pańdziernika 2007 do czerwca 2008. Mieszkać, być tam, żyć przez te 10 miesięcy. Chcę, chcę, chcę. Moni, mam nadzieję, że jednak ze mną się na to zdecydujesz.

A jutro (w sensie, że zegarowo już dzisiaj) mija pół roku JejPerfekcyjnosc.blox.pl :)

I na koniec coś smutniejszego. Dzisiaj dostałem maila. Od mojej znajomej z Holandii, z czasów gdy tam jeździłem. Mail był krótki, więc zacytuję go w całości. „Hi, I do not know if you recived the bad news: Dick has died on the 27 of august. He was working on the field alone and died in the harvest-machine. He was 54 years old… I have the feeling that you have to know…” Dick to był taki superfacet. Działacz społeczny, członek rady gminy Opmeer, od 1989 roku zainteresowany Polską i pomagający Polakom na poczatku przemian. A potem także w różny sposób – choćby poprzez takie stowarzyszenie polsko-holenderskie. Strasznie to smutne. Znałem go może nie to, że dobrze, ale od najlepszej strony. Zawsze chętny do pomocy, cichy zarazem ale i mówiący, gdy trzeba. A poza tym pojawił się wielki dylemat… Co ja mam odpisać jego żonie?
Coś tam napisałem. Ale mam wrażenie, że takie to… Puste. Dziwne trochę mi wyszło.

Długa blotka. Ale coś ostatnio nie komentujecie. Nie wiem czemu. Sprawdziłem w statystykach – ilość odwiedzin w sumie nie spadła. Więc nie wiem skąd nagle brak komentarzy. Powiedzcie. Czyżby Duży eF już wam się znudził?

Wypowiedz się! Skomentuj!