Kiedyś już chyba pisałem blotkę na ten temat. Przed chwilą zresztą gdy nie było prądu (49 minut!) pisałem ją przy wyłączonym komputerze, stukając palcami o klawiaturę. Ale ja nie o tym.

W środę byłem w szkole. Zaliczyłem bez problemu zaległy temat. Zajęło mi to 6 minut. I tyle. Potem regularne zajęcia, na których jak zwykle sprawiałem dobre wrażenie, nie wiedząc za wiele. Ale jak zwykle moje próby były dość udane. Tak też skończyłem zajęcia na pierwszym roku studiów w minioną środę o godzinie 15:30. I jestem zadowolony.

Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że w czwartek też musiałem iść na uczelnię. Zanim jednak to nastąpiło – poszliśmy wieczorem w środę z Pawłem na mały clubbing. Miał być większy, ale z powodu jakiejś sceny w domu Paweł nie miał za dobrego humoru. Najpierw Selekcja, do której zaproszenie dzień wcześniej dostaliśmy od Mikołaja M-Why. Poszliśmy tam żeby zobaczyć co to za impreza i czy dobry będzie welcome drink :> Nie doczekaliśmy się go jednak, bo stwierdziliśmy, że musimy lecieć. Czekała na nas Lola Lou w Galerii! A tam jak zwykle tłok i mnóstwo starszych panów. Ale daliśmy radę i dopchaliśmy się na przód. Lola bez dwóch zdań jak zwykle boska. I tyle wystarczy, bo o Loli nie ma co dyskutować :)
Wróciliśmy ostatnim metrem. Ja do siebie, on do siebie.

W czwartek mimo, że to Boże Ciało musiałem jechać na uczelnię. Oczywiście z powodu procesji i objazdów świątecznych na Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu wysiadłem aż na Bonifraterskiej i musiałem pieszo lecieć szybko na Karową. Tak, tak… w skwarze i tłumie ludzi idących w przeciwną stronę to dość trudne. Ale dałem radę. Na zajęciach miałem napisać dwie kartkówki. Ich zaliczenie jest niezbędne do przystąpienia przeze mnie do egzaminu. Napisałem. Ale wiem już dziś, że zaliczyłem tylko jedną… Nie wiem czy szanowny Pan K pozwoli mi mimo wszystko pisać ten egzamin czy każe mi przystąpić – zgodnie ze standardową procedurą – wcześniej do kolokwium z całego semestru… Oby to pierwsze. Liczę na jego łaskę i życiowość.

Reszta dnia minęła mi z grubsza na nic-nie-robieniu.
Tym bardziej, że spodziewałem się Pawła wieczorem. Spodziewać się sobie mogłem. Miał być po 18:00. Napisał SMSa, że jest ze swoim przyjacielem Piotrkiem. Piotrek ów wrócił niedawno z Niemiec, gdzie był kilka dni i dokąd w poniedziałek wyprowadza się na stałe. Zadzwonili do mnie koło 19. Że może bym wpadł do nich. Odpowiedziałem, że nie – lepiej niech sobie pogadają sami. Umówiliśmy się, że jakoś w weekend się spotkamy na 'pożegnaniu’. Dla mnie – okej. Piotrek pyta co z Pawłem, bo jestem z nim umówiony dziś. Powiedziałem, żeby się nie spieszył, bo ja mam czas. I okej.

Myślałem, że jednak przyjedzie. Tak się nie stało.
Zadzwonił przed 24:00. Zapytał czy na niego czekam. Oczywiście. Bo zawsze czekam. Był już po kilku piwach. Kocha mnie i w ogóle. I że może ja bym wpadł do nich… Nie, bo jestem już po kąpieli i leżę sobie w łóżeczku. Czy on ma do mnie przyjechać? Nie będę zmuszał ale czuję, że już nie przyjedzie. On chyba jednak przyjedzie.

