Leci lato, leci. A ja w Rewalu się a to opalam, a to upijam. Tak, tak… Odkryłem, że: a) za 7 zł można się upić, b) mam głowę słabszą niż inni, c) nie miewam kaca.

Zwłaszcza to ostatnie jest miłe. A najlepsze jest to, że ja mogę pić, bo nie jestem wychowawcą w Rewalu. Teoretycznie jestem do dyspozycji młodzieży od 7:30 do 20:00. A tak naprawdę jeszcze kilka godzin dłużej. Ale to, co robię w nocy, to tylko moja sprawa. Więc się bawię. Michał, informatyk, to idealny kompan do chlania. Reszta tutaj też nieźle sobie pozwala. Jest miło, bo mimo wszystko kulturalnie. Nawet są filmiki krótkie. Boże, ale będzie polewka, jak je pokażę znajomym.

I oczywiście wiedziałem, że nie ucieknę tak do końca od „spraw warszawskich”. W sensie, że co chwilę ktoś się odzywa, pyta, daje znać… Mówiąc krótko: jestem tu, ale myślami bywam w wielu miejscach.
Tym bardziej, że ostatnio miałem najdziwniejszy dzień w życiu. Wyobraźcie sobie trzy zupełnie do tej pory oddzielne światy Waszego życia. Tak jak moje: rodzina, Warszawa, Rewal. Zupełnie trzy inne miejsca. Nagle doszło do ich spotkania. Mama, brat z dziewczyną i dzieckiem oraz kuzyn wpadli, odwiedzili pokój, w którym mieszkali Marcin Egde i Łukasz (ta przegięta ciota) a w chwilę później kolejne wydarzenia zderzyły ze sobą kliamty rewalskie z warszawskimi. Zresztą sama obecność moich znajomych ze stolicy tutaj była już czymś niezwykłym. To było dziwne doświadczenie. Jakby trzy moje życia zlały się nagle w jedno.

Znam listę na drugi turnus. Będzie 7 chłopców. Głównie w wieku 17-18 lat. I bez głupich komentarzy proszę. Zobaczymy, czy będą jacyś ładni.
No co? Jestem tylko człowiekiem.

Bawię się, oj bawię. Poza piciem, obijaniem i pracą z młodzieżą (dzisiaj miałem godzinną audycję pokazową w radiu dla nich) objadam się, spaceruję, oglądam ludzi, robię zdjęcia, odpoczywam. Zawsze jest coś do zrobienia. Dzień mam wypełniony od rana do nocy. Teraz kończę pisanie, idę robić kronikę, a jutro rano wstaję o 6:45, żeby o 8 być na wcześniejszym śniadaniu, bo potem wyjazd do Kołobrzegu. A tak w ogóle to w końcu się zważyłem. 71 kg w ubraniu. Czyli bez tego wszystkiego ważę tyle, co ważyłem przed wyjazdem.
I nie wiem, czy co poniektórzy zauważyli, ale dałem na gronie fotkę bez koszulki. W samych majtkach. Sam jestem w szoku.

Opisywanie każdego dnia nie ma sensu. Za dużo szczegółów, małych wydarzeń… Jest miło. Jest dobrze. Jest jak zwykle rewalsko. Jeszcze 7 tygodni przede mną.
No i się opaliłem już troszkę. Ale że mam skórę wrażliwą, to się poparzyłem delikatnie i dzisiaj musiałem sobie odpuścić słoneczko, ale jutro… Nie… jutro Kołobrzeg. No to pojutrze. Tym bardziej, że do 19 lipca ma być piękna pogoda. Wykorzystam to. Bo kto wie jak będzie dalej.

Wydałem niedużo kasy, co mnie dziwi, ale i cieszy zarazem. W końcu mam tutaj oszczędzać i zarabiać w sumie. Choć nie wiem ile i nie wiem kiedy. I w sumie to nie wiem czy w ogóle.
Ale przecież nie jestem tu dla kasy. Dla zabawy, odpoczynku.

Może nawet jakieś kartki pocztowe wyślę? Zaczynam poważnie to rozważać. Kończę, bo robota czeka.

Wypowiedz się! Skomentuj!