W środę umarłem. Bo zorientowałem się, że mój plan ma błąd. Tzn. zorientowałem się już we wtorek wieczorem. Miałem mieć i oczywiście miałem aż 3 zaliczenia jednego dnia.

Najpierw o 8 rano najnowsza historia Polski. Pan wpisał zaliczenia tym, co mieli referaty, a resztę miał odpytywać. Poszedłem oczywiście pierwszy, bo co mi tam. Siadam uprzednio rozbawiwszy profesora i już wiem, że będzie dobrze. Oczywiście nic się nie uczyłem, bo wyszedłem z założenia, że po pierwsze: znam historię, a po drugie: nie wierzyłem tak naprawdę, że będzie nas pytał.
A jednak myliłem się. Ale oczywiście zdarzył się cud. Pan zapytał mnie bowiem o to jak możemy dokonać periodyzacji dziejów PRL. Radość moja była wielka, bowiem ten właśnie temat pisałem ostatnio dla kogoś na maturze :) Czyli mówiąc inaczej – to, co wtedy pisałem i ktoś dyktował innym przez telefon – ja musiałem teraz szybciutko opowiedzieć. Rozmowa była krótka, nawet posprzeczaliśmy się historycznie. Ale bez problemu zaliczyłem.

Poszedłem się uczyć. Tak, znowu. Bo czekało mnie najtrudniejsze zaliczenie w tym roku. Antropologia społeczna. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Siadłem do swoich notatek, do tekstów i zacząłem analizować wszystko. Oczywiście w czytelni naszego Instytutu, a tam mnóstwo znajomych osób. Czytałem, analizowałem, odpoczywałem.

W końcu wyszedłem. A że był kiermasz książek, to kupiłem taką jedną – Rosińskiej o Freudzie. Znałem tę książkę, ale chciałem ją mieć. 20 zł i już.

Uczyłem się z przerwami od 9 do 13. Czasem z dużymi przerwami i nie tylko z antropologii społecznej, ale jednak. Potem poszedłem przygotować się do referatu a antropologię społeczną. Bo na ostatnich zajęciach musiałem jeszcze oczywiście wygłosić takowy. Tekst miałem fajny, więc i referat był łatwy do przygotowania.

Bezpośrednio po zajęciach ustawiłem się w kolejce oczekujących na zaliczenie. Przede mną było jakieś 5 osób. Każdego trzymał do 20 minut, czyli mogłem trochę odpocząć. Nie odpoczywałem tylko uczyłem się. Czułem, że tego dnia znów przesadziłem z ilością kofeiny we krwi. No, ale jak trzeba, to trzeba. Więc powtarzałem o tych Kwiatlukach, Bororo i innych takich bzdurach. Aż w końcu wszedłem.

Zaczęło się z grubej rury – ogólna ewolucja kulturowa. Potem kilka pytań dotyczących tekstów stricte antropologicznych, w końcu pytanie „Co musiałbym zrobić, żeby zostać czarownikiem?” i pan zaczął komentować. Że czasem chyba szybciej mówię, niż pomyślę. Gdy już miałem zacząć się kajać, dodał, że to dobrze. Bo niektórzy siedzą i myślą strasznie długo. Powiedział, że moją wiedzę ocenia na… (modliłem się w tym momencie w myślach, żeby nie powiedział „dwa”) cztery minus. Ale da mi cztery. No i jazda.

Wyszedłem, pobiegłem sobie na kebaba na Krakowskim Przedmieściu, by po chwili wrócić na ostatnie zaliczenie. Moje ulubione, czyli kolokwium z psychologii społecznej. Byłem totalnie nieprzygotowany, zmęczony, ledwo kontaktujący. Poszedłem jednak dla celów towarzyskich. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy jakiegoś zamieszania nie zrobili i zamieniłem się z Moni grupą, żeby mogła ściągać od znajomych ;)

Wyszedłem dość szybko. Ale już mam plan. Bo oczywiście nie zaliczyłem, tradycyjnie. Na poprawce się nie zjawię, tym bardziej, że zaplanowano ją na ten czas, kiedy ja chcę być w domku. Więc załatwię sobie zwolnienie od lekarza (tym bardziej, że naprawdę się przeziębiłem przez to niedosypianie) i przyjadę z nim do Warszawy. W ten sposób mój drugi termin będzie polegał na ustnej rozmowie z moim ćwiczeniowcem. Czyli dam radę.

A potem czeka mnie długa rozmowa z prowadzącym kurs, żeby mi jakimś cudem zaliczył. Bo dostałem już wynik egzaminu zerówkowego z owej psychologii. Niesprawiedliwe 3, bo uważam (tak jak mój ćwiczeniowiec właśnie), że zasługuję na 4. Ale to już bez różnicy.

Wróciłem do domu i dość szybko poszedłem spać. Wstałem rano w czwartek, pojechałem po wpis na 8 i wróciłem prosto do łóżeczka. W ten sposób przespałem 11 godzin. Chyba życiowy rekord. Czułem się fenomenalnie potem. Więc po jakimś czasie wziąłem się za pisanie o Utopii. Skończyłem mój raport. Wyszły jakieś 34 strony. Jeszcze muszę poprawić stylistykę i literówki (ale to chyba jutro, żebym mógł odpocząć od tej pracy), wydrukuję, zbinduję i oddam mój Pierwszy Poważny Raport Socjologiczny.

Po napisaniu wziąłem się za czytanie tekstów od Bereniki. Wysłała mi 2 książki skserowane plus jeszcze fragment trzeciej. Mam napisać „Awangarda fracuska na podstawie >Psa Andaluzyjskiego< w odniesieniu do teorii snu i współczesnego kina". Mówcie co chcecie, ale brzmi conajmniej ciekawie. I nie jest wcale takie trudne, jak początkowo myślałem ;) Dzisiaj lecę zaraz na dziennikarstwo po wpisik i do 17:00 mam napisać ową pracę. Iwo kończy załatwianie formalności z dziewczynami w sprawie "Konia w kulturze", a więc niedługo będę miał kasę za to. A tak a propos kasy, to pochwalę się, że jeszcze nigdy nie byłem tak mało zadłużony jak teraz - mam tylko 85 zł debetu w mBanku! Sukces sukces! Tym bardziej, że na koncie mam jeszcze jakieś 120 zł ;) Niewiele, ale oczywiście gotówka u mnie spływa stopniowo i ta kwota to i tak dużo, jak na mnie. Powoli oswajam się z myślą, że chyba naprawdę będę musiał wynajmować kawalerkę od mojej koleżanki z socjologii. A tak już zupełnie na koniec - stała się rzecz po prostu niesamowita i niespotykana. Ogłoszono na dziennikarstwie plan zajęć na PRZYSZŁY rok akademicki! To jest cud nad cudami i wietrzę w tym jakiś podstęp. Niesamowita sprawa, że już, a nie pod sam koniec września zaproponowano nam plan. Oczywiście są błędy i pewno będzie się zmieniał, ale kurcze... sam fakt, że jest powinien być podbudowywujący! Nie wierzyłem, dopóki sam nie zobaczyłem. Aha - mam 4 godziny obowiązkowych zajęć w następnym semestrze. Tak, słownie: cztery. Ciekawe jak na socjologii będzie. Z tego, co mi wiadomo, to obowiązkowe będzie jeszcze mniej. Będę odpoczywał.

Wypowiedz się! Skomentuj!