Jestem tak zmęczony, że w trosce o nie-robienie błędów piszę tego bloga wyjątkowo w Wordfzie. Przynajmniej literówki wyłapie.
Jestem też wkurwiony. Bez powodu w sumie. Bo to przez kofeinę. Mało spałem, wypiłem dużo kaw i teraz mam za swoje. Przyznam się bez bicia, że w celu chwilowego uśmierzenia owego wkurwienia, zastosowałem ręczną technikę realizacji popędu seksualnego. No co? Wyszedłem po prostu z założenia, że to zawsze rozładowuje wszelkie napięcia u faceta.

Co nie zmienia faktu, że chcę być bezpłciowy.
Nie tyle już wysterylizowany, co prędzej wykastrowany.

W sumie to nie chce mi się pisać o minionych dniach. Było, minęło. Środa jak zwykle pracowicie, choć nie tak jak powinna. Po prostu po raz pierwszy w życiu – i przyznaję się do tego bez bicia – zasnąłem na wykładzie. Nic na to nie poradzę. Jest po prostu nudny. Obok mnie spała Marta, przede mną kolejne dwie osoby, gdzieś tam bardziej z przodu dwie następne, które nie obudziły się nawet na przerwę… Mówiąc krótko: jest źle. A tydzień temu jeden kolega zasnął i spadł z ławki podczas tegoż wykładu. Czyli, że to naprawdę nie moja wina. Przestanę na to chodzić.
A… chodzi o antropologię społeczną.

Latam, biegam, wciąż jestem na chodzie. Czasem już mam tego dość.
W czwartek oczywiście tak samo. Bieganie, załatwianie… Dobrze, że Kuba odwołał korki po południu. Mogłem po zajęciach z Iwoną [maturzystka, którą uczę] wrócić sobie do domku. Cały czas od kilku dni zajmowałem się w autobusach lekturą książki. „Ulica marzycieli”. Nawet niezła, bo w końcu ją oczywiście skończyłem. Ale w czwartek potrzebowałem wrócić do domu i tak też się stało. Na całe szczęście.

Chcę schudnąć. Tak z 5 kg…

W piątek nie poszedłem na żadne zajęcia. Wkurwiłem się za to na faceta z wirtualnemedia.pl. Ja mu tu piszę codziennie kilka tekstów, zapycham mu ten zasrany serwis a on mi wyskoczył z zarzutem, że tekst był nieco niegramatyczny miejscami. I że literówki mi się zdarzyły. No… nie! Jak piszę dla pierdolonego debila po nocach jakieś pierdy, to nie dziwota, że mi Notatnik, czy tam inny EditPad nie poprawia! Nie jestem od korekty do chuja pana!
Wkurwiłem się. Bardzo.

W piątek mam na 10. Ale odwołali informację dziennikarską z Panią Pojadę-Do-Ti-Wi. Więc spokojnie na 12:00 przyczłapałem. I zaraz zacząłem ciągnąć Moni na zakupy. Bo mi się nie chciało iść na wykłady. Poszliśmy na zajęcia, z których nas wygonili, bo z dużo ludzi, a pierwszeństwo mają starsze roczniki. Tym bardziej ciągnąłem Moni na zakupy. Ona nie chce. A ja wiem, że jak kobieta mówi „nie”, to znaczy „nie”. Tak napisali na ulotce, którą dostałem potem.

Więc sobie sam poszedłem zakupy. I znalazłem coś.
Ale że nie lubię sam podejmować takich decyzji, zadzwoniłem do Andrzeja. Miałem nadzieję, że ma wolne. A on akurat był blisko centrum, bo wracał z praktyki. No więc go zaciągnąłem do jednego z tych Zawsze Omijanych Sklepów i… kupiłem :) No i mam śliczną czarną koszulkę ze srebrnym logo supermana :)
A potem poszliśmy na kawę do Między Nami. Miałem przełożone korki, bo na 17:00 postanowiłem pójść na panel o 10leciu Gender Studies na UW. I poszedłem. A Andrzej ze mną. I w ogóle mnóstwo ludzi, wielu znajomych z socjologii, kilkoro z dziennikarstwa. No i śliczny Pawełek, czyli chłopak takiej jednej Ani. Poznałem go tego wieczora. No cudo :) Pasują do siebie. Ona – ciemna karnacja, ciemne włosy, szyk, klasa, taniec. On – blondyn, koszula i kamizelka, w starym stylu rozpięte kilka guzików koszuli u góry… Super wyglądają.

A panel był ciekawy :) Środa, Szczuka, Fuszara i inne znane panie, których nazwisk w tym momencie nie pamiętam i nie próbuję sobie przypomnieć, żeby nie zapomnieć o tym, o czym jeszcze mam napisać. Chcecie wiedzieć, to sobie znajdziecie.

A potem wróciłem do domu. I wpadli Napaleni.
Kurcze… aż nie mogę sobie przypomnieć cośmy robili tego wieczora… Jak Boga kocham, nie pamiętam. Ale wiem, że chwilę posiedzieli… Potem coś tam… Byliśmy w ich mieszkaniu zobaczyć… Potem na stacji, bo dziewczyny chciały alkohol…? Dobrze pamiętam?
Nie, nie – byłem oczywiście trzeźwy i przytomny, ale teraz ledwo patrzę na oczy i nie jestem w stanie sobie nic przypomnieć.

Sobota zaczęła się dość wcześnie. Bo jechałem spotkać się ze znajomą z roku Pauliną, która mi wyjaśniała jakieś kwestie ze stratyfikacji społecznej na piątek. Boże… to w sumie proste, więc mam nadzieję, że zdam. Potem leciałem na korki do Dominika. A potem Carrefour Bemowo. I się ciemno zrobiło.
Napaleni znów wpadli :) Ale tym razem pamiętam, że najpierw obejrzeliśmy „Mumię” a potem pojechaliśmy do U. Dość późno było, jak na nasze wyjście, ale co tam.

