Jak na mnie, to dość dziwne. Nie podsumowałem 31 grudnia mijającego roku. Nie przygotowałem krytycznej względem siebie samego notki, która miała ocenić, co ewentualnie w mijających 12 miesiącach nie koniecznie mi się udało. A były to miesiące ważne – chyba wszyscy, którzy mnie znają zdają sobie z tego sprawę. Tyleż się działo, tyleż się zmieniło.

W styczniu po sylwestrowej przygodzie z dwudziestoczteroletnim wówczas Michałem podjąłem bardzo ważne decyzje. A właściwie źle mówię. Nie po owej przygodzie. Ona była tylko zwieńczeniem pewnego łańcucha wydarzeń, do którego wracać ani nie chcę, ani nie lubię, ani nie muszę. Wszystko jest na blogu. Owe decyzje zaważyły na tym, jak potem potoczyło się moje życie osobiste i „zawodowe”. To dzięki temu podjąłem decyzję o studiowaniu dziennikarstwa i to dzięki temu drastycznie ograniczyłem ilość moich przygodnych kontaktów z innymi pedałami. Kontaktów o charakterze nie tylko erotycznym! Nieustannie oczywiście w całej mojej drodze towarzyszył mi ksiądz Jan Twardowski. I to akurat się nie zmieni. Dziś zacząłem nowy kalendarz (uwaga! w mniejszym formacie! zobaczymy, czy się zmieszczę…) a w kalendarzu tym na każdy dzień roku przygotowano fragment jego słów.

Wszyscy, którzy mnie znają – wiedzą, jak potoczył się mój słynny SDS. Bo choć kartka nadal wisi w pokoju, a idea ta jest często dla mnie zasłoną, to aktualnie napis przesłonięty jest częściowo przez różowe girlandy zwisające na ścianie wkoło mojego pokoju. I chyba trochę tak to jest z nim w moim życiu. Najpierw 8 marca poznałem Pawła, z którym potem… no potem się dużo wydarzyło. Wtedy jeden jedyny raz całkiem świadomie i z premedytacją zrezygnowałem z SDSu.
Co nie znaczy, że już nigdy więcej mi się to nie przytrafiło. Jestem słaby. Wiem to. Ale od Was różnię się tylko tym, że potrafię się do tego publicznie przyznać. Tak, jak do wszystkich swoich słabości. I tu nawiążę do poprzedniej blotki i kwestii tego czy jestem obłudnikiem, hipokrytą i te de. Nie mnie to oceniać. Ja żyję w zgodzie z sobą i Bogiem. Gdy zrobię coś źle, przyznaję się do tego. Przed sobą, Wami i Bogiem. Kończąc kwestię pewnego młodzieńca, który nie życzył sobie, żeby jakiekolwiek wzmianki o nim się tu pojawiały (życzenie owo spełniam nie podając jego imienia i pisząc o nim najpewniej po raz ostatni) – powiedziałem, co widziałem. Niczego nie zmyśliłem, niczego nie nagiąłem. Widzę w okularach całkiem nieźle, światło było dość mocne, moje słowa były proste i niedwuznaczne. Inna sprawa, czy winienem był w ogóle na ten temat rozmawiać. I tu powiem to, co kiedyś powiedziałem mojej pani dyrektor na temat powodu opisywania pewnych zdarzeń w gazecie szkolnej. Wystarczającym powodem do napisania o nich jest sam fakt, że się wydarzyły. Chciałem, powiedziałem. Kierowała mną trochę zazdrość o Grzegorza, która po kilku naszych ostatnich wymianach zdań całkowicie zniknęła. Ale niczego, co powiedziałem na temat owego młodzieńca, którego imię się już tu nie pojawia, nie żałuję, bo żadnego z przykazań bożych nie złamałem (poza tym o porządaniu bliźniego swego, ale do tego się już przyznałem). Rzekłem.

