Ciotoprawda weekendowa?
Wymyśliłem nowe słowo. Ciotoprawda.
To taka nie całkiem prawda, ale nie kłamstwo. Raczej niedopowiedzenie, które ma wywołać w intencji mówiącego ciotoprawdę jakieś określone skutki u innych osób. U ciot najpewniej. Ciotoprawda to więc takie intencjonalne niedopowiedzenie całej prawdy na granicy kłamstwa. Chyba jasne, nie?
A tak o tym myślałem, bo zdałem sobie sprawę, że tak powszechne zjawisko nie ma wciąż nazwy. Od dziś jest inaczej. Ciotoprawda.
Weekend mija. A że był to weekend dość intensywny, to chyba jasne.
Najpierw piątek. Spotkałem się z Maćkiem w Barbie. To znaczy – byliśmy tam umówieni. Ale nie siedzieliśmy od 22:00. Podrzuciłem pomysł jechania do Galerii. Ja wiem, że to marne miejsce, ale przynajmniej o tej porze zazwyczaj trwają już tam imprezy. Zazwyczaj. Bo w piątek nie koniecznie. Mało ludzi było.
Mimo wszystko dostaliśmy jakieś promocyje smyczne, wypiliśmy jakąś Colę (4 zł za Colę!!! jak tanio!!!), pojedliśmy w VIP roomie (jak dobrze, że tam chociaż wchodzimy – fakt, że bez rewelacji, ale nie ma co narzekać). Chwilę potańczyłem (ale bardzo bardzo krótko) i wybyliśmy. Do Barbie. Bo tam już impreza powinna była trwać.
I trwała.
Boże, jak tam jest duszno. Ja naprawdę proponuję, żeby ze dwa tygodnie z rzędu wstęp był za 15 zł zamiast dychy i może jakoś na tę klimatyzację dodatkową uzbierają? Bo ja już nie mam siły tam się pocić. Ja wiem, że żar spoconych, wijących się w tańcu ciał ma swój urok. Ale bez przesady. Powietrza! Chcę żyć i się bawić jednocześnie.
Ale oczywiście impreza udana :) Się wyszalałem nieźle. Maciek chyba też. Spotkaliśmy Marcina jak zwykle. I kilku ładnych chłopców. I ten w niebieskiej bluzeczce się podobał Marcinowi, ale on mi nie wierzył, że to ciota. Się przekonał potem.
Bo poszliśmy do Utopii jakoś koło 1. I tam był ten w niebieskiej bluzeczce. Miałem rację.
Poza tym oczywiście cała rodzina się zebrała. Mnóstwo znajomych. Marcin Edge z Łukaszem (tą przegiętą ciotą), Borys z Damianem (też byli w Barbie), Paweł Novy z Serafinem, Michał Rasmus z tym Radkiem znajomym, potem gdzieś tam Czarek z jakimś nieznanym nam panem, któremu nie zostaliśmy przedstawieni, chłopak mojej Sis i pewno jeszcze kogoś pominąłem znając moją pamięć wybiórczą.
Impreza była udana. Nawet bardzo. Dziewczyny się wyszalały i ja też. Oczywiście z Maćkiem poplotkowaliśmy. Marcin się też wciąga w to. Sam tego chciał.
Girls! Girls! Girls The Cab Drag System był jak zwykle cudny. Nickie Nicole była śliczna. I świetna. Szkoda, że nie śpiewała live tylko udawała. Ale przypomniała mi o jednej piosence. Wstawiam ją, a co mi tam :)
Nickie to szczuplutki niewysoki kobieta. Ma śliczną czaszkę, jakkolwiek głupio nie zabrzmiałby ten komplement. Podobała mi się. Ludzie oczywiście potem mi narzekali, że Lola przecież wypadła gorzej niż gwiazda. No i o to chodzi przecież. Występ był tylko 'hosted by Lola Lou’! Lola jest świetna gdy sama jest gwiazdą. Tym razem tylko prowadziła. Czy to tak trudno zrozumieć? Choć oczywiście dla mnie jest jedyna i tak.
A! I miałem napisać, że Nickie Nicol coś tam mnie cmoknęła ze sceny. It was so… I’m so famous ;) Hehe.
