Dodaję dopiero dziś, bo wczoraj w nocy blog.pl nie działał.

Już piszę, już piszę.
A jest o czym. No bo więc to było tak. W środę Napaleni mieli rocznicę. Sto lat, sto lat młodej parze i w ogóle. Poszli do kina na tę prapremierę, co im dałem bilet. Mam nadzieję, że zadowoleni. Ja w tym czasie oczywiście obecny na WSZYSTKICH zajęciach (postanowienie na ubiegły tydzień), potem jak zwykle szybka podróż na Bemowo i korepetycje z Dominikiem. Wszystko fajnie, tylko zaskoczył mnie, bo musieliśmy napisać charakterystykę Ani z Zielonego Wzgórza. A ja oczywiście nigdy tego nie czytałem. Ale okazało się potem, że chyba całkiem nieźle nam poszło. Jak zwykle wróciłem do domu późno.

Najgorsze w środę było to, że to dead-line a ja wciąż nie mam większości tekstów. Nie, no oczywiście przesadziłem. Większości to może i nie, ale kilku bardzo ważnych brak. Więc nie wiem jak to będzie. Jeśli tak lada dzień nie dostanę materiałów, to pożegnam się chyba z pomysłem. Nie mam już siły uganiać się za tekstami, jak w liceum. Tu są dorośli ludzie. Jeśli nie chcą, to po prostu nie.
No a w ogóle to po czasie zorientowałem się, że to andrzejki. Ale powiedzmy sobie szczerze – nigdy tego święta nie obchodziłem. Więc? Fuck it.

Czwartek jest o tyle fajnym dniem, że mam wolne po pierwszych zajęciach. Więc się spotkałem z Ilonką. Sobie żeśmy pochodzili. Pogadać musieliśmy. A potem zaliczyliśmy kebaba na Świętokrzyskiej. I ponoć Ilona się potem nim zatruła, ale ja nie wierzę, że to przez to. Tam są przecież pyszne, smaczne, zdrowe, nagradzane kebaby. Myślę, że po prostu nieszczęśliwie coś jej zaszkodziło, co normalnie nie powoduje u niej jakiś dziwnych zachowań żołądkowych. No, ale najważniejsze, że pogadaliśmy. I oczywiście jest wniosek z tej dyskusji.
Faceci to świnie. O. I do tego małomówne świnie ukrywające swoje prawdziwe powody i udające normalnych. Tak wam powiem!
Potem przyszedł Harry. I wylądowaliśmy wszyscy razem w McDonald’s. A na przeciw nas dwaj młodzieńcy w wieku, na oko, 16-17 lat. Kupili sobie po 4 hamburgery i po dużej Coli. I dyskutowali o tym, jaki świetny interes zrobili, bo kupili w promocji, a normalnie za tę kasę by się tak nie najedli. „Super Size Me” się przy nich chowa. A byli szczuplutcy!!! Żeby nie było.

Wieczorem korki u maturzystki. I co się okazało? Że w tym tygodniu nie będzie zajęć, bo ona idzie do szpitala. Gdyby jej pobyt miał się przedłużyć, to będziemy rozważać czy nie kontynuować nauki w warunkach hospitalizowania. A szpital chyba na Bródnie… Eh..
Tak czy owak, nadchodzący tydzień będzie uboższy o 40 zł.

Kontynuując realizację postanowienia, poszedłem w piątek na wszystkie zajęcia. Co prawda na „analizę i interpretację danych sondażowych” (czyli po prostu na kurs komputerowy) nie ze swoją grupą, ale się liczy. No i co prawda cała grupa uciekła z filozofii ostatniej, ale to się nie liczy. Bo cała grupa! A po powrocie do domu – wziąłem się poważnie za naukę. Bo miałem przecież zapowiedziane na wieczór kolokwium! A takie kolokwium to nie przelewki. Tym bardziej z metodologii, zwanej hucznie Podstawami badań społecznych. W przeciwieństwie do Psychologii społecznej, z której kolosa nie zaliczyłem – tym razem postanowiłem uczyć się ciut więcej niż 17 minut. I udało się. Spędziłem nad notatkami jakąś godzinę bez dwóch minut. Czyli jak na mnie – bardzo długo. Liczę więc na to, że zaliczę.
Zresztą tradycyjnie podczas kolokwium miałem wyścig z kolegą o to, kto pierwszy skończy. Rozstrzygnięcie okazało się jednak niemożliwe. Bo poza tym, że pisaliśmy w różnych salach – z tym problemem sobie poradziliśmy – to zaczynaliśmy pisanie o innych godzinach. A to już okazało się nie do przeskoczenia. Tak czy owak, odczucia mam niezłe po kolokwium, co nie koniecznie jest dobrą wróżbą.

