A w piątek miałem dwa egzaminy. Najpierw poszedłem jednak na zajęcia o 8 rano. Odrabialiśmy coś tam, więc się okazało, że najmniej przydatne i najgorzej przygotowane ćwiczenia, na jakie w życiu chodziłem – czytaj: informacja dziennikarska – trwają aż 3 godziny zegarowe. Ledwo przeżyłem, a i to tylko dzięki temu, że wyszedłem przed czasem.
Bo się z Moni umówiłem.

Wcześniej uczyłem się na egzamin z filozofii. Okazało się też, że jako jedyny nie mam jakiegoś bzdurnego zadania domowego. Eh, pierwszy rok. Eh, dzienni studenci… Ciekawe czy oni naprawdę tak się tym przedmiotem przejmują i liczą, że to im coś da? Nie wiem, naprawdę. Ale czasem mam po prostu dość patrzenia na nich. Piszą recenzję (przedmiot nazywa się, przypominam, informacja dziennikarska!), potem całe zajęcia polegają na tym, że wszyscy po kolei je odczytują (taaaaak, naprawdę!) a pani mówi, że jakieś słowo się jej nie podoba. Co za gówno?
A potem, jak czasu jeszcze spooooro zostaje, to pani nam mówi, że widziała ostatnio jakąś sztukę w teatrze i jest oburzona, że nikt z nas jej nie widział, bo przecież dziennikarz powinien „bywać”. Co za głupoty ona gada… Najgorsze jest to, że ja to chyba będę miał… 3 semestry!!!!! Umrę, przyżekam, że umrę.

No, tak czy owak – potem z Moni się poszlajałem. Do Eufemii trafiliśmy, a potem ona do jakiejś ambasady, a ja na egzamin. Filozofia, ustnie, pół roku temu skończyłem ten przedmiot. Pani miła, uśmiechnięta. Lubi mnie. Mam dobrą opinię u niej. A wiadomo, że ja lubię jechać na dobrej opinii.
Pogadałem. O Spinozie niewiele wiedziałem. Potem pani pozwoliła wybrać. Więc stoików wziąłem. Potem ze współcześniejszych znów mogłem sam wybrać. Horkheimer i Adorno? Ok. Więc opowiadałem o kreskówkach i ich roli wg owych autorów. I mam 5. Niesprawiedliwie, naciąganie, czyli – jak zwykle.

Potem nauka. Nauka, nauka. Uczyłem się w towarzystwie Pawła Harry’ego. Jak zwykle widzimy się na jakiejś poprawce. To znaczy – dla niego poprawka, dla mnie – pierwsze podejście. Rozpraszali mnie tylko ładni chłopcy kręcący się w pobliżu. Więc relacjonowałem Pawłowi, który jest śliczny. Uwielbiam go za to, że to znosi. No i że cmoka mnie w Instytucie Socjologii na przywitanie czy pożegnanie. Bo przecież cioty, to nigdy w życiu.

Samo kolokwium śmieszne. Wiedziałem, że będzie Parsons. Ale chciałem też Wallersteina. I nie było. Ani socjobiologii. A szkoda. Nie wiem, jak poszło. Się okaże. Zero stresu.

Potem oczywiście szybko do domku, szykowanie i impreza :)
Barbie, tradycyjnie, przed 22:00. Sam. Wziąłem pieczątkę i wyszedłem czekać, aż mnie odbiorą Napalony z Jego Facetem. Przyjechali po… PÓŁ GODZINY. Nie było ferżi takie czekanie. No, ale nawet nie narzekałem. Pojechaliśmy do Galerii… I już więcej nie chcę tam jeździć. Tam jest zdecydowanie nieferżi. Po prostu nieferżi. Dobrze, że ten VIP room tam jest. No i że tanio ;) Grzegorza spotkaliśmy tam. I jeszcze jakiś znajomych. Marchew jakiś – poznałem go, ładny chłopaczek.

A jak się znudziliśmy, to ruszyliśmy do Utopii. Bo ja miałem do Barbie najpierw sam, do Moni. Ale jej nie było, bo napisała, że się zmywa. Ona zawsze słaba była imprezowo. Więc prosto do U. Grzegorz z nami.

