Możnaby oświetlić Wrocław
Ponieważ w weekend odwiedzalność mojego bloga jest bardzo niewielka, to ja postanowiłem napisać.
Siedzę teraz w swoim pokoiku, zjadłem właśnie pyszny obiadek kurczaczek plus sos chiński plus ryż. Jestem pełny. Muszę jakoś pozbyć się tego uczucia, bo mam zamiar za niecałe 2 godziny ruszyć do Barbie.
A było to tak.
Sytuacje stają się jaśniejsze. Piotrek się na mnie obraził po tym, jak – jego zdaniem w nieodpowiedni sposób – chciałem się dowiedzieć o tym, czy ma jakiś kontakt z narkotykami. Ciotofoch był na GG, telefonu nie chciał odebrać. Eh…
Więc w piątek po zajęciach i korkach popędziłem mimo WIELKIEGO mrozu do Galerii Mokotów. I wpadłem. I chyba ciotofoch zakończony. No i że chyba się zobaczymy w U. Nie, nie zobaczyliśmy się. Bo go nie było.
Piątkowy wieczór spędziłem z Napalonymi i Rasmusem. Najpierw Galeria, za którą nie przepadam, ale w której wyjątkowo dobrze się bawiłem. No a poza tym już zawsze dostaję pieczątkę vip, więc to inna rozmowa. Potem przenieśliśmy się do Uto, gdzie też siedzieliśmy do rana. Och, ach! Cóż to było za szaleństwo piątkowej nocy ;) Spotkaliśmy oczywiście więcej znajomych. Davida (mam zaproszenie do jego nowego mieszkania), Egde z jego Łukaszem i kilku pomniejszych i dalszych.
Jego Facet wyjątkowo spożywał alkohol, co wiązało się dla mnie z dodatkową zabawą… Miał nas odwieźć Rasmus, ale… spotkał swojego kolegę. I został z nim, a myśmy wrócili taksówką do Jego Faceta. U którego też spędziłem noc. Oczywiście bez skojarzeń. Grzecznie, taktownie, w różnych pomieszczeniach.
Wstaliśmy koło południa. Zanim się zebraliśmy i odwiedziliśmy Blue City była już 16. Dotarłem do domu. Wykąpałem się w końcu! I szykuję się do nowej imprezy. Plan przewiduje Barbie Bar i Utopię. Sam idę, bo Napaleni i Rasmus ze swoim Przemkiem się spotykają u Jego Faceta. Kacper ma być z nimi. Mnie też zapraszali, ale nie mógłbym znów nie odwiedzić BB! Potem oni idą do Tomba Tomba, ale ja zdecydowanie wybieram U. Może też wpadną, ale to wątpliwe. Zasadniczy problem rozbija się o to – co mam włożyć na siebie?!
O Boże, o Boże! W co ja się ubiorę?! Och, ach!
Naprawdę nie mam w co. Zobaczę co z tą pomarańczową koszulką. Czy w niej grubo nie wyglądam.
Moni chora, Il w domku. Nie mam z kim iść.
Żałosne nieco.
Tia… Szafa pewnie pęka w szwach a ty „nie masz w co się ubrać”… Taką denerwującą mnie lekko gadkę słyszę niemal 2 razy dziennie u moich sióstr… Mówie każdej z nich ” jak nie masz się w co ubrać nie ubieraj nic i tak idz” – one się jeszcze bardziej wkurzają tym, że zero zrozumienia u mnie :D
nie mam pełnej szafy.
i nie mam się w co ubrać, bo jak się lata na imprezy conajmniej dwa razy w tygodniu, to ciężko znaleźć coś w czym dawno nie byłem.
rzekłem.
wyobraź sobie co się dzieje, jak się jest na imprezie 5 razy w tyg. :P
-> Pawełek
Wiesz doskonale, że przy 5 imprezach w tygodniu, nie ma już znaczenia w co się ubierzesz. Bo jak idziesz raz czy dwa w tygodniu, to jest to dla Ciebie pewna odmiana. A jak niemal codziennie…
ale to stary odwieczny problem.
„bo nie mam co włożyć na siebie”.
i „bo ja taka nieuczesana”