Oczywiście Daniel przy wejściu mua mua mua. Potem wymiana flirtujących zdań o trójkącie z szatniarzem. Aż dotarliśmy na salę. Powiem tak: ludzi było jak na sobotę raczej średnio. To była taka piątkowa ilość. Śmialiśmy się, że większość obchodzi teraz Wielki Post i śladem właściciela udali się na pielgrzymki. No tak, czy owak – muzyka za to była fenomenalna :) Super, fajnie, z odpowiednim przytupem. Bardzo mi się podobała.
No i podobało mi się to, że był mój cotygodniowy ulubieniec. Jak zwykle w swoich wielkich przeciwsłonecznych okularach. I jak zwykle z koleżanką. Ma na imię Bartek tak w ogóle. He is sooooooo cute. Oczywiście gapiłem się na niego, coby zaspokoić swoje potrzeby estetyczne. On wie, że się na niego gapię. Sprawdza co jakiś czas, czy wciąż przykuwa moją uwagę. Jest świadom tego, że uważam go za atrakcyjnego, a zarazem doskonale wie, że nie zamierzam do niego podejść czy coś.

A skoro o zachowaniach dyskotekowych mowa… Na przedmiot ‘metody badań niesondażowych’ przygotowuję raport, który w myśl E. Hoffmana ma traktować zachowania gejów w dyskotece jak role teatralne. Po prostu na podstawie obserwacji i kilku wywiadów pogłębionych mam zamiar opisać to, co się dzieje w Utopii.
Idę na łatwiznę.

Z Uto wyszliśmy jak zwykle jakoś koło 4… Ale nie wiem dokładnie o której. Nie ma znaczenia. Potem sen. Nie za długi oczywiście, bo już po niecałych 5 godzinach byłem na nogach. Musiałem się szykować na Manifę.

No, bo oczywiście, że poszedłem! Prysznic, kawa i w drogę! Spotkałem Andrzeja z Radkiem, Borysa z jakimś Wojtkiem (Wojtek jest niski, bardzo szczupły, drobny, wygląda na 15 lat, a ma 20… No i nie muszę dodawać, że wyglądał co najmniej atrakcyjnie) i mnóstwo ludzi z socjologii. Paulina, Gosia, Łukasz… Ludzie, których jakoś powoli zapamiętuję po 2 latach… I był też mój socjo-ulubieniec!!! Taki śliczny pierwszoroczny… Boże, jak ja uwielbiam na niego patrzeć :) Nie spodziewałem się jednakowoż, że znajdę go tam właśnie! To było miłe :)
Oczywiście dostałem jakieś ulotki do rozdawania. A potem szedłem, i szedłem, i szedłem… Długo to trwało, ale atmosfera była miła. Nikt nie rzucał jajami, nikt nie krzyczał. No, nie licząc pod Sejmem Młodzieży Wszechpolskiej, która zachęcała dziewczyny do przyjścia na drugą stronę, gdzie czekało na nie mydło do zmycia makijażu (jakiego znów makijażu?!) i słowa, że „wcale nie jesteście takie brzydkie”, „możecie robić wiele fajnych rzeczy”, „możecie mieć ładne fryzury”! Boże… co za brednie?
W czasie Manify skoczyliśmy jeszcze z Andrzejem i Radkiem na Twistera do KFC :)
Pomagałem sprzedawać znaczki. A jak się skończyły te z napisem „Kocham Feministę!”, który to ja jeden miałem na sobie – oferowano mi za niego spore kwoty. Odmówiłem.
Niosłem transparent Paulinie, która mnie uczyła przed egzaminem w sobotę, a która sprzedawała te znaczki. „Wspieraj kobiety – Kupuj gadżety”. Aktywność moja była wielka. No, ale w końcu jestem feministką.

Po powrocie do domu czekało mnie spotkanie z protetykiem od strony. Przyjechał, pokazał, pogadaliśmy, ustaliliśmy, załatwiliśmy. I internet nie działał akurat, jak on przybył. A dosłownie chwilę po jego wyjściu, nasze zgłoszenie do neostrady przyniosło oczekiwany efekt. Znów wszystko działało.
Obiecał przelać kasę. Dzisiaj.

Skontaktowałem się w końcu z Sebastianem Łódź. Ale się ociąga. I nie wiem czy i kiedy mi zrobi szablon. Obiecał na niedzielny wieczór, ale nic z tego.

Po wizycie protetyka, pojechałem z Napalonymi do Arkadii. Boże, cioty są wszędzie. To tak na marginesie. Połaziliśmy, pooglądaliśmy. I skończyło się na tym, że kupiłem sobie śliczną koszulkę (polo! Mamusia będzie ze mnie dumna!) i pasek, jaki jest teraz modny, a jakiego jeszcze nie miałem. A Napalonym pożyczyłem też na koszulki. Oczywiście kupowaliśmy znów w jednym z tych Zawsze Omijanych Sklepów.
Wróciłem do domku po 21. Referat na poniedziałkowy poranek był niezaczęty… Więc napisałem jakieś pierdy. No i dzisiaj muszę je przedstawić.

Aha, bo tak w ogóle, to nie skończyłem tej blotki w niedzielę… Nie dałem rady. Jest 7:12, a ja piszę bloga. Za 13 minut wychodzę. I idę do fryzjera też dzisiaj!!! Boże, jak ja nie lubię chodzić do nieznanych fryzjerów…

Muszę częściej i regularniej pisać bloga.

Wypowiedz się! Skomentuj!