A jak wracaliśmy, to Maciek się bał iść do McDonald’sa. A jak poszliśmy, to była taka kolejka, że wylądowaliśmy na Statoli. Bo się nam nie chciało czekać. Potem odwoziliśmy Marcina. I tak się Maciek zasłuchał w moje ciotoploty, że źle pojechał. A potem znowu. I prawie zabłądziliśmy. Jednakowoż Maciej jest wytrawnym kierowcą i dał sobie szybko radę.
I nie zapomnę panicznego śmiechu Marcina, gdy beknąłem. To było przezabawne.
Potem z Maćkiem miałem długą rozmowę. W samochodzie. Najpierw w drodze, potem na parkingu.
Sobotę spędziłem głównie na pisaniu pracy. Coś tam interwencja NATO w Kosowie. 10 stron. Połowę napisałem, potem mi się nie chciało.
Z resztą musiałem się szykować. Na kolejną imprezę. Tym razem umówiony z Tomkiem. Który niby się izoluje. Ale „izolowanie się” zawsze można podzielić na dwa rodzaje. Autentycznie izolowanie się w sensie „odpocznę od wszystkiego” i izolowanie z cyklu „czekam aż się odezwiecie”. I to było to drugie. A że miał opis na GG coś tam, że nikt mu nie zaproponował wyjścia, to zaproponowałem wczoraj :)
Umówiliśmy się jak zwykle chwilę przed 22. Tomek był już lekko nietrzeźwy. Obiecałem chyba nawet, że napiszę, że był napierdolony. Więc napisałem. Był.
Barbie o 22 nie jest ciekawe, ale powoli powoli zaczęli się schodzić ludzie. A my jak zwykle na kanapie w wejściu :) Oglądaliśmy wszystkich młodziutkich chłopców. A było kilku naprawdę wartych uwagi. Tomek potwierdzi.
Koło północy wyskoczyliśmy do McDonald’sa, bo Tomek narzekał na głód. Po drodze mnóstwo Legio-dresów. Mnóstwo. Trochę aż się obawiałem, ale jakoś daliśmy radę. Powrót do klubu, chwila zabawy znów i niedługo się zbieraliśmy. Tomkowi się znudziło siedzenie już tam. Z resztą ja też się powoli zmęczony robiłem. Z powodu tego upału przede wszystkim. Tam jest straszna sauna.
W Utopii ludzi za wiele nie było. Danielek, słoneczko moje, nazwał mnie pietruszką. Cokolwiek miałoby to znaczyć. Jest cudny :)
Wypiłem też welcome-drinka. Był słaby, to raz i dobry, to dwa. Nie wiem co tam było, ale miał taki przyjemny, chyba karmelowy posmak. Strasznie dobre.
W ogóle to w ramach wyznania, powiem, że cały wieczór wypiłem dwie Cole w Barbie, potem cheesburger w McDonald’s, welcome-drink i dwie Cole w Utopii, potem dwa cheesburgery nad ranem plus Cola w McDonald’s znów i dwie szatnie kosztowały mnie w sumie… 20 zł :) Jak?
Po prostu Jej Perfekcyjność potrafi perfekcyjnie planować wydatki. Ha!
Tomek dość duże zainteresowanie wzbudzał w Utopii. Najśmieszniejszy był ten w czarnej koszuli. Do każdego po kolei się kleił. Do Tomka też oczywiście. Do mnie oczywiście nie, tak na marginesie. I proponował Tomkowi toaletę ;)
Ale my w tym czasie tańczyliśmy obok takiego jednego niewysokiego ze ślicznymi oczkami. Śliczny, śliczny, śliczny. I jak się patrzył to tak… Eh, no cudne miał te oczka. I taki mały pieprzyk po prawej stronie ust. I włoski cudnie zaczesane. I koszulka świetna. I miał starego faceta też :) No cóż… ideałów nie ma ;)
Co nie zmienia faktu, że baunsowałem koło nich. Koło niego. Żeby się napatrzeć. Był też ten młody, co mi się kiedyś podobał. Ale odkąd zobaczyłem co robił z tym grubym starym kiedyś w Galerii, to już go nie chcę :) Naprawdę. Straciłem zainteresowanie.
