Czas napisać. Jestem dość zmęczony, więc spodziewajcie się literówek. :)
Aż mi się nie chce wspominać co się działo odm ostatniej blotki… Tyle czasu już minęło, tyle wody w Wiśle upłynęło… Eh…

W czwartek pisałem poprawę ze statystyki. Jak zresztą niemal cała grupa. Zaliczyła jedna osoba. Nie, to nie tak że my jesteśmy debilami, bo jestem przecież w najlepszej grupie. Po prostu przedmiot jak i zakres materiału są do dupy. I trudne. Najgorsza jest perspektywa egzaminu na koniec roku. Trzebaby go zaliczyć, prawda? I to w pierwszym terminie, bo inaczej głupio aż. Tym bardziej, że czekają mnie też egzaminy na studia. Zarejestrowałem się już jako kandydat. Teraz muszę wpłacić 160 zł i już.

Piątek lubię najbardziej za to, że to dzień wolny. Więc dla mnie weekend zaczyna się w czwartek o 16:00, kiedy to kończę ostatnie i jedyne tego dnia zajęcia (tak, statystyka). Cóż więc mógłbym robić w piątek? Było to coś na tyle mało ważnego, że już zapomniałem. Przed chwilą pytałem dziewczyny. I doszliśmy do wspólnego wniosku, że sprzątałem. W rękawiczce gumowej. Kazały mi to napisać.
No więc robiłem generalne sprzątanie pokoju i kuchni (w rękawiczce). A potem przyszedł Pawełek. I siedział. Długo. Do rana. Późnego rana.

Tego samego dnia wieczorem znów się spotkaliśmy. Bo dostaliśmy zaproszenie od Radka na jakąś „before party” w jego domu. Ja od piątku miałem migreny, więc poszedłem tylko dlatego, że właściwie mało coś imprezujemy na razie z małżonkiem. I dzielnie wytrzymałem do późnych godzin rannych.
Impreza była na pewno udana. Ja z powodu bólów średnio to odczułem. Siedziałem i dogorywałem. Gadałem sobie z Davidem, czasem z Radkiem, z Andrzejem (tak, tak – odezwał się do mnie) no i poznałem Jacka Lady Catherine z Łodzi. Dużo o nim słyszałem, ale nigdy nie miałem okazji obejrzeć. W końcu poznałem go „po cywilnemu” i muszę przyznać, że sympatyczny chłopak z niego. Owszem, przegięty. Owszem, lekko egzaltowany. Owszem, zadbany. Czyli okej.

Po 5 odjechaliśmy autobusem z Dworca Centralnego. Misiu „ciutkę” pijany, co skłoniło go, żeby usiadł mi na kolana mimo obecności dwóch obcych osób na tymże przystanku. Byliśmy u mnie koło 6. I wymyśliliśmy sobie ostatnio, że zakładamy się o jakieś głupoty. Tego ranka ja wygrałem jeden zakład, a jeden on. Paweł już mi oddał wygraną. Ja jemu jeszcze nie. Co się odwlecze…
Wyszedł ode mnie po południu (rozładował mu się telefon, więc mamusia nie mogła zadzwonić i go przyspieszyć). Zresztą skoro poszliśmy spać o 6, to jak miał iść do domu wcześniej? A rano jeszcze zrobiłem darmowe zakupy. Bo poszedłem do sklepu (nie tego, co zwykle, bo było już po 14 i nieczynne) i płaciłem kartą. Pani młoda lekko przygłupawa kasjerka po wzięciu wydruku z terminala kart płatniczych nie poprosiła mnie o podpis na dowodzie zapłaty… A więc zaoszczędziłem 14 zł z groszami. Jej strata.

No a potem jeszcze Paweł mi uświadomił, że mam ochotę na kebeba. Ale ja się namęczyłem, żeby go na tego kebaba wyciągnąć. Ja wiem, że to aż na Świętokrzyskiej, ale jest przecież metro! W końcu po blisko godzinie ruszyliśmy tyłki. Zjedliśmy (świnki na mieście…) i rozjechaliśmy się do swoich domostw.

