No dobra, to po kolei. We wtorek odwołano mi ćwiczenia o 10. Więc wiadomo, że na wykład o 8 i o 12 nie przyjdę. Przyszedłem na 14:00. Co nie oznacza, że dotarłem do Instytutu Socjologii. Wręcz przeciwnie. Zatrzymała mnie Moni z koleżankami. No i wylądowałem – uwaga, uwaga – w Harendzie. Wypiłem soczek, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, Moni kilka fotek z wyjazdu pokazała. Lepsze to niż zajęcia. Ale to były ćwiczenia i teraz mam problem mały. Zaliczę, bez obaw.

W czasie owego czasu wolnego, który sobie sam zarządziłem, zadzwonił telefon. Praca. 10 stron o interwencji NATO w Kosowie w 1999 roku. No, czemu nie. Mam czas do poniedziałku. No i 150 zł dla mnie. A to się zawsze przyda.

Tego samego dnia wieczorem znów zadzwonił telefon. I to już była poważniejsza sprawa. Matura przez telefon. Tak, znowu.
Tym razem chodziło o historię i o starą maturę. Zgodziłem się. Przyjechali się ze mną spotkać kilka minut po północy. Jednak stracha miałem. Całość brzmiała prawie jak prowokacja dziennikarska. W ogóle to chyba to opiszę i opublikuję…
Następnego dnia o 12:40 już siedziałem w samochodzie, który wiózł mnie na ul. Bema. Ominąłem przez to jedne ćwiczenia, ale to też się jakoś da zaliczyć. Na miejscu poznałem dwie dziewczyny, dla których miałem napisać pracę. Ja piszę na komputerze (bez internetu), drukuję, dwie osoby im dyktują. Proste, zorganizowane. Okazało się, że oni mają doświadczenie, bo to nie pierwszy egzamin tych dziewczyn z ten sposób zdawany. A że to ostatni rok, kiedy można przystąpić do starej matury, to się widocznie wzięły za siebie. Zapłacili na wejściu. Może nie dużo, ale 250 zł drogą nie chodzi.

Praca była o PRLu i jego periodyzacji. Czyli niby przekrojowe, ale dość ogólne.
Napisałem prawie 3 strony maszynopisu znormalizowanego. Oni dokończyli dyktowanie i podrzucili mnie na korki do Dominika. Tak, wiem, takie niby nic. A 5 lat chyba za to grozi. Nie wiem, ważne, że się udało. Zarzekali się cały czas, że jak im dobrze pójdzie, to się odezwą i jeszcze mi zapłacą. Może nie koniecznie w to wierzę, ale sami wyskoczyli z tym pomysłem i się oferowali. Więc może? Mi kasa wystarczy ta, którą mam.

Dominik chory coś. A poza tym wyjeżdża chyba na stałe do Wielkiej Brytanii. Więc w tym roku skończymy zajęcia nasze. Szkoda. To było niezłe źródło. Materialista pieprzony jestem, wiem.

Środę miałem więc obfitującą we wrażenia. Wstałem o 6:20, o 13:00 byłem już w miejscu, gdzie miałem pisać maturę. O 17:30 na korkach u Dominika, o 20:30 w domku na chwilkę, bo zaraz Napaleni wpadali. I do Utopii. Na start nowego cyklu Virgin’s Night i pokaz męskiej kolekcji Maćka Zienia.

Ja się przyznam, że ja za jego ubraniami nie przepadam. Nie miał – moim zdaniem – do tej pory nic fajnego męskiego. No a tym razem mnie zaskoczył. Było ferżi. Miał naprawdę niezłą kolekcję. Dość klasycznie w kolorach (czarno-biało) ale czasem awangardowo w opracowywaniu stałych elementów ubioru. I spodnie z wyszytym napisem Zień na kieszeniach na tyłku strasznie mi się spodobały. Chcę je. Może nie to, że chcę, ale mógłbym je mieć.
I ten pasek czarny poszerzany z przodu. To było mocne.

A najfajniejsza część pokazu to sam początek. Muzyka cichnie. Tupot koni. Nasila się. Rżenie. A w tle pani mówi eortycznym szeptem: Zieeeeeń… Zieeeeeeeń…
Sikałem.

Wróciłem do domu koło 3. Spałem do 6:20. Czyli dość mało. Kolejna małoprzespana noc. Dzień jakoś przeżyłem. Znów byłem powalczyć o zaliczenie kolokwium z psychologii społecznej. Nie jest źle. Prawie namówiłem prowadzącą na przekręt. Czekam na maila z – mam nadzieję – dobrą wiadomością.

Po powrocie do domu poszedłem spać. Miałem się zdrzemnąć godzinkę, a spałem 5. Od 16 do 21. Straszne. Nie poszedłem do biblioteki Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych, a tam na mnie książka powinna czekać. Bez niej nie wiem czy napiszę pracę na zlecenie. A najgorsze, że jutro te całe Juwenalia są i nie wiem czy biblioteka czynna. Mam nadzieję, bo inaczej będzie cienko. W poniedziałek mam mieć pracę gotową. No, więc jutro będzie ciekawie. I korki mam u Dominika.

Zrezygnowałem z wirtualemedia.pl. Znudziło mnie ciągłe wysłuchiwanie narzekań „naczelnego”. Bo nie robiłem nic innego, jak jeszcze miesiąc temu, gdy oficjalnie nie było mowy o zapłacie. A teraz cały czas coś mu się nie podoba. Mam go gdzieś. Dzisiaj mu napisałem. Nie odpowiedział, ale usunął moje nazwisko już. No i oczywiście nie liczę na to, że zapłaci mi za te – oficjalnie – ponad dwa tygodnie płatne.

Na gronie szukałem ostatnio tego ślicznego chłpca z socjologii – znów go dziś widziałem!!! – ale niestety, nie ma go chyba. Za to przez przypadek trafiłem na profil tego Bartka, co go widywałem w Utopii w każdą sobotę niegdyś. Teraz go nie widzę, ale… ale profil mam. A na nim fotki. No, ładny jest, skubany. Po porstu ładny.

Ponieważ spałem dziś w ciągu dnia i obawiam się, że mógłbym mieć problemy z uśnięciem oraz ze względu na to, że jestem podziębiony jakiś – wypiłem 20 minut temu fervex. Mam nadzieję, że pomoże.

Aha! Mój brat zdał ustny polski. Na 60 procent (30 zalicza). Tak, ja pisałem mu pracę. Nie było więcej, bo nie miał materiałów dodatkowych. A mówiłem, żeby zrobił.
Doszły kosmetyki kolejne z Avonu. Jestem rozczarowany błyszczykiem. Myślałem, że będzie bardziej ferżi. Za to różowa silikonka na rękę – super super super. Chyba czas spać. Czeka mnie robotliwy weekend. 10 stron o konflikcie w Kosowie. Nie będzie źle.

A. I spadła mi ostatnio coś oglądalność. No, halo? Co się dzieje?

Wypowiedz się! Skomentuj!