I flirtowałem z Nickie. W czasie, gdy Tomka podrywał barman – ten najładniejszy, Piotrek (kazał mi o tym napisać!) – ja sobie z Nickie gadałem. Ma dziewczyna gadane. She called me sweet angel and she sad that she loves my glasses. And few more nice things. Ja powiedziałem, że miała świetny występ i powiedziałem, że chcę wiedzieć tylko jedną rzecz. What is your male name? You can find it out only when you see me without my clothes. Świetna jest, cudna. I oczka miała ładnie zrobione. I miałem napisać, że ten barman podbiegł do Tomka, złapał go od tyłu i podniósł do góry.
Potem, jak mały ślicznotek sobie poszedł, to ja byłem gotów do wyjścia :) Pożegnaliśmy barmana Rafała (jest naprawdę miły) i jedynych znajomych tego wieczoru, czyli Pawła i Serafina Novych. A swoją drogą, co to się porobiło, że ja barmanów w Utopii poznaję. Skandal w sumie.
Och, ach noc pełna wrażeń. Ciotowrażeń.
Dzisiaj skończyłem pisać pracę. Tradycyjnie wysłałem treść z zakrytą wyrywkowo połową tekstu w niedrukowalnym niekopiowalnym pliku PDF. Czekam na 150 zł. Jak zaksięgują – przesyłam pełną wersję DOC.
A wiecie, że w BUWie upgrade’owałem konto i mogę teraz wypożyczać 10 książek na 90 dni? :) Super!!!
Anita Ward „Ring My Bell”
I’m glad you’re home
Well, did you really miss me?
I guess you did by the look in your eye (look in your eye, look in your eye)
Well lay back and relax while I put away the dishes
Then you and me can rock a bell
You can ring my be-e-ell, ring my bell
You can ring my be-e-ell, ring my bell
You can ring my be-e-ell, ring my bell
You can ring my be-e-ell, ring my bell
The night is young and full of possibilities
Well come on and let yourself be free
My love for you, so long I’ve been savin’
Tonight was made for me and you
You can ring my be-e-ell, ring my bell (ring my bell, ding-dong-ding)
You can ring my be-e-ell, ring my bell (ring my bell, ring-a-ling-a-ling)
You can ring my be-e-ell, ring my bell (ring my bell, ding-dong-ding)
You can ring my be-e-ell, ring my bell (ring my bell, ring-a-ling-a-ling)
(you can ring my bell, you can ring my bell
ding, dong, ding, ah-ah, ring it!
you can ring my bell, anytime, anywhere
ring it, ring it, ring it, ring it, oww!
you can ring my bell, you can ring my bell
ding, dong, ding, ah-ah, ring it!
you can ring my bell, anytime, anywhere
ring it, ring it, ring it, ring it, oww!)
You can ring my be-e-ell, ring my bell (ring my bell, ding-dong-ding)
You can ring my be-e-ell, ring my bell (ring my bell, ring-a-ling-a-ling)
You can ring my be-e-ell, ring my bell (ring my bell, ding-dong-ding)
You can ring my be-e-ell, ring my bell (ring my bell, ring-a-ling-a-ling)
miało być że byłem „najebany” :)
widze że jednak nazwy też już powoli znikają, teraz tylko Maciek i Tomek :( ach…
pierdy.
pozdrawiam :)
ciotoprawda.. hmm.. :P
10 na 90? Stać Cię na więcej ;P
-> Napalony
Oj, może i najebany :) Ja nie odróżniam :)
Nazwy są różne. Różne się już pojawiały. Nie zwróciłem na to uwagi, więc i Ty nie dorabiaj do tego filozofii.
-> Pawełek
Kiedyś już taki komentarz napisałeś, a ja odpowiedziałem (i zrobię to znów), że moje życie nie jest ciekawe i nikt nie wymaga od Ciebie, żebyś o nim czytał.
Również pozdrawiam.
-> rasmus
Tak, ciotoprawda.
-> Rafi
Sprawdziłem to. W sumie, stać mnie. Według Regulainu Korzystania Ze Zbiorów
Biblioteki Uniwersyteckiej
w Warszawie zatwierdzonego przez Senat Uniwersytetu Warszawskiego ze zmianami wprowadzonymi Zarządzeniem Dyrektora Biblioteki Uniwersyteckiej
w Warszawie punkt 48.1. mówi, że do 20 woluminów na 180 dni mogą wypożyczać profesorowie i doktorzy habilitowani UW… Powalczymy i z tym.
pierd
CIO prawda TO prawda.
Naprawde bardzo fajny blog :) Ja zapraszam na stronke: http://www.cyberportal.pl