…i gdy go zobaczyłem, leżącego tak na łóżku, wystraszyłem się. Tak, jego. Bo wydał mi się taki idealny. Jego ciało w ciemności tylko zarysowywało się na tle ściany, delikatnie odznaczało się na nieco jaśniejszym posłaniu łóżka. Jak zwykle jasnoróżowe prześcieradło sprawdziło się i tym razem. Okazało się idealnym tłem dla jego perfekcyjnego ciała. Ciała wyglądającego tak dobrze, że aż bałem się go dotknąć. Żeby nie zepsuć, nie zbrukać. A przede wszystkim – w obawie przed tym, że okazać się mogło ułudą. Boże, jaki on jest męski!

Nie napisałem przed świętami, bo najzwyczajniej nie udało mi się wyrobić czasowo. W środę byłem w Utopii na Jajeczku Klubowym i wszystko poszło potem niezgodnie z planem. Najpierw miłe zaskoczenie, bo poza mną i Napalonymi pojawił się tam Marcin Egde z Łukaszem a potem jeszcze Borys z Piotrkiem. Tak więc byłem sobie ja i szóstka moich znajomych. Całkiem sympatycznie.
Muzyka niezła, tłumów nie było, trochę drętwo, ale pod koniec się rozruszało. Było miło i sympatycznie. Spowiedź indywidualna każdego. Każdy ze swoimi problemami. Maciek opowiadający o tym, co się dzieje i co czasem przed niektórymi ukrywa. Tomek żalący się na to, co się dzieje w jego związku. Piotrek opowiadający o wydarzeniach ze swoim (?) Tomkiem. Borys milknący i odsuwający się od znajomości. Łukasz i Marcin zadowoleni i szczęśliwi, ale Marcin ma na głowie matury itepe a Łukasz też ogarnia swoje sprawy zawodowe. Każdy miał okazję powiedzieć co jest nie tak, co się nie powiodło, nad czym trzeba popracować w życiu. Każdy został wysłuchany. Impreza jednak skończyła się dla nas o takiej porze, która nie dała mi możliwości zrobienia po powrocie niczego poza spakowaniem się. Tak więc spakowałem się, zonanizowałem i pojechałem na pociąg. Do domu. Do świąt.

Ciężko opisać to uczucie. Bo okazało się, że mój dotyk nie tylko nie zniszczył ideału, jaki widziałem swoimi oczyma, ale wręcz pobudził go do działania. Teraz każdy mięsień jego ciała poruszał się wprawiając ciało w ruchy przypominające wicie węża. Niczym fala na trybunach stadionu piłkarskiego, jego brzuch unosił się, to znów opadał, gdy klatka piersiowa znajdowała się u góry. Na szczęście mogłem zaspokajać nie tylko wzrok. Moje ręce podróżowały po jego delikatnie umięśnionym ciele, nie pomijając ani centymetra. Chciałem nasycić się tym, co dane mi było być może tylko raz. Chciałem dotknąć go wszędzie. Chciałem w ten sposób dać jemu przyjemność, ale i samemu doznać tego, co wydawało mi się nieosiągalne. Doznawałem jego.

Jak było w domu? No, jak to w domu. Mama, babcia, brat, jego dziewczyna, jego syn. To postaci, które pojawiały się najczęściej. Próbowałem odpocząć chociaż psychicznie. Bo fizycznie, jak zawsze, było to niemożliwe. Z resztą fizycznie nie mam chyba od czego odpoczywać. Przygotowania świąteczne, trzy ciasta, wizyty w kościele, sprzątanie. Drobne sprawy, których znaczenie w życiu moja mama chce mi od kilku lat uświadomić. Jakbym nie wiedział. Co nie zmieni mojego stosunku do niektórych z nich.
Oczywiście same święta były okazją do obżerania się i niczym nieskrępowanego nic-nie-robienia. Wiedziałem, że jest to niewskazane, ale nie byłbym sobą, gdybym odpuścił sobie taką możliwość pofolgowania, jaką dają święta. Z resztą przy innej okazji mówiłem Iwonie i Kaśce, że ze mną to jest tak, że ja nigdy nie jestem najedzony. Tak naprawdę ja mógłbym jeść i jeść cały czas. Mówię sobie „stop” wtedy, kiedy moja chłodna racjonalna kalkulacja ogłasza alarm i stwierdzam, że od następnego kęsa mógłbym za bardzo przytyć. Żeby to zobrazować. Gdy idę do McDonald’sa i jem np. hamburgera… Niektórzy najadają się po jednym. Inni po dwu czy trzech. Jeszcze inni potrzebują czterech. Ja mógłbym je jeść i jeść. Nie wiem ile musiałbym spożyć, żeby żołądek stwierdził „Hola, hola, nie przesadzaj”. Może 10, może więcej… Nie wiem. To, że jem mniej to zasługa tylko mojego mózgu, który stwierdza, że nie ma sensu jeść dalej.

W końcu odważyłem się dotknąć go ustami. Wiem jak przyjemny może być dotyk ciepłych warg na ciele drugiej osoby. Wiem też, jak miłe jest całowanie jego delikatnych ust. Nie za dużych, nie za małych. Takich właściwie idealnie dopasowanych do jego postaci. No, może dolna warga po prawej stronie jest delikatnie mniejsza od lewej strony. Ma takie małe wgłębienie, które zakłóca bardzo delikatnie idealną linię ust. Jakby w dzieciństwie uderzył się tam a ślad pozostał do dziś właśnie w takiej ograniczonej formie. Widać to jednak dopiero z odległości mniejszej niż 20 cm. Od jego ust zaczęła się jednak tylko wędrówka po całym ciele. Wszystkie miejsca, które do tej pory dotyknięte zostały moimi rękoma, teraz spotkały moje usta. Smakowałem go. Nie był nawet słony. Bardziej taki pieprzowy. Może to przez ten płyn do kąpieli, którego używa.

