Jest 6:46 a ja postanowiłem napisać bloga. A co mi tam. Wakacje są.
Po kolei, bo lubię chronologię.

Poniedziałek zaczął się wcześnie, bo od 9 miałem test predyspozycji dziennikarskich. Który oczywiście ze sprawdzeniem predyspozycji (a więc umiejętności a nie wiedzy) niewiele ma wspólnego. No, ale taka już specyfika egzaminów wstępnych. Czy ktoś wie jak nazywa się największy we Francji dziennik sportowy? Nie napisałem tego…

Prosto z przedłużonego egzaminu poszedłem na spotkanie z Marcinem Edge. To nasze pierwsze umówione spotkanie live. Miejscem było oczywiście Tchibo. No i spostrzeżenia po tymże spotkaniu – miło. Marcin to fajny chłopak. Ma pewne specyficzne zachowania, które wyłapałem no i zadbane paznokcie. Ale tak poza tym to normalny chłopak, który definiować próbuje czym jest dla niego szczęście w życiu. A ponieważ w jego życiu pojawiłem się gdzieś tam ja, to jeśli będzie miał życzenie – zrobię wszystko, żeby ułatwić mu to szukanie szczęścia. All you have to do is ask.
Od tego jestem.

Potem kolejne spotkanie – nie wyszedłem z Tchibo – z Jego Facetem. Który wcale nie jest facetem Napalonego. Wciąż/już nie. Poważna cała ta sprawa. A myślałem, że się wcześniej rozwiąże. Wciąż jednak jestem dobrej myśli. Poszliśmy po jakimś czasie z Jego Facetem do BUWu (który był zamknięty od 10 minut) a potem na żarcie do McDonald’sa. To był mój obiadek. No i koniec końców – odprowadził mnie pod Mercer’s na Chmielnej. Tam umówiony byłem z Pawłem na 18:00.

A Paweł nie przyszedł. Usiadłem, kupiłem shake’a… Minuty mijały, wyjąłem książkę… Dziesiątki minut mijały i po 4 takich dziesiątkach stwierdziłem, że idę… Będąc w autobusie napisałem mu, że mieliśmy spotkanie. Odpisał. Zapomniał, zaspał.
Tak, oczywiście, że byłem zły. Chociaż nie… Nie tyle nawet zły, co rozgoryczony, rozczarowany. Oj, poczułem się głupio. Nikt mnie nigdy nie wystawił ze spotkaniem. Nie wypada takich rzeczy Damie robić. I w życiu bym nie przypuszczał, że Paweł się może nie pojawić. A jednak.
Może i tragizuje. Może wyolbrzymiam. Może to patetyczne. Ale dla mnie ma jakieś szczególne znaczenie. Zapomniał.

Wieczorem umówiony byłem jeszcze z Napalonym. No i oczywiście on przyszedł. Jakoś po 20 był u mnie. Oczywiście słuchałem o tym, co się działo jak mnie nie było w ramach relacji Napalony-Jego Facet-Kacper. Działo się sporo, ale to nie miejsce i nie czas, żeby o tym pisać. Celem naszego spotkania było także wspólne wybycie na imprezę. A miejscem przeznaczenia była Utopia. Tak jakoś wyszło jednak, że najpierw poszliśmy do… Toro.

A tam spotkaliśmy… Kacpra i Jego Faceta. Baaaardzo śmieszne. Oni siedzieli krótko, bo około północy wyszli. A wkurzony Napalony rozpromienił się, gdy zauważył w lokalu niejakiego Grzesia. To ktoś nowy. Nieznany. Ale poznany tamtej nocy. Grzesiu to ładny siedemnastolatek. Po raz pierwszy w gejowskim lokalu. No i trafił na nas. Masz ci pech! :)
Namówiliśmy go na wyjście do Utopii. Wspólnie więc pieszo powędrowaliśmy na Jasną. Mieliśmy jak zwykle pewne obawy czy Daniella nas wpuści… Stanąłem pierwszy, za mną Grzesiu (powiedzmy sobie szczerze – raczej niewylansowany) i Napalony na końcu. „Dzień dobry, kłaniam się” powiedziałem, po czym dygnąłem, jak to mam w zwyczaju. Daniella stał i się nie odzywał dłuuuuższą chwilę. Nie wiedziałem, czy odejść czy czekać. Patrzyłem z szerokim uśmiechem i czekałem na reakcję. Otworzył śpiewając głośno jakąś piosenkę pseudo-niemiecką.