Nie, nie przyjechał. Wysłał mi SMSa o 3 a potem o 7… Do domu dotarł ok. 12:00.
I jedna z pierwszych rzeczy o jakich mnie poinformował SMSem gdy wstał była… planowana na dziś impreza u niejakiej Darii. Ja podziękowałem. On stwierdził, że pójdzie. Wysłałem mu wieczorem SMSa, czy idzie w końcu czy może wpadnie do mnie. Wiedziałem jaka będzie odpowiedź.
Gadaliśmy chwilę przed jego wyjściem na GG. Ale nie miał ochoty na rozmowę ze mną. Co też mnie dodatkowo wkurzyło. Bo to ja powinienem fochować za to, że mimo obietnic i wybranej przez niego daty nie zjawił się u mnie w czwartek.

I czemu czuję się bezsilny? Bo nie wiem, czy nie widać, że mi naprawdę na Nim zależy? Kurcze… Zmieniam plany, odwołuję spotkania, ryzykuję w szkole, chodzimy zawsze tam gdzie on chce, spotykamy się tylko z jego znajomymi… Owszem, robię to z własnej woli, nikt mnie nie zmusza. Poświęcam się dla nas, bo tego chcę. Tylko czemu on nie chce tego robić?

Rozmawiałem dziś z Sebastianem. Dawnośmy się nie widzieli. Godzinna rozmowa na Skypie sporo rekompensuje. Sebastian zastanawiał się czy Paweł za dużo nie imprezuje… Nie, nie za dużo. Pamiętam, co ja robiłem po zdaniu matury a przed egzaminami wstępnymi. Wtedy nie ma się nic do roboty. Owszem, jest nauka… Ale bez udawania – mało kto się uczy wtedy.

Dostałem paczkę od mamy! Doszła dziś. A w niej same fajne rzeczy :) Po pierwsze – kosmetyki z Avonu – balsam do ciała z serii SkinSoSoft przeciwdziałający odrastaniu włosów po depilacji i balsam nawilżający do ust w postaci pomadki o zapachu brzoskwini i mleczka migdałowego. Pycha! No i moje nowe okulary… Chyba wyglądam w nich nienajgorzej. Nawet poszedłem w nich do apteki po Strepsils dzisiaj. Poza tym były kosmetyki dla Iwony i… list od Ewy.
Tak, Ewa się odezwała. I dobrze, że napisała co się stało. Poczytała bloga jakiś czas temu i dlatego przestała się do mnie odzywać. Przez to osłabł nasz kontakt. Ale już odpisałem. Uratujemy to. Damy radę.

Dzisiejszy dzień spędziłem w ogóle bardzo produktywnie. Posprzątałem co prawda rano, zacząłem przygotowywać pracę kontrolną, jaką muszę wysłać panu od statystyki (to już ostatnia z kilku jakie były do zrobienia), ale potem już tylko czytałem książkę. Wieczorem podczas rozmowy rozzłościła mnie postawa Pawła, ale… już ja mam swoje metody na uspokojenie.

Dzwoniła bibliotekara. I pytała ile stron ma mój pamiętnik. Oszacowałem. Około 441 stron A4. Porządna książka. Powinienem się uczyć, ale mi się nie chce. W poniedziałek mam pierwszy egzamin. Z historii społecznej. Prawie zero nauki – powtórzę coś w niedzielę wieczorem. Ale w środę statystyka… Jutro zaczynam naukę. Gorzej, że pogoda coraz mniej sprzyja.

Chciałem się spotkać jutro z Napalonymi i pójść z nimi do Utopii. Nie pójdę. Odpisali, że nie za bardzo mogą i wyliczyli argumenty. Eh… Ja chcę, żeby było jak dawniej! Czuję się bezsilny. Wobec nich, wobec Pawła, wobec Ewy, wobec nauki, wobec siebie. Miałem tyle robić, tyle osiągać. A nic nie robię. Frustracja.

Wypowiedz się! Skomentuj!