Bo czasem jest tak, że powinienem coś napisać. Siedzę, mam setki jakiś ważnych dla mnie myśli. Ale wiem, że spisanie ich wszystkich jest na pewno niemożliwe. Nie uda mi się oddać w stu procentach tego, co myślę. Nie umiem opisać wszystkich emocji. A czasem nie mogę.

Po ponad dwóch latach od założenia bloga czyta go już wiele osób. Czasem bardzo wiele. To nie tyle utrudnia pisanie, co ogranicza mnie w pewien sposób. Nie mogę czasem wyrazić pewnych opinii, by nie zostać źle zrozumianym. Nie można tylko literkami i słowami oddać bowiem moich intencji. A gdyby nawet można, to czasem zajęłoby to zbyt wiele czasu i miejsca. I tak co chwilę słyszę, że moje blotki są za długie. Może i są. Ale one są dla mnie. Tak, jak lubię czytać – tak lubię też pisać.

I tyle tytułem niejakiego wstępu.

Pieniądze z Rewala wydane niemal w 4/5. Tak, tak… poszalałem.
Ale mam za to drukareczkę, nagrywarkę dvd, mp3playera, ubranka, kilka gadżetów do komputera… Ach. Warto było. Od tego są pieniądze, żeby je wydawać, prawda?
No i przez Marcina Edge wydałem sporo kasy. Bo pokazał mi nowe perfumy Paco Rabanne Black XS. Och, są boskie! Wahałem się długo, ale kupiłem. No i to jedyny zakup, po którym miałem pozakupowego kaca :) Oczywiście już mi przeszło, ale warto było to odnotować :) Oczywiście we wszystkich niemal zakupach towarzyszyli mi Napaleni. Za co publicznie im dziękuję.
No i Allegro :) To jest jednak skarbnica wszystkiego. Dosłownie.
Oj, ale jestem zadowolony. I wiem, że lada moment będę rozpaczał, że nie mam kasy, ale lepiej było wydać na jakieś konkretne rzeczy niż powoli trwonić na życie. Tak myślę.

Tym bardziej, że korepetycje mnie czekają. No i być może będę uczył 80letniej kobiety obsługi komputera. 3 razy w tygodniu po 20 zł za godzinę. Nieźle. Co prawda od połowy listopada, ale jednak. Do tego czasu jakoś przeżyję przecież :) Mam już jedną korepetytowaną z polskiego, więc nie jest źle.

Refleksje pojawiają się u mnie oczywiście zawsze po imprezie. To normalne. A skoro już chyba całkiem zdrów jestem, to mijający weekend miałem imprezowy. Zaczęło się w piątek. Kiedy to pod nieobecność Iwonki, ale za jej przyzwoleniem Anka postanowiła iść do klubu. A wraz z nią ich koleżanka z Koluszek – Agnieszka. Przyjechała, wyszykowały się. Więc i ja postanowiłem pójść z nimi. Więc i Napaleni się zdecydowali. I w ten sposób ruszyliśmy zgraną paczką do Le Madamme. Tak, do Le Madamme. Postanowiliśmy odwiedzić jakieś dżezi miejsce. Tym bardziej, że Anka jeszcze tam nie była. Powód zresztą nie ma chyba znaczenia. Ruszyliśmy.
Udało nam się przed którąś-tam wejść za darmo. Tym lepiej.

Potem siedzieliśmy, piliśmy. I jak zwykle naśmiewaliśmy się z ludzi. To już taka nasza przypadłość. Ciotowska chyba.
Chociaż, nie. Tak już chyba mamy. No tak czy owak, kilka osób wprawiło nas w bardzo dobry nastrój. A potem przybyli jeszcze Adam i Miłosz. Starzy, 'dobrzy znajomi’ Napalonych. Zresztą ja też ich znam. Posiedzieli z nami, pośmialiśmy się, pooglądaliśmy lokal i ludzi, kilka razy zaliczyliśmy WC (piszę o tej – wydawałoby się – nieważnej rzeczy, bo ja aż dwukrotnie w ciągu jakiś 4 godzin byłem w toalecie, co – jak na mnie – jest wynikiem bardzo wysokim).