Wracając do podsumowania… Rok na socjologii minął błyskawicznie. Jestem zadowolony z niego. Mimo, że marnowałem czas i obijałem się dobitnie. Teraz jest inaczej. Postanowiłem coś zmienić od października i udało mi się. To nie koniec zmian. Rusza gazeta, ja nadal działam. Nie poddam się tak łatwo i głową przebiję pewne mury, które we mnie są. Zwłaszcza lenistwo. Studiuję, pracuję dorywczo, działam. Nie ma ten-tego. Owszem, wszystkie te działania powodowane były SDSem i chęcią jego wypełnienia. Gdyby nie one, to na pewno nie udałoby mi się to w stopniu takim, jak udało mi się do tej pory. Nie jest żadną tajemnicą, że jedyną osobą, która mnie posiadła po Pawle był Łukasz z Torunia, który – za co go wielokrotnie przepraszałem – był dla mnie pocieszeniem po porzuceniu.
Zresztą z tym Pawłem to w ogóle były przeboje. Co nie zmienia faktu, że dziś, po 7 miesiącach od dnia, gdy mnie rzucił jestem coraz bliższy wypowiedzenia słów, że „Paweł mi przeszedł”. Potrzebuję jeszcze tylko troszeczkę czasu.

W wakacje jak zwykle odpoczywałem w Rewalu. Radość, niczym nie skrępowana działalność, mnóstwo śmiechu i zdolnych dzieciaków. Po prostu cudowne chwile, które – jeśli wszystko dobrze pójdzie – powtórzą się i w tym roku. Nie będzie tylko Michała ze Szczecina, z którym podczas wakacji… sam nie wiem jak to nazwać. Dziś moje słowa mogłyby to, co się wydarzyło trywializować, podczas gdy wtedy to było coś naprawdę niezwykłego. No tak, czy owak – dziś moje relacje z Michałem są jasne. Może nie wszystko ułożyło się tak, jakbyśmy sobie tego obaj życzyli, ale cóż… życie. Nad niepewność dziwnych układów i dwuznaczności cenię sobie bardziej planowość i przewidywalność nazwanych wprost relacji.

Bo to moje poukładanie w ogóle jest przydatne. Co zauważyłem jako pierwsze po przyjeździe do Warszawy ze Świąt? Że nie ma już autobusu 148. Święta zresztą – bo o nich też powinienem napisać – dały mi do zrozumienia, co zwerbalizowałem podczas jednej z rozmów z mamą, że jestem coraz dalej od rodziny. Że już mnie nie bawią, że już nie czuję się dobrze siedząc z nimi przy wigilijnym stole. To znaczy nie tyle czuję się źle, bo kocham ich wszystkich, ale nie odczuwam takiego komfortu, jak jeszcze na przykład dwa lata temu. Czasem ich już nie rozumiem, czasem już tracę z nimi kontakt, czasem mamy się dość. A o przyjeździe do domu rodzinnego coraz częściej myślę jako o „wyjeździe do mamy” a nie o „wyjeździe do domu”. I tak już chyba musi być.
Co nie zmienia faktu, że strasznie tam odpoczywam, bawię się i w ogóle jest cudownie. Nawet tak bardzo nie odczuwam braku komputera. Naprawdę. Po prostu żyję innym rytmem, innymi celami. Tam nawet zabawa jest inna.