Impreza to była udana! Działo się, działo. Muzyka super! A chłopcy zaczęli się dogadywać. A potem przestali gadać, bo mieli usta zajęte. Oj takie tam… W każdym bądź razie ja szalałem na parkiecie. Bawiłem się zajebiście! Aż do rana. Wyszliśmy około 6. Jako jedni z niewielu pozostałych. To też świadczy o tym, że impreza była udana.
W domku byłem koło 7…

Wstałem przed 13. Byłem umówiony z Martą z wydziału, ale na czas wszystko odwołałem. Dało się ładnie pozałatwiać sprawy. Mogłem spokojnie odpoczywać. No i przygotowywać się na Zlot Ciot. Bo takowy zaplanowano na dziś w moich skromniutkich progach.

O 20 pojawił się Napalony. Potem Andrzej, który ostrzegał, że nie wie czy przyjdzie, bo jest chory. No i na końcu Sebastian ze swoim Michałem Positive Surfer. Po jakimś czasie dołączył do nas Grzesiu poznany poprzedniej nocy. Były oczywiście jabłka i banany w cieście, soki, Cola… pojawił się i alkohol, ale oczywiście to już nie moja inicjatywa. Siedzieliśmy tak, gadaliśmy, piliśmy, słuchaliśmy… do 24:00. W międzyczasie pod moim blokiem pojawił się Michał Rasmus. Coś tam z Sebastianem sobie przekazywali. Zapraszałem na górę, ale chyba jest jakiś obrażony na Sebastiana czy coś… Ja tam nie wiem.

Po północy Andrzej zawiózł nas do Utopii. Znów plany „jak wejść, żeby wejść”. Rozdzieliliśmy się. Sebastian z Michałem, ja z Grześkiem, a Napalony z Andrzejem. Weszliśmy. Tym razem bez słowa ze strony Danielli.
Na imprezie mnóstwo znajomych twarzy. Był więc Ariel, Arek fryzjer (wyglądał naprawdę nieciekawie… źle się z nim dzieje), Michał z Sylwestra (ja mam słabość do wychudzonych blondynów…), David (który miał być na Zlocie u mnie, ale coś mu wyskoczyło), Mikołaj (taki jeden znajomy z Paradise’u), Jakub Poznań (obaj byli też dzień wcześniej w Toro)… Cała śmietanka.
Większość znajomych wykruszyła się dość szybko. Ja z Napalonym zostaliśmy do 4:30. Muzyka była jakaś chujowsza, bo był gość specjalny – jakiś hiszpański DJ. Pojechaliśmy do domu. No i jestem.

Zaraz idę spać. Po południu wpada do mnie z Gdańska znajomy z liceum, który startuje na… socjologię :) No a jutro po egzaminie – do domku. I do Rewala. Czas wracać. Zostawić to wszystko, zapomnieć.

dopisane później
Zapomniałbym! Największa tragedia minionego wieczora… Chłopak w Utopii w takiej samej jak ja koszulce!!!! Aaaaaaaa!!! Myślałem, że się powieszę! I chciałem od razu wyjść! No bo wyobraźcie sobie… boże… Tragedia!!!
Na pocieszenie potem się okazało, że jest ktoś w takiej samej koszulce jak Napalony :) Refleksja na przyszłość – może warto brać ze sobą koszulkę na przebranie?

Wypowiedz się! Skomentuj!