Danielek przy wejściu, to mnie coraz bardziej atakuje. Dotyka, maca, głaszcze. Och, ach. Jakie to ferżi, nie? Jestem taki super, bo znam selekcjonera. Łał, łał.
A tak poważnie, to naprawdę przypominam sobie, jak jakiś rok temu stresowaliśmy się przed każdym wejściem do U. To było śmieszne. I taaaak dawno temu. A teraz tak miło.

W samym klubie zaś, pustawo. Więc się wkurzyłem i poszedłem do Barbie. Sam.
A tam oczywiście impreza w pełni. Boże, jak ja kocham ten różowy klub :)
Oczywiście się napatrzyłem. Och ach :) Posiedziałem trochę, pobaunsowałem, pobawiłem się. Potem, jak się luźniej zrobiło, jeszcze chwilę zostałem i się do U przeniosłem.

Tam już też ładnie trwała zabawa. Sis była, jej chłopak, Piotrek, Damian potem… ktoś tam, ktoś tam. Nie pamiętam, ale nie chciałbym pominąć ;)
Zapytałem właśnie Maćka. On ma lepszą pamięć. Mi przypomniał, że David gdzieś tam całujący się z młodym chłopcem. I Robert z Faberge.
Pobawiliśmy się troszkę, potem chłopcy mieli ciotodramę. I Jego Facet poszedł. A Napalony i ja zostaliśmy.
Nieźle było, całkiem nieźle. Bez och ach, ale miło. Jak zwykle w sumie.

W sobotę wstałem koło 12. O 14 miałem korki. Dwie godziny z maturzystką, która właśnie przygotowywała prezentację na poniedziałek… Ludzie są bezstresowi :) I to lubię! Deszcz mnie złapał trochę… Ale jak wróciłem, wysuszyłem się i ruszyłem z Napalonymi 'nach Ikea’. Na Targówek bez problemów dotarliśmy. Wymieniłem siedzisko Snile nareszcie :) Mam nowe, różowe krzesełko. Się powygłupialiśmy jak zwykle na magazynie w sklepie. I fotki fajne dwie wyszły.

No i się chłopcy uparli, żebym napisał o tej pani… To było tak. Jak zwykle w Ikea poszliśmy jeść. Obiadek w restauracji Ikea jest tani i dobry. Wzięliśmy jak zwykle 10 klopsików ;) I taka pani siedziała niedaleko nas i nagle, ni z tego, ni z owego, zaczęła się na nas wydzierać. A w sumie na Tomka. Że pali. Aleśmy siedzieli w sali dla palących, to Tomek to powiedział. A pani to nie obchodzi, bo ona jest z dzieckiem i jej leci. No to jej mówię, że pretensje nie do nas, tylko do właściciela sklepu Ikea. Bo mi mama zawsze mówiła, żebym z nieznajomymi nie rozmawiał. No i po kilku zdaniach, jakie chłopcy wymienili z ową panią, się przesiadła do części dla niepalących. Szkoda trochę spokojnego męża, który ją uspokajał.

Odwiedziliśmy też te nowe sklepy w centrum handlowym Targówek, bo Jego Facet chce dywany. Ale gówno, nic nie było.

Szybko wróciliśmy. Przebrałem się, pomalowałem i w drogę. Ruszyłem do Barbie znów. Urodziny Kukiego były. Spotkałem się wcześniej z Napalonym, Marcinem i Piotrkiem. Razem weszliśmy i wypiliśmy po jednym piwie/Coli/soku i ruszyliśmy. Do Centrum Sztuki Współczesnej.
Wystawa, którą chciałem zobaczyć od dawna, a która dziś była po raz ostatni udostępniona nosiła jakże piękny tutuł 'Pink Not Dead’. I taka też była. Różowa do granic. Śliczna. Piękna. Chłopcy też zadowoleni. Pooglądaliśmy, podotykaliśmy, jakieś fotki pstryknęliśmy i tyle. Potem zapchanym autobusem trafiliśmy do centrum, skąd do Barbie szybko.