Byłem też na imprezie. Co było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Iwona i Kaśka wymyśliły, że w poniedziałek jedziemy do Szczecina. Nasza pierwsza wspólpna impreza od… nie wiem… 1,5 roku? 2 lat? Nie wiem. Gdy już poszliśmy po Kaśkę – ona nie jedzie. Ona nie chce, ona się źle z nami czuje. Do tej pory nie do końca wiem o co chodziło. Tak, czy owak – ruszyliśmy w końcu do Szczecina. Zatłoczonym pocigiem dość szybko pokonaliśmy niewielką odległość. Potem dotarliśmy do mieszkania, gdzie teraz przebywa Kaśka. Hetero znajomi jednak okazali się dla nas pewną próbą. Zwłaszcza chyba dla mnie.
No, tak czy owak, w końcu dotarliśmy do Inferno.
Boże, jak było pusto! Strasznie. Daliśmy chwilę czasu na ewentualną koretkę naszej oceny („jeszcze się zejdą”) a potem poszliśmy. Wcześniej zauważyłem ładnego chłopca, który jako jeden z niewielu tańczył. A że młodo wyglądał i atrakcyjnie, to chciałem mu powiedzieć, że jest ładny. Tak się jakoś jednak złożyło, że mi uciekł. O co obwiniłem Kaśkę i Iwonę.
Postanowiliśmy iść na dworzec główny. I tak spędziliśmy jakieś 3,5 czy 4 godziny. Czekając na pociąg wygłupialiśmy się, robiliśmy zdjęcia, symulowaliśmy stosunki, zaczepialiśmy bezdomnych. Ot, my.
Wieczór oceniam na średnioudany. Głównie ze względu na to, co się działo (czy też właśnie nie-działo) w Inferno.

Nie mógł się dłużej opierać. Po prostu delikatnie i powoli wszedłem w niego. Przekroczyliśmy tę barierę. To, co opisywane jest jako stopienie się w jedność, tak naprawdę jest docieraniem się, walką z biologią. Trzeba zmusić ciała do tego, do czego nie są przyzwyczajone na codzień – do tego, co statystycznie rzecz ujmując jest tylko niewielkim wycinkiem doby życia. Owszem, ważnym. Zwłaszcza, gdy przed tobą leży ktoś taki, jak on. Ideał do dyspozycji. Ideał chętny. Ideał, który poniekąd staje się bezbronny. Ideał, który pozwala sobie na wiele. Tak było tym razem. Nie wiem, czy inni też go tak przeżyli. Dla mnie możliwość samego dotknięcia go była czymś niezwykłym. Darem, jaki doceniałem samym sobą. Te kropelki potu, które spływały mu po linii kręgosłupa i zbierały się na wysokości kości ogonowej… Ten jego oddech, który przyspieszał, gdy napierałem… Ten widok mięśni pleców i ramion, które napinały się przy każdym moim ruchu. Naszym ruchu.

Wróciłem w środę. Miałem przyjechać rano, ale spóźniłem się na pociąg. Jakieś pół minuty. Wysiadałem w pośpiechu z pociągu, gdy zobaczyłem jak odjeżdża ze stacji. Tak to jest, jak się mieszka na zadupiu i chce się o 5 rano jechać do stolicy. Tragedii nie było. Próbowaliśmy go gonić do Stargardu, ale był za duży ruch. W drodze powrotnej zabrakło nam benzyny… Dosłownie widzieliśmy niemal stację przy wjeździe do miasta. I już wiem, że „prawie” naprawdę robi różnicę.
Wyjechałem więc po 12. O 18 byłem już w swojej warszawskiej siedzibie. Niewypoczęty. Komórka to największe zło. Przez to, że inni mogli do mnie pisać/dzwonić, nie odpocząłem. Zajmowałem się nadal tym, czym zajmuję się w Warszawie.

Zaspokojenie jest ważne. Jest kluczowe. Jest kulminacją. Potem pozostaje tylko mocno przytulić drugie ciało, które dało nam tyle satysfakcji i dobrych doznań. Docenić trzeba osobę, która chciała być z nami w tym momencie. Zwłaszcza, jeśli tą osobą jest on. Teraz dopiero, rankiem, widzę, że tak naprawdę do ideału mu daleko. Jego ciało wymaga ciągłej pracy, musi być wciąż poprawiane, żeby trzymało się na poziomie, na jakim jest teraz. Zawsze wyglądał na więcej lat, niż ma. No i brzuch wygląda lepiej, gdy jest wydepilowany. Dba o to, ale ciało czasem wygrywa z jego wolą. Poza tym, chyba lepiej mu w okularach. Czarne, grube oprawki dodają mu… tego czegoś. Nie tyle męskości, bo sam się jej wypiera. Charakteru. Wiele można w nim poprawić. Tylko po co?

Wracam do życia. Zajęcia, korki, imprezy. W piątek planuję First Floor-Sitting Party 'CiotoCiasto Wiosna 2006′. Już wysłałem oficjalne informacje do kilku osób. Czekam na potwierdzenie przybycia. Obowiązkowa wyraźnie damska część garderoby. Przygotuję sernik. Oczywiście, jeśli ktokolwiek będzie miał ochotę się zjawić. Bo tak w ogóle to Napaleni nie są już razem. I wiele innych rzeczy się zmieniło.
W moim życiu też. Czy też bardziej może w moim odczuciu co do mojego życia.
Będzie dobrze. Użyję kremu Avon Anew Clinical Lift And Tuck Professional Body Shaper. Musi pomóc.

Wypowiedz się! Skomentuj!