Pomijając wszystkie te pierdy, które i tak nie mają znaczenia, ruszyliśmy do Utopii. Dziewczyny oczywiście zostały. A my na dwa rzuty weszliśmy do przybytku różu i ciotostwa wszelakiego. Nie obyło się bez przygód. Jak zwykle ich bohaterem był Daniel i Napalony. Stoimy sobie przed wejściem, czekamy… A Daniel udaje, że nas nie zauważa. Staliśmy w stałej kolejności (Boże, mamy nawet stałą kolejność wchodzenia do Utopii!!!) – Jego Facet, ja, Napalony. Ten ostatni zawsze boi się, że Daniel będzie go zagadywał. I dlatego stoi z tyłu. Na nic to jednak się zdało. Gdy Daniel wkońcu nas „zauważył” zawołał Napalonego: „Chodź, chodź tu na chwilkę”. A potem zaczął tym swoim niskim tonem do niego mówić.
„Jak się dziś bawisz, co?”, „Wieczór zapowiada się zajebiście?” Czym oczywiście speszył Napalonego. Po tym, jak coś mu odpowiedział, weszliśmy do Uto.

No a potem niczym nie skrępowana zabawa. Moja nowa koszulka zdała egzamin. Jupi. Wiedziałem, że cioty wymiękną na widok tego, co na niej mam.

Do domku wróciłem jakoś po 3. Dziewczyn wciąż jeszcze nie było. Potem okazało się, że wróciły około 7… Eh…
I wyjątkowo nie udostępniłem swojego łóżka gościowi. Nie mogłem, bo od wczesnych godzin „rannych” (czyli od 10) musiałem zacząć sprzątać. Spodziewałem się gości.

Którzy przybyli punktualnie, czyli jakieś 5 minut przed czasem. Sebastian i jego Michał wpadli z wizytą duszpasterską. No i tu oczywiście pochwalić muszę Sebastiana, który przyniósł całą blaszkę ciasta przygotowanego osobiście. On nazwał je sernikiem wiedeńskim, ja znam je jako złota rosa. Jak zwał, tak zwał. Grunt, że było pyszne i wyjątkowo delikatne.

Chłopcy posiedzieli jakiś czas, napstrykałem im prawie 100 fotek, pośmialiśmy się, poobgadywaliśmy delikatnie, wymieniliśmy uwagi na cenne i ważkie tematy. Oczywiście kosztowaliśmy ciasto Sebastiana. I takie tam… No, myślę, że będę wyrazicielem opinii nas wszystkich, jeśli powiem, że mile spędziliśmy czas.
A potem poszli.

A potem przyszli Napaleni. Tak, dla odmiany. Planowaliśmy bowiem wypad wieczorem. A wieczór właściwie już był. Pojechaliśmy do Galerii. I to był błąd. Ja chyba naprawdę nie przepadam za tym lokalem. Dokładnie przed wejściem spotkaliśmy Adama i Miłosza. Weszliśmy wspólnie (Napaleni dostali od selekcjonera, który niegdyś pracował w Kokonie karteczkę na welcome drinka… tak, to zarzut, ponieważ ja zostałem pominięty).
A potem było już coraz śmieszniej. To, co się tam działo na parkiecie, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Panowie „Jezioro” i „Dżenifer” po prostu powodowali u nas niepochamowane wybuchy śmiechu. Och, co tam się działo… W ten sposób znalazłem wspólny język z Miłoszem, do którego – przyznaję – miałem do tej pory dystans. Śmialiśmy się do rozpuku.