Bo oczywiście z Kaśką byliśmy w wigilię Wigilii w Inferno w Szczecinie. Och, aleśmy się bawili. Był Maciek, Kuba, Przemek, Marcin, Karol… Byli wszyscy, którzy być powinni. Wyszalałem się. Kaśka też się świetnie bawiła, mimo że chłopcy się nad nią cały czas pastwili. To jest jednak inny typ zabawy niż ten tu w Warszawie. O Inferno myślę ciepło, niemal jak o drugim domu. Prawie jak o dawnym to2. Było dobrze.
No i był Piotrek. Ominąć tego nie mogę. Piotr, to 21latek, którego znam od kilku miesięcy, a z którym notorycznie flirtuję za każdym razem, jak jestem w Szczecinie. Stało się jednak tak, że tym razem flirt ten poszedł nieco dalej. Bo po Świętach spotkałem się z nim w środę. Najpierw zaprosił mnie na obiecaną kawę, która jednak była czekoladą a potem u jego znajomych z grupą dziewcząt i chłopców siedzieliśmy w domu. Gdy już trochę wypili, ruszyliśmy „na miasto”. Ja, Piotr i 3 dziewczyny. Szlajaliśmy się, łaziliśmy, szukaliśmy sobie miejsca. Aż wylądowaliśmy w Inferno. Znów kilka znajomych twarzy. No i znów niezła zabawa. Ale to było drugorzędne. Bo był Piotr. Najbardziej męski ze wszystkich moich dotychczasowych fascynacji. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn. Słodki a zarazem męski. Cały dzień traktował mnie jak Damę. To są takie drobne sprawy. Otwieranie drzwi, podawanie czegoś, ciągłe pytanie, czy na pewno nie chcę pić, częstowanie jedzeniem, dbanie o mnie. Takie… proste, czasem symboliczne i nie wymagające niczego kwestie, które sprawiły, że czułem się wspaniale. No a po imprezie…
Troszkę nagiąłem swoje zasady. Całowaliśmy się. A potem spaliśmy razem. Spaliśmy razem, a nie ze sobą – żeby nie było wątpliwości. Choć akurat Piotr mógłby mnie wziąć. Bo w ciągu dnia traktował mnie jak Damę, a w nocy dominował nade mną wyraźnie i robił ze mną co chciał. Czyli dokładnie tak, jak faceci powinni mnie traktować. Uczcie się.
Piotr jednak, to tylko flirt. Taki, ot. Bo on to on i jest tam a nie tu, a ja to ja i jestem tutaj a nie tam. Banalne. Ale Kaśka dopytywała o to cały czas. Czy oby na pewno. I zabraniała mi w ogóle! Z tą Kaśką to też żeśmy w mijającym roku przeszli sporo. Dobrych, złych chwil. Prawda?

Co przypomina mi o Ewie. Która w tym roku całkiem wypadła z mojego życia. I to w dużym stopniu z mojej winy. Z winy nas obojga. To się zaczęło już dużo wcześniej, ale finał przypadł właśnie na 2005 rok. Strasznie, strasznie mi żal tej przyjaźni. Bo w 2006 roku mieliśmy 1 września świętować osiemnaste urodziny naszej znajomości. I nic z tego. Bo znajomości nie ma właściwie. Nie pamiętam już nawet, kiedy się ostatnio widzieliśmy. Gdy dostałem od niej SMSem życzenia świąteczne, nawet jej nie odpisałem, bo było mi strasznie głupio. Bo zapomniałem o jej imieninach w Wigilię. Tego już się chyba nie da odbudować. Zresztą nie wiem czy Ewa by chciała. I nie wiem, czy ja miałbym siły. To wymagałoby strasznie dużo wysiłku.
Jednakowoż, gdyby okazało się dzisiaj, że – jak w moim ulubionym cytacie – Ewa zadzwoniła do mnie ze słowami „Jestem w więzieniu w Meksyku”, odpowiedziałbym „Nie martw się, zaraz tam będę”. Bo Ewie się to należy. Za to, kim i jaka jest oraz za to, kim przez 17 lat mojego życia była dla mnie.

Skoro o imprezach mowa, to nie mogę nie wspomnieć o wczorajszym sylwestrze, którego ostatecznie spędziłem u Michała Rasmusa. Za pamięci chwalę jedzenie, wystrój i przygotowanie wszystkiego. Dobrze, pysznie, smacznie i z klasą. A choinka z piórami mnie zabiła. Chcąc się odwdzięczyć Napalonym i w ogóle wszystkim, którzy ten wieczór spędzili ze mną – kupiłem Absoluta Currant i sok porzeczkowy (ach, wakacyjne wspomnienia…) dla nich. Cieszył się dużą popularnością ;) Ja się wytańczyłem. Byli więc gospodarz i jego małżonek Przemek, Napaleni, Kacper, Sebi z Białegostoku (kopę lat…) oraz niejaki Jarek i Piotrek których tego wieczora poznałem. Dość kameralnie, ale sympatycznie. Towarzystwo pod wpływem alkoholu dość szybko odpadło, ale ja dzielnie do 6 siedziałem i dopiero wtedy ulotniłem się i tramwajem 33 wróciłem do domku.
Sylwester wieńczy rok. A porównując sylwestry z dwóch lat można pomyśleć o tym, co się w owym czasie działo. Rok temu podczas sylwestra w Kokonie, który spędziłem z Napalonymi, Iwoną, Anką i Zdzirami z Kolonii (oficjalny pseudonim) byłem studentem socjologii, Gwiazdą Szczecińską, samotnym gejem poszukującym partnera, nieco jeszcze zagubionym w gejowskim świecie Warszawy. Świetnie się oczywiście wtedy bawiłem, pamiętam to do dziś. Wczoraj zaś byłem studentem socjologii i dziennikarstwa, ułożoną Damą, starającą się zachować dystans i odległość wobec wszystkich zgromadzonych mężczyzn. No i tutaj oczywiście cieszę się, że odnalazłem w Warszawie takie osoby jak Napalony i Jego Facet, którzy robią wiele, żebym mimo wyrwania z korzeni i przesadzeniu do stolicy, czuł się tutaj dobrze. Jest oczywiście takich bliskich mi ludzi więcej. Jest Ilonka, Monika, Andrzej, Sebastian, Krzysztof Nadzieja Polskiej Statystyki, David, Marcin, Paweł, inni znajomi z socjologii i dziennikarstwa oraz inne ciotki. Różnie się moje z nimi kontakty układają, ale dziękować muszę im i Bogu za to, że w ogóle jakieś moje kontakty w Warszawie mam.