Impreza już trwała w najlepsze. Szybko zacząłem się bawić, ale… ten brak klimatyzacji naprawdę jest straszny. No, nie tyle brak co zdecydowanie NIEWYSTARCZAJĄCA ilość. Piotrek był oczarowany młodymi chłopcami w Barbie. Marcina namawiałem na tego niebieskiego, którego mógł poderwać, a który dzień wcześniej mnie podrywał. Ale Marcin nie chciał. Bauns był niezły. Urodziny Kukiego udane, prawda? Och, ach.
I naprawdę TYLU ślicznych chłopców to tam dawno nie było. Jestem bardzo zaspokojony.
Jak wychodziliśmy już do Utopii, to widziałem Kacpra. Kucał pijany chyba na ziemi przed Barbie. Poszliśmy.

W Utopii dość pusto, ale w miarę szybko zaczęli się schodzić ludzie. Znów był Grzegorz, David, Sis, jej facet, potem przyszli Marcin Edge i Łukasz (ta przegięta ciota). Oni w ogóle mieli ciotodramę, bo się po raz pięćsettysięcznydwudziestyczwarty rozstali właśnie i pogodzili znów.

Impreza średnia. To znaczy średnia muzycznie. Bo niby jakiś Peter Mac grał na saksofonie, ale mnie to nie ruszyło. Wręcz przeciwnie. Z resztą nie tylko mnie. Był za to mój idealny Bartuś. Boże, jaki on jest cudny… Miał białą koszulę, czarny krawa i czarne szelki. Wyglądał bosko i basta. Nie ma co dyskutować. Ślicznie, ślicznie.
Wzdychałem, patrzyłem. Zadowolony jestem.
I on doskonale wie, że się na niego gapię i go obgaduję.

Wyszliśmy po 5. Spaciu szybko poszedłem i wstałem dopiero koło 13:40.
Wyspałem się nareszcie od kilku dni. Zjadłem, posprzątałem pokój i wyszedłem. Na 17:00 umówiony byłem we „W Biegu Cafe” z niejakim Kubą. O Kubie chyba pisałem. To taki śliczny chłopczyk, którego „poznałem” na forum grona Barbie w temacie Skojarzenia. A potem na żywo przypadkiem na przystanku. Zaproponowałem spotkanie, zgodził się. Więc się spotkaliśmy.

Jakieś dwie godziny spędziliśmy razem. Pogadaliśmy, ja posłuchałem, popatrzyłem (bo on się ślicznie uśmiecha) i już. Przyjąłem zaproszenie do znajomości na gronie. A ja wiem, co to oznacza. No comment.

Szykuję nowe prace. 'Pink Me!’ zrobię na pewno w końcu, 'Chrystus poszedłby w Paradzie’ i jeszcze jedną lub dwie niespodzianki. Bo chyba zrobię Second Floor-Sitting Party „Bye Bye, Halina 2006” i wtedy zaprezentuję owe prace. Tak przynajmniej się przymierzam do tego. Mimo tego, że po pierwszej imprezie zapowiedziałem, że nigdy więcej, to wszyscy się tak dopytują, że aż sam nie wiem… No, chyba muszę naprawdę zrobić. Tylko nie wiem kiedy. Terminy mi nie odpowiadają. Chciałbym koło 3-4 czerwca… Ale wtedy mam do napisania pracę-zaliczenie na egzamin i sam nie wiem czy wypada… Wstępnie chyba jednak właśnie 3 VI…
To będzie impreza trójpowodowa. Po pierwsze – pożegnanie mieszkania, z któego będę musiał się wyprowadzić. Po drugie – obchody kolejnej rocznicy istnienia bloga (niech żyje nam duzyformat.blog!) i pierwszej rocznicy celibatu. Więc jest co świętować. Nie mam jeszcze do końca koncepcji obmyślonej, ani nawet myśli przewodniej… Ale spoko, coś tam się wykombinuje. Ktoś chciałby wpaść?

Wypowiedz się! Skomentuj!