A potem przyszedł Marcin Edge i jego przyjaciel – Paweł. Marcin oczywiście będzie zaprzeczał i twierdził, że był pijany, ale prowokacyjnie cały czas ukazywał zgromadzonym w Galerii swoją bieliznę powyżej spodni oraz wystający sponad niej cieniutki paseczek włosów łonowych. Co zresztą strasznie podniecająco działało na Napalonych. Obu.
Potem podrywał go jakiś dres, ale tego już nie pamięta. Dres chyba zresztą też nie.
Zresztą Marcin miał kilka minusów tego wieczora. Faux pas to słowo klucz dla niego na te kilka godzin :) Najpierw się nie przywitał, potem próbował mnie cmoknąć, długo nie przedstawiał mnie Pawłowi…

Miłosz i Adam zmyli się dość szybko. My postanowiliśmy jechać do domu. Chcieliśmy tylko odwieźć do Utopii Marcina i Pawła. A pod samą Utopią byłem bardzo nagabywany, żeby jednak pójść. 'No chodź, no chodź z nami! Proszę cię, chodź!’ – nalegał Marcin.
Uległem. Utopia to w jakiś sposób moja słabość. Szybko jednak mój humor się pogorszył. Na chwilkę co prawda, ale jednak. Bo okazało się, że Marcin tej nocy zamierza bawić się ze swoim eks, Łukaszem. Ja zaś poczułem, że moja osoba służyć ma zabawianiu konwersacją Pawła. Co zresztą nie było takim znowu wyzwaniem, bo to bardzo miły chłopak. No, ale jednak nieznany mi do tego wieczora. Nie licząc opowieści Marcina.
Który to pogrążał się w ekstazie tańca z Łukaszem na głośniku.

A potem Marcin z Łukaszem wyszli (faux pas po raz kolejny). Zresztą Łukasz nawet się nie pożegnał. I w ogóle czasem mam wrażenie, że wpadam w towarzystwo, które nie do końca wie, co to znaczy savoir vivere.

Zostałem z Pawłem. Bawiłem się całkiem nieźle. Sporo znajomych twarzy. Duchy przeszłości. Śmiesznie.
Miałem to wszystko w dupie. Nie chodzę do Utopii się lansować, nie chodzę tam podrywać – bawię się. No i zauważyłem, że picie podrożało. Szklaneczka wody z cytryną i lodem kosztuje już 7 zł. Tak, 7 złotych.

Około 4:00 Paweł też poszedł (nie faux pas, bo to przecież obca osoba). Posiedziałem jeszcze z pół godzinki i też się ulotniłem. Doszedłem na Centralny, skąd tramwajem trafiłem do domku. Koło 7:00 poszedłem spać.

Nie wstawałem dziś zbyt wcześnie. Nie było potrzeby. 12:30 to dobra godzina. A chwilę później Iwonka wróciła do Warszawy. I przywiozła ze sobą laptopa. I – co ważniejsze – kosmetyki Avonu! Och, tak! Mam nowy scrub, nowy balsam, och ach och! Tu odzywa się we mnie dusza cioty.

A tak ze spraw ogólniejszych… Jutro zaczynam studia. I mam na 8 rano…
Będę musiał złapać kierowniczkę studiów, żeby zgodziła się na to, żebym chodził na kilka zajęć z wieczorowymi na dziennikarstwie. Bezwzględnie. I musi się zgodzić! Prawda, że musi? :) Inaczej nie dam rady. No bo już pomijam fakt, że jutro mam na 8, więc muszę wstać chyba o 5:30, żeby zdążyć umyć włosy, wysuszyć, ubrać się, przygotować śniadanie, uczesać… Eh… Ciotą być.

Poza tym mam w głowie mętlik. Przez rozmowy z Michałem, Bereniką, Adamem…
Bo to jest bardzo skomplikowane wszystko. Zwłaszcza w dzień poimprezowy, kiedy mam dużo czasu na myślenie i dużo myśli się przez moją głowę przewija. Wszystkiego nie spiszę. Zresztą nie ma to sensu.
Słowami nie da się nazwać wszystkiego. A szkoda.

Ach, i wciąż nie dałem Pawłowi prezentu urodzinowego…
Bo w czwartek byliśmy 'wstępnie umówieni’… Ale on wrócił z afterku powtorkowego jakoś w czwartek. I spał. A to już się wrzesień kończy.
Głupio.

Muszę regularniej zacząć pisać bloga. Będzie krócej a dokładniej.

Wypowiedz się! Skomentuj!