Naprawdę, Napaleni mnie rozpieszczają. Rozpieścili wręcz. Bo jak wczoraj miałem jechać do Barbie autobusem, metrem i czymkolwiek tam jeszcze, to odechciało mi się tej wędrówki. Zima jest za bardzo. Za mocno.
Ale oczywiście z moją determinacją jeszcze nikt nie wygrał. W związku z czym, postanowiłem mimo wszystko ruszyć. I dosłownie o 22:00 byłem w Barbie. Śmiesznie, bo przy wejściu oczywiście Grzegorz mnie wpuścił, ale za nim ochroniarz poprosił mnie o rozpięcie się. Chciał sprawdzić czy nic nie mam. Hahahahaha. Zacząłem się śmiać i już miałem się rozpinać, kiedy zauważył to Grzesiu i oczywiście zaprotestował. Już miałem dobry humor, bo mnie bramkarz rozbawił.

Oczywiście do BB poszedłem sam. Ale na szczęście był tam Paweł. No, może rzeczywiście już niedługo musi iść do fryzjera. Ale ja już kiedyś powiedziałem. Ładnemu we wszystkim ładnie. Mogę się założyć – choć jest to zakład nieweryfikowalny, a więc najłatwiejszy do wypowiedzenia – że nawet gdyby przez pół roku się nie ścinał, to wyglądał by nadal oszałamiająco. Rzekłem.

Ludzi to tam zbyt wiele nie było. Paweł ze znajomymi był wyraźnie zaniepokojony. Dla mnie standard, bo ja wiem, że zimą nie przychodzą tak wcześnie. Ruszają się dopiero około północy. Ale nawet o tej porze ludzi nie było zbyt wiele. Taka to zima stulecia! Zabawa się jednak jakoś rozkręciła. Nie na tyle jednak, żebym został tam szczególnie długo. A że chłopak Pawła, Damian i jacyś jego dwaj znajomi też wybierali się do Ciotopii, to postanowiłem do nich dołączyć. Tu znów dało się odczuć zimę. Bardzo.

W Ciotopii impreza zapowiadała się nieciekawie. Zapowiedziałem przy wejściu Danielowi, że niedługo wpadną tutaj moi znajomi, którzy poprzedniej nocy obiecali mu spaghetti. Zdziwiony, zadowolony, bo zapomniał o tym, że to miało miejsce. A miało. Bo Napaleni opowiadali mu że jedli ów makaron i on powiedział, że mogli mu przywieźć. No i chłopcy tylko po to wpadli do Uto. Bo razem z Rasmusem i jego Przemkiem jechali do Tomba Bomba.
A ja w Cioto spotkałem już Piotra. No i był ten znajomy, którego imienia nie pamiętam, a którego poznałem niedawno na kawie i z którym żartuję cały czas na gronie wzbudzając zgorszenie i zmieszanie u widzów owego spektaklu.

Bo tak w ogóle, to znalazłem Piotrka na gronoTargu. Kosztuje 6100 zł. Ale jak z nim gadałem na gg, to powiedział, że mam zniżkę 70%, bo teraz wyprzedaże. No i zrobiło się nagle 1830 zł. Potem – w Ciotopii już – kazał odjąć 22% podatku. I już jest 1427,40 zł. Czyli nieźle, nieźle.
On nie za bardzo miał ochotę baunsować a i ja na początku nie czułem się comfortable. Mało ludzi, przeciętna muzyka. W końcu jednak ruszyłem moje wspaniałe cztery litery i zacząłem nimi machać. Rekoma oczywiście. W końcu i Piotr się ruszył.

Przyszli Marcin Edge i Łukasz May One. Och, ach, och!
Lubię ich bardzo. Bo z nimi naprawdę można pożartować. Szybko łapią moje przegięte dowcipy. A jeśli o przeginanie idzie, to wczoraj wykorzystałem limit tygodniowy. Oj, zdecydowanie. Chłopcy potwierdzą. Doda i jej tekst, że „jesteś prawie zupełnie jak mój Radzioo” stał się dla mnie natchnieniem. Więc albo się bawiłem w Radziaa albo gadałem ze Znajomym Bez Imienia na temat tego, kiedy muszę spotkać się z Paris, żeby oddać jej torbę i jego buty. A tak w ogóle, to o Marcinie i Łukaszu napisałem przede wszystkim dlatego, żeby stali się od tej pory popularni i celebrity. Co też się dzieje teraz. Och, ach! Chłopcy, i jak się teraz czujecie? :)

Potem Piotrek baunsował ze swoim znajomym. A ja się przeginałem ze swoimi. Bo doszedł jeszcze Robert Z Mexxa, wyraźnie już w nienajlepszym stanie. Rzekłbym, że nieco umierał. Ale bauns to bauns, nie?
No i tak sobie machałem tyłkiem aż pojawił się Napalony. Okazało się, że już wracali z Tromby Bomby i umówili się, że Napalony wejdzie, a reszta ferajny odwiezie Kacpra do domu. Potem wrócili i Jego Facet wpadł po mnie. Oczywiście, kulturalnie zaproponowałem Piotrkowi w rewanżu transport i nocleg u mnie. Kulturalnie odmówił. Tak więc wróciłem do domu dzięki moim kochanym Napalonym, którzy od dawna są celebrity, bo na moim blogu pojawiają się od dawna. A wiadomo, że Wszyscy Którzy Się Liczą czytają mojego bloga.

Aktualnie jem bułkę i serek Danio o smaku stracciatella popijając to Coca-Colą. Ot, śniadanie. Muszę teraz napisać jakieś dwa referaty. Jeden banalny, drugi może sprawić pewne problemy. Ale człowiek nie jest taki, co by rady nie dał.
Mam tylko nadzieję, że uda mi się pojechać dzisiaj z chłopcami do Ikea. Bo powinny już być moje siedziska do wymiany. No a poza tym muszę dziś odebrać gazetę „z druku”. Jutro premiera. Nawet chyba jestem trochę zestresowany. Jak to będzie, jak to odbiorą, jaka będzie sprzedaż…
No i będę musiał jutro trochę pobiegać z tymi ciężarami po Warszawie. Eh, damy radę.

Zauważyłem, że wszyscy jakoś zaczęli się przejmować sesją. Ale czym tu się przejmować?!
Ot, kilka egzaminków. Jakoś to będzie.
I okazało się, że Napaleni mają już jakiś plan na przyszły piątek, co jest zaskoczeniem po 1. ze względu na wczesność tegoż planu a po 2. ze względu na dokładność owego planowania. No, ale cóż – karnawał trwa!

Wypowiedz się! Skomentuj!