Dla całkowitej szczerości wspomnieć należy jeszcze oczywiście o Tomku. Tak, o tym młodym Tomku. Który dzwonił do mnie w Wigilię z życzeniami, który sporo do mnie SMSował, z którym rozmawiałem będąc w domu rodzinnym przez telefon kilkanaście minut bardzo poważnie. Ja nie wiem co jest i co będzie z owym Tomkiem. Wiem, że jest młody, że jest inteligentny, słodki, przystojny, miły i jest na pewno moją jakąś fascynacją. I tak, jak zawsze powtarzam Monice, podchodzę do naszej relacji, nie starając się wzbudzać w sobie jakiekolwiek dalekosiężne refleksje na jej temat. Raczej przechodzę z nią do porządku dziennego. Nie wiem, kiedy dane mi będzie się z nim zobaczyć. Ale mimo, że z chęcią widziałbym go nawet teraz, to nie płaczę czekając na SMSa od niego. Żyję.

Czego chcę od roku 2006? Chcę się bawić, więcej imprezować, poznawać więcej ludzi, może znaleźć przyjaciela. Choć to ostatnie jest na tyle trudne, że nie mogę oczekiwać, że dwutysięczny szósty spełni to oczekiwanie. Chcę nie mieć (za dużo) problemów finansowych, chcę studiować z sukcesami – niewielkimi, ale jednak. Chcę wydawać gazetę, chcę zorganizować warsztaty dziennikarskie jak zwykle, chcę w wakacje być w Rewalu i może nawet coś tam zarobić. Nie chcę być bierny. Chcę działać, próbować. Chcę intensywnie żyć. Chcę nadal móc śmiało spoglądać sobie w lustro. No i chcę znaleźć odpowiedź na moje wątpliwości co do tego, jak kierować powinienem swoim życiem osobistym.
Wymagań dużo, ale i czasu sporo. Rok 2006 czas zacząć.

I kto przez to wszystko przebrnął?

Body Rockers „I like the way”

There’s so many things i like about you, I..
I just don’t know where to begin,
I like the way you, look at me with those beautiful eyes,
I like the way you, act all surprised,
I like the way you, sing along,
I like the way you, always get it wrong,
I like the way you, clap your hands,
I like the way you, love to dance,
I like the way you, put your hands up in the air,
I like the way you, shake your hair,
I like the way you, like to touch,
I like the way you, stare so much,
but most of all….
Yeah..
most of all….

I like the way you move…..
I like the way you move…..

I like the way you, put your hands up in the air,
I like the way you, shake your hair,
I like the way you, like to touch,
I like the way you, stare so much,
but most of all….
Yeah..
most of all….

I like the way you move…..
I like the way you move…..

I like the way you, put your hands up in the air,
I like the way you, shake your hair,
I like the way you, like to touch,
I like the way you, stare so much,
but most of all….
Yeah..
most of all….
I like the way you move!

Wypowiedz się! Skomentuj!