Czas leci w Rewalu. Z jednej strony szybko, bo dzień wypełniony jest zajęciami i ciągłym coś-robieniem. A z drugiej strony, ilość rzeczy, które mają tu miejsce powoduje, że każdy dzień jest bogaty w przeżycia i wydaje się, że trwa wieki. Mnóstwo zdarzeń, ludzi, decyzji, rzeczy.
Dzisiaj po nocy pijaństwa (tak, znowu… i już nigdy więcej Pana Tadeusza, bo pierwszy raz miałem kaca…) musiałem wstać o 5. Bo dzieciaki miały chrzest. Na kacu udawać musiałem muzułmanina na plaży o wschodzie słońca. Potem kąpiel, serwis informacyjny i pogodowy w radio, śniadanie, kawa (z ajerkoniakiem…) i dopiero miałem chwilę, żeby się zdrzemnąć. Szukanie po mieście nagród, które nazwane mają być na moją cześć Fryd-Erykami, potem obiadek (przeżarłem się), a za chwilkę szykujemy dyplomy. Przy tym ciągle muszę słuchać radia i oceniać to, co robią. Wieczorem goście, goście. A poza tym ja w ramach zemsty za to, że zakopali mi raz ręcznik na plaży, będę im w nocy robił wykład o odpowiedzialności karnej i cywilnej w odniesieniu do przepisów prawa prasowego :> Mam zamiar zebrać ich o drugiej w nocy i zrobić godzinny nudny wykład. Potem informatyk zrobi kolejny wykład i dopiero pójdą spać. I gdy już będą myśleć, że jest po wszystkim – będziemy budzić ich w pokojach, śpiewając „wiła wianki i rzucała je do falującej wody…”. Z tym pierwszym turnusem to ja tak mam – oni sobie na więcej wobec mnie pozwalają i ja wobec nich też. Drugi i trzeci będą zupełnie inne. Zupełnie.

Słucham sobie głośno muzyki, piszę bloga… Jest miło. Pogoda dzisiaj ciekawa. Ale mam katarek jakiś. Jestem przejedzony, chociaż komisyjne ważenie we wtorek na wadze za 2 zł na poczcie nie wykazało przytycia. Mam nadzieję, że ten stan się utrzyma. Jutro bankiet. Będzie miło. We wtorek jadę do Łodzi (będę tam o 22), po to by w środę o 5 rano znów być na dworcu i jechać z kolejnym turnusem do Rewala. Wyjątkowo to robię, bo grupa zupełnie nowa i muszę ich jak najszybciej poznać. A poza tym informatyk też nowy. Nie mogę marnować czasu.

Oczywiście niektórzy się odzywają. Rzadko, bo rzadko, ale jednak. Wysłałem kartki pocztowe. Trzy. Do Bereniki (bo błagała za to, że ona nie ma wakacji), do Piotrka (bo to w końcu współlokator) i do Daniela (tak, tego Daniela, bo prosił). Kartki są wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Więcej raczej nie wyślę, bo moje zasoby finansowe są wybitnie marne w tym roku. A każda kartka do conajmniej 1,30 zł :)

Zawsze nad morzem zastanawiam się, o czym pisać. Bo w sumie relacjonowanie dzień po dniu, chwila po chwili, niczego nie da. Bo się tak nie da. Musiałbym cały czas codziennie na bieżąco. A to przecież praca jest. Codziennie pobudka po 7 i potem zapiernicz do 1 czy 2. A czasem dłużej, jak zdarza się nam picie. Zwane mostkowaniem lub kablowaniem. Nie pytajcie.

Wczoraj bratu szkoły szukałem. Bo on oczywiście nie wie na co ma iść. Wie, że ma maturę (zdał jakoś) i teraz się zastanawia dokąd iść. No to mu znalazłem kilka. Zobaczymy, co wybierze. Ma jeszcze chwilę czasu. A poza tym w wakacje na pewno wpadnie jeszcze do Rewala.
Tak samo jak Napalony, który właśnie się dzisiaj zapowiedział. To miłe. Ktoś jeszcze chce do Cioci wpaść? :) Ja z radością Was tu zobaczę. A w Rewalu nie jest tak źle. Niech potwierdzą Marcin Egde i Łukasz (ta przegięta ciota).

Tak sobie dzisiaj pomyślałem, że to już mija półtora roku jak postanowiłem swoje życie uporządkować. I ponad rok leci, jak mi się to całkowicie udało. I naprawdę coraz mniej mi to wszystko przeszkadza. Kwestia przyzwyczajenia i racjonalizacji dysonansu, który powodowała socjalizacja. Jak mawiali bohaterowie bajki Cow and Chicken – it’s good to be ugly after all.
Taka słodko-gorzka refleksja na koniec.

Wypowiedz się! Skomentuj!