Och, przecież wszyscy wiedzą, że to tylko takie gadanie.
Że ja tylko tak gadam od rzeczy. Że żartuję. Że nie jestem poważny.

Bo jakimże argumentem jest to, że magazyn JOY w swoim horoskopie przewidział dla mnie seks na dane dni maja? 14., 18., 20. i 28. maja. Piotrek jako jedyny podłapał i zaoferował się na 14. Nie wiem, co myśli reszta. Ale Jego Facet zaczął mi dziś wierzyć, jak poinformowałem go, że zbieram 400 zł na dziwkę.

Boże…
A ja naprawdę myślałem, że mnie znacie.
Przecież to ewidentny żart. Wczoraj rozmawiałem o tym z Szymonem. Że dziś jest tak, że nawet jeśli ja naprawdę miałbym nagle chcicę i ochotę, to przecież nikt nie potraktuje tego normalnie. To zaczęło się od fotki 'Would you fuck me to be famous?’. I od tamtej pory już nikt mi nie wierzy. I dobrze. Bo dzięki temu łatwiej mi wytrwać w postanowieniu, gdy mam chwile słabości. Bo mam przecież, jak każdy. I gdy już naprawdę jestem gotów się zgodzić to nikt ze znajomych nie reaguje, a nieznajomi na czacie mówią 'nie’. Tak jest łatwiej.
Choć nie ukrywam, że utwierdza mnie to w mojej nieatrkcyjności seksualnej. I od razu mówię, że wszelkie słowne zapewnienia o tym, że to nie tak, nie zadziałają. Będą miały odwrotny skutek – jakbyście chcieli mnie pocieszać.

Poza tym, jak dzisiaj rano miałem chcicę, stanąłem przez przypadek przed lustrem, spojrzałem na siebie i sobie przypomniałem.
Że ja przecież się boję seksu.

Najśmieszniejsze jest to, że wczoraj tłumaczyłem jednemu znajomemu, żeby on się nie bał :) Jednakże powody mamy inne. Ja się boję kompromitacji spowodowanej małym penisem, niewilkimi umiejętnościami i odkryciem skrywanych skrzętnie pod ubraniem niedoskonałości mojego ciała. Bo jak mówię, że mam luźną skórę po odchudzaniu, to wiem, co mówię.
A najbardziej chyba się boję, że powtórzy się scenariusz, który przećwiczyłem kilka razy. Że rano wstanie, wyjdzie i nie będzie chciał się już więcej spotkać. To rodzi wręcz mój paniczny strach.

I dlatego też oraz z kilku innych powodów, dobrze mi, gdy siedzę sobie w swoim SDSie, walę konia, gdy mam potrzebę i racjonalizuję sobie świat inaczej. Tak, ze strachu. Tak, dla wygody. Że tracę wielę? Coś za coś.

A z innej beczki. Będą mi płacić. W tym wortalu internetowym, do którego piszę. Przez jakiś czas nie wysłałem ani jednego tekstu i w końcu się odezwali. Że co tam, że jak tam. No to powiedziałem, że konkurencja zaproponowała mi przejście do nich. I o tyle kusząco, że chcą mi zapłacić. Na to odpowiedź, że zaraz, że spokojnie… Że przecież możemy się dogadać. No i jest. Będą mi płacić 1,50 zł za każdy opublikowany tekst pod warunkiem, że dostarczę min. 30 tesktów tygodniowo.
Oczywiście historia z propozycją od konkurencji to bajka.