Tak więc niedziela była krótka. W przeciwieństwie do poniedziałku, który był bardzo męczący.
Rano odwiedziła Warszawę Gosia Łódź, czyli znajoma kierowniczka obozów z Rewala. Oczywiście się spotkaliśmy. I oczywiście byłem po nią na Dworcu Centralnym o 9:27. Wstałem o 7:20… a jaki miałem problem z uśnięciem o normalnej porze! Eh… Z Gosią szlajałem się po Nowym Świecie aż do 12:30. Oczywiście Tchibo Cafe i A-Petit zaliczone ;) No i wiem, że mam przynajmniej 6 tygodni nad morzem zapewnione. Radio w Rewalu czeka na mnie :)

Po rozstaniu pojechałem z korepetycjami. Nieźle poszło, choć leser z tej mojej uczennicy :) Cały czas nie chce, żebym ją odpytywał. Chociaż zaznaczała na początku jak się umawialiśmy, że będę musiał ją pytać, żeby motywować do nauki. Wytrzymała tym razem 70 minut. Czyli nieźle. Płaci za 90 :)

W ciągu dnia umawiałem się SMSowo na spotkanie z panem od korepetycji dla córki z zagranicy. Ale dostałem nagle wiadomość, że „to nieaktualne”. Szkoda. Ale płakać nie będę. No i czas oficjalnie wystawić na sprzedaż kartę pamięci tego maturzysty nieszczęsnego.

Po korepetycjach pojechałem do BUWu. Musiałem oddać jakieś tam książki. Chciałem wypożyczyć coś na zajęcia, ale nie było. Może to i lepiej, bo torba lżejsza. Potem szybko na zajęcia. Historię społeczną zniosłem. I zamiast zaliczać 3 zaległe tematy szanowny pan profesor ma mi zadać pracę do napisania. Ja jestem za. Wolę pisać.
Potem miałem iść na wykład… Ale niejaka Monika z mojej grupy statystycznej namówiła mnie (a raczej skorzystała z mojego niezdecydowania) i znów wylądowałem w Tchibo. Nie ukrywam, że z Moniką znamy się słabo. Co nie znaczy, że nie mogę tego zmienić.

Dzwoniła dzisiaj mamusia. Dopytywała się jak moje bóle głowy. No więc wyjaśniłem, że zacząłem brać moje leki na nadciśnienie i jest zdecydowanie lepiej. Bo jest. Boli czasami i słabo. Mamusia kazała w tym tygodniu koniecznie wybrać się do lekarza. Czy ktoś ma pożyczyć ciśnieniomierz? Albo chociaż udostępnić?

No i mam jeszcze stresa z Pawłem, bo twierdzi, że matura z matmy poszła mu słabo. Tłumaczę, że wszystkim tak poszła, bo piszą o tym nawet gazety… Ale on mi tu sceny robi, że się na uczelnię nie dostanie i w ogóle. Dostanie się. A jak nie, to na inną – może się okazać, że lepszą. Zresztą nie ma co panikować zanim nie będzie oficjalnych wyników. I będzie można zobaczyć jak się wypadło na tle innych. Bo to przy rekrutacji jest najważniejsze. Ja też na socjologię byłem daleko, daleko a okazało się, że jestem studentem tegoż wydziału. O.

Zmiana muzyki w tle.

Dana International „Free”

Free like the river
Floating free through infinity
Free to be sure of
What I am and who I need not be
Free from all worries
Worries prey on oneself’s troubled mind
Freer than the clock hands
Tickin’ way the time
Freer than the meaning of free that man defines

(Backing Choir: I’m talking ’bout!)
Life (Backing Choir:Life !)
running through me
Till I feel my father God has called

Free to be nowhere
But in every place I need to be
Freer than a sunbeam
Shining through my soul
Free from feelin’ heat or knowing bitter cold
Free like the river
(Backing Choir: Free!)
Free like the river
(Backing Choir: Free!)
Ahhh, I am free

Backing Choir:
I’m free like the river
I’m free like the mountains
I’m free like the river
Flowing through my life

I’m free h-e-y like the river
Aaaahhh I am free
Free
Free
I am free
Free like the river
Aaaahhh I am free

Wypowiedz się! Skomentuj!