No i koniec. Opuściłem Rewal. I – co dziwne dla mnie – już tam w tym roku nie wrócę. Trzeci turnus dobiegł końca, a wraz z nim zakończyły się wakacje, a więc i nadawanie radia. Koniec. Po prostu.
Gdy wyjeżdżałem, nie czułem żadnych szczególnych emocji. Może dlatego, że po raz pierwszy w życiu wyjeżdżałem razem z obozowiczami najpierw autokarem do Kołobrzegu a potem pociągiem do Łodzi. Ten pociąg to swoją drogą inna historia… Po pierwsze – pospieszny, po drugie – jedzie 8 godzin a po trzecie – nie ma WARSu! Skandal!

No, ale oczywiście zanim wyjechaliśmy, mile spędziliśmy sobotę i niedzielę w Rewalu. Sobota to dzień mojego powrotu z domku. A w domu odpocząłem. I to bardzo. Kilka dni, a jednak różnica wielka. Spotkania, rodzina, telewizja… Musiałem odpocząć od wakacji. Wróciłem już nawet stęskniony za radiem. Od razu w sobotę opijaliśmy wydanie ostatniego numeru. No i pożegnanie wakacji, bo tego właśnie dnia gmina Rewal żegnała lato i turystów. Nie poszliśmy co prawda z informatykiem i jego dziewczyną do amfiteatru, ale wieczorkiem wypiliśmy coś sobie. Nie za wiele, ale fakt jest faktem.

W niedzielę zaczęły się przygotowania do odjazdu. Najpierw jednak wieczorny bankiet kończący turnus. Przygotowywaliśmy dyplomy, upominki, statuetki, nagrody… Sporo pracy, ale to musi zostać w pamięci dzieciaków. I mam nadzieję, że tak będzie.
Oczywiście Agnieszka się we wszystko wtrącała – i to od swojego przyjazdu. Ale oczywiście jak dla mnie – zlewka. Jak będzie, tak będzie. Ja zrobię tak, żeby było dobrze. I chyba było.
A Agnieszka wzięła mnie na bok i pyta mnie, ile chciałbym dostać nagrody za moją pracę. Mówię jej, że ja tego nie robię dla żadnych nagród (tym bardziej, że nie dostałem nigdy ani jednej) tylko dlatego, że to lubię. No tak, ale nagroda jest już pewna, tylko ile ja bym jej chciał. Kurcze… No nie wiem. Bez sensu to pytanie. Ale musiałem po 5 minutach takiej wymiany zdań coś powiedzieć. „Sześćset złotych”. No to mam podać numer konta, a ona przeleje na nie 2,5 tys. Tak, dla mnie to też był szok.
No bo jechałem tam jak zwykle ze świadomością, że to wszystko za friko, a tutaj obietnica 2,5 tys. zł. Zobaczymy jak będzie z jej realizacją. Oczywiście kasa się przyda.
Może laptop?

Bankiet się udał. A po bankiecie czas na zieloną noc. Wychowawcy pozwolili dzieciakom latać do 1, ale potem kazali spać. Mniej lub bardziej posłusznie, ale o 3 już wszyscy padli. Wszyscy, poza mną i informatykiem Michałem. Zafundowałem nam Absolut Currant. Pół litra. Nie za dużo, nie za mało. Jak dla nas – idealna ilość. Ja przecież jestem całkiem zielony w kwestii alkoholu. On pił czystą a ja drinka z sokiem z czarnych porzeczek oczywiście. No i tak się rozochociliśmy, że postanowiliśmy zrobić dzieciakom zieloną noc po naszemu. Najpierw wchodziliśmy do pokojów pstrykając im fotki z fleszem. Potem znów wpadaliśmy i śpiewaliśmy „Wiła wianki i rzucała je do falującej wody” a gdy już wszystkich obudziliśmy, przeszedłem po wszystkich pokojach z wykładem na temat odpowiedzialności dziennikarskiej i prawa prasowego. Skończyliśmy koło 4:30.

A o 8 pobudka. W poniedziałek radio już nie grało. Trzeba było ostatecznie wszystko spakować i ruszyć. Busem wyjechaliśmy koło 11:00. A o 21:11 byłem w Łodzi. Na dworzec przyjechała po mnie obstawa. Kaśka, Gośka, Mirka i Jacek. Czyli niemała grupa kadry obozowej z innych turnusów. Miło, bardzo miło. Nie tylko dlatego, że nie musiałem z ciężką torbą poruszać się komunikacją miejską. W domu Gośki, która jak zwykle mnie nocuje, posiedzieliśmy i pogadaliśmy jeszcze do pierwszej. Potem zostałem tylko ja z nią. Dopiliśmy żubrówkę do końca i poszliśmy spać.

Dziś spotkać się mam z Ewą, która gościła na pierwszym turnusie. Mamy zjeść u niej jakąś kolację czy coś. Poznam jej męża i zobaczę znów jej syna. Wcześniej mam się spotkać z Bereniką. Oczywiście w Galerii Łódzkiej. Zaraz będę ruszał. Po spotkaniu pojadę do Gośki do pracy, dodam u niej tę blotkę, a potem razem idziemy do tej Ewy.

Wiem, że jeszcze ktoś chce się ze mną spotkać, więc chyba zostanę jeszcze dobę. W Wawie byłbym wtedy 1 września. Ale zobaczymy jak to będzie. Dostaję już SMSy, że czas wracać, bo wszyscy chcą się ze mną spotkać i tęsknią. Miłe to.
Lada moment wracam do codzienności. Ale tak na dobrą sprawę… czy u mnie jest w ogóle jakaś codzienność? Jakaś przeciętność? Szarość?
Nie. Każdy dzień jest nowy, inny. I za to dziękuję wszystkim tym, którzy sprawiają, że tak właśnie jest. Chyba czas byłoby wybrać się do kościoła. Może w najbliższą niedzielę?

Wypowiedz się! Skomentuj!