Zapomniałem też wspomnieć, że Viva się odezwała. Już jakiś czas temu. Zaraz po świętach chyba jakoś. A skoro zapomniałem napisać, to znaczy, że nie wydarzyło się nic, co mogłoby zachwiać moim życiem. Zacytuję ich, bo profesjonalnie napisali: „Bardzo dziękujemy za miłe spotkanie na castingu. Po obejrzeniu i wysłuchaniu materiału zarejestrowanego z Twoim udziałem, nie możemy w tym momencie zaproponować Ci współpracy w charakterze prezentera. Nie oznacza to jednak, że nasza decyzja uniemożliwia Ci sprawdzenie siebie w kolejnych, organizowanych przez nas >>akcjach poszukiwawczych<<. Sam fakt, że spotkaliśmy się na castingu dobrze świadczy o Twoich predyspozycjach." To końcowe zdanie pocieszające jest fenomenalne. Naprawdę niezłe. O Boże! Nie opowiadałem o panu hydrauliku! Och, cóż to była za niedziela! Wstałem rano, dzwonię na Żółty Telefon 9494. Polecam przy okazji. Mówię pani, że hydraulik, że Mokotów, że teraz. Pani mi podaje dwa telefony komórkowe i mówi, że może mnie połączyć. No to pierwszy z brzegu. Zwracam uwagę, że za koszt połączenia lokalnego gadam z komróką hydraulika. "Męża nie ma, jest na awarii. Proszę zostawić telefon, mąż oddzwoni". No to zostawiłem i pojechałem do bankomatu wypłacić pieniądze z konta Iwony. Oczywiście bankomat nie działa. Ale obok jakiś inny, trudno, niech zarobią na prowizji. Wracam do domu, dochodzi 11:00, dzwoni pan hydraulik. Że on może, ale że o 18:00 i że 150 zł. Ochujał chyba. Dzwonię do drugiego hydraulika (pani z 9494 powiedziała, że przesyła na SMSa też informacje, jeśli chcę o tych telefonach). Pan mówi, że spoko, że pół godziny, że od 80 zł. No to czekam. Pan wpada, rzuca się do kibleka z wielką przepychaczką i działa. Działa, działa, trzy minuty i drożny ustęp :) 80 zł. Zapłaciłem, pan wypisał pokwitowanie. Zauważyłem dopiero wtedy, że pan ma zeza rozbieżnego. Oczywiście naprawa usterki jest na gwarancji. Pan poszedł, ja czyszczę ustęp... I się okazuje, że papier którym ścierałem nie spływa... O nie. Dzwonię do pana. Pan hydraulik z zezem wraca. "Teraz zrobimy to inaczej". Żebyście go widzieli. Ta siła, ten profesjonalizm, to narzędzie pracy... Udało mu się wydobyć z kibelka kostkę toaletową, która go zapchała. Dziękuję. Do widzenia. I działa. Teraz musimy od babci Haliny wydostać pieniądze z powrotem. I coś wspominała, że dużo rachunek za prąd przyszedł. Ale na razie na ten temat nie rozmawiamy w domu, żeby się nie denerwować. Dzisiaj rano zaspałem. Nie wiem jak, ale wstałem za późno. Nie poszedłem na ani jedno z zaplanowanych zajęć. Za to po 11:00 trafiłem na socjologię. Chciałem odebrać indeks i jechać do CBOSu, gdzie byłem umówiony z jednym ćwiczeniowcem. Muszę dostać od niego "zal". Ale... spotkałem Moni. Która umierała i udajemy, że nie wiemy dlaczego, ale to oczywiste. Odprowadziłem ją do domu. Kazałem wziąć trzecią Nospę [przecież wiadomo, że dwie nie działają!] i zjadłem z nią jogurt. Wyzdrowiała. Poszliśmy na spotkanie z jej koleżanką Natalią a potem popędziłem do domu. Tutaj pół godzinki i wio na korki. Konsultacja pracy maturalnej. Godzinka szybko minęła. 25 zł dla mnie. A z Moni umówiłem się na czwartek na... chlanie. Tak, moi drodzy. Mam zamiar się napierdolić jak dzika świnia. Znaczy, ten no... mamy zamiar z Moniką spożyć ciut alkoholu. Dobrego, bo Absolut Kurant oczywiście. Ale w piątek na zajęcia nie idę. Tylko na poprawę jakiegoś kolosa a potem na korki. Się rozpisałem coś.

Wypowiedz się! Skomentuj!