Bezpośrednio po zakończeniu pisania (zajęło mi to 17 minut), poszliśmy niewielką grupą do pubu. Ale był pełny. Więc do innego. Też nie było miejsc. Zaproponowałem oczywiście McDonald’sa, jako dziecko kultury masowej uważam, że jest tam wszystko, co do dobrej zabawy jest potrzebne lub może być przydatne. Wliczając toaletę. Oczywiście wszyscy byli na nie. Do czasu. Potem się wyłamywali, ale było za późno.
Czas spędzaliśmy więc w jakimś dziwnym lokalu w Pasażu Wiecha. Ja nie wiem, co ludzie widzą w pubach. Wszyscy tak siedzą, piją, palą… Fu… Mnie to nie bawi. Humor mi się spsuł tam jakoś. Więc postanowiłem wrócić do domu. Tym bardziej, że nie miałem innych planów na wieczór.
Co prawda skontaktował się ze mną Michał Rasmus – a było to nieco utrudnione z powodu stanu mojego konta telefonicznego – ale miałem już wtedy tak zjebany humor, że nic mi się nie chciało. Tym bardziej, że on sam określił siebie, jako „trochę wypiłem” i chciał, żebyśmy najpierw wpadli do jakiegoś jego kolegi a dopiero potem do Utopii. To ja nie chcę.
Wróciłem do domku i coś tam porobiłem. Pogadałem trochę z Tomkiem na GG, ale to ostatnio dość często robiłem.

No i nadeszła sobota. Czyli korki na Bemowie. Uciekł mi autobus, bo spojrzałem na rozkład na dzień powszedni. Ale dogoniłem go metrem. A nawet wyprzedziłem i to dość poważnie. Wracałem szybko, bo spodziewałem się tej dziewczyny od komputera. Choć w duchu modliłem się, żeby odwołała dziś zajęcia. Bo mi się nie chciało…
I co się okazało? Dostałem maila od niej. Że rezygnuje, bo dojazdy nie pasują. Aaaaa i dobrze jej tak! A ja będę miał więcej czasu na odpoczynek.
Posprzątałem z grubsza w pokoju i gadałem z Tomkiem na GG.
Bo dziś miał do mnie wpaść. Ale najpierw chciał jechać do Centrum kupić jakieś pudełko. Tak też się stało. Ruszyliśmy do Empiku, żeby kupić coś odpowiedniego. Potem wróciliśmy już do mnie.

No i co tu dużo mówić. Tomek został na noc. Bardzo miłą noc.
Wieczór zresztą też był przesympatyczny. Ja wiem, że teraz Napaleni będą się dopytywać co się działo, czy do czegoś doszło. A złośliwi będą mi pisać, że uwodzę 16latka i że „sedes” zapomniany. A piszcie se, co chcecie.
Com zrobił, to zrobiłem. I nie żałuję. I w ogóle podchodzę do tego bezrefleksyjnie i trochę krytycznie. Życie uczy. Ale też i daje czasem jakieś pocieszenia za to, że jest takie, jakie jest. A kartka z napisem wisi. I póki co, ma się dobrze.
No, już.

Tomek poszedł dziś koło 12. No i nadszedł czas nauki. Bo wbrew temu, do czego byłem przyzwyczajony – porobiły mi się zaległości w lekturach. Więc je nadrobiłem. Prawie wszystkie. Jutro idę wypożyczyć kolejne… 8 książek. Wiem, że sporo. Ale co ja na to poradzę? I tak nie ma wszystkich, bo potrzebuję jeszcze 2 czy 3. Się chciało, to się studiuje. Nie wiem tylko co mi zrobią w Instytucie Dziennikarstwa za przetrzymanie książek. I czy na socjologii wypożyczą mi aż 6. Tym bardziej, że tam jedną też przetrzymałem… Eh… Opierdzielałem się ostatnimi czasy.

Aha, dziś doszedłem do dość istotnego wniosku. Jestem wnukiem Madonny. Sam się dziwię, jak to możliwe, ale to musi być prawda. Skąd ten wniosek? Słuchałem jej muzyki i doszedłem do wniosku, że to jest na pewno moja babcia. Babcia Madonna.

Z cyklu „moje plany są najważniejsze”. Zgłodniałem dziś wieczorem, ale nie tknąłem jedzenia, bo… nie było tego w planie. Mam zaplanowane co jutro zjem na śniadanie i drugie śniadanie. Ale! Uwaga! Pozostawiam sobie pole do popisu w kwestii obiadu, bo jeszcze nic nie zaplanowałem!

I chciałem jeszcze tylko powiedzieć, że się cieszę, że Tomek był u mnie. I że dzwonił dzisiaj kilka razy. I że nie wiem kiedy się znów widzimy. I mam referat na piątek na psychologię społeczną. I ściągnąłem kolejne 3 pornole.
Mam setki, jeśli nie tysiące myśli, ale wiem, że nie dam rady ich spisać. Ta świadomość pewnej niemocy jest dość dołująca. Jutro kolejny tydzień, ale za to coraz bliżej świąt. I we wtorek znów będę miał coś na Simplusie :) Mikołaj na pewno zostawi coś u mnie w domu w tej kwestii, a mama zadzwoni i powie „zapisz teraz sobie” podając kilkanaście cyferek. Lubię to.

Wypowiedz się! Skomentuj!