Piątek, choć zaczął się dość wcześnie (wstałem sobie po 8), to nie miał intensywnego przebiegu właściwie aż do przyjścia Pawła.
Boże – po pierwszym zdaniu właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że muszę uważać żeby z duzyformat.blog nie zrobiła się opowieść „Paweł to, Paweł tamto”… Poza Pawłem też mam życie. Ale nie w tej blotce.

Paweł przyszedł koło 14. Oficjalnie tego dnia skończył szkołę średnią. Teraz czekają go matury. Oczywiście ubrał się już letnio. Ja wiem, że było ciepło jak przychodził, ale bez przesady… Rybaczki to jeszcze nie teraz. Oczywiście dostał za to ochrzan. Potem musiałem mu bluzę pożyczać. Po co? Umówiliśmy się wieczorem z jego znajomymi.

Wcześniej posiedzieliśmy i poleżeliśmy jakiś czas w domku. Anka poszła do szkoły, Iwona spotkać się z koleżanką, która ma urodziny („Nieprawda… idę na targi książki!”). Mieliśmy więc chwilę dla siebie. Chciałem napisać, że mieliśmy spokój, ale cały czas mamy spokój przecież. O 19 musieliśmy być na mieście. Kupiłem przy okazji te nowy magazyn „Logo”, czyli męski odpowiednik „Avanti”. No i czyste płyty, bo były wyjątkowo tanie. Nie ma to jak Empik.

Chwilę później byli już na miejscu Makusza – przyjaciółka Pawła i Marcinkowo ze swoim Adamem. Miała być jeszcze jakaś Iwonka, ale coś jej wypadło. I zamiast poznawać nowych znajomych miśka, spotkałem się z tymi, których mniej lub bardziej, ale znam. Makuszę spotkałem po raz pierwszy jakiś czas temu, gdy spotkałem się z Pawłem na mieście (ona do nas potem doszła), a Marcinkowo i Adama znam z opowieści Napalonych, z GayLife’a i w ogóle kojarzę z Kokonu. Kłótnie o to, gdzie pójdziemy trwały już wcześniej, więc ustalono, że Synkret będzie idealny.

Nie był. To nie jest fajne miejsce. Głośno, bez stylu żadnego… No, ale lepsze to niż Rasko. A poza tym ciężko znaleźć jakiś pub o tej porze sympatyczny. Próbowano wcisnąć we mnie piwo, ale oczywiste, że odmówiłem. Nie ukrywam, że wiem, że Pawła z Marcinkowo i Adamem łączyły dość zażyłe stosunki. Co było widać. Zwłaszcza Marcinkowo próbował to manifestować. Oczywiście w pierwszym momencie pojawiała się w mojej głowie myśl obronna, ale potem myślałem… o co ja się boję?

Po jakimś czasie lokal nam się sprzykrzył. Ja gotów byłem iść już do domu, misiek nie był zdecydowany, więc… trafiliśmy do Szpilki. Tam Marcinkowo chciał coś zjeść (inni też próbowali), jakieś piwo, kawa i spędziliśmy razem jeszcze trochę czasu. Potem namawiali nas na wyjście do Kokonu, do Toro, do wielu miejsc. Ale tym razem postanowiliśmy już ostatecznie jechać do domu. Byłem już zmęczony. Poza tym wiedziałem, że czeka mnie jeszcze przygotowanie kolacji dla nas.

Wszystko oczywiście udało się wyśmienicie. Jedyną przeszkodą okazała się zapalniczka.
Bo się zepsuła. I Paweł postanowił lecieć na stację benzynową po nową. A że stacja nie jest dwa kroki stąd, tylko jednak kawałek dalej, tym bardziej docenić należy determinację. Nie ukrywajmy, że powodowaną głównie chęcią zakupienia przy okazji paczki papierosów. Nałogi…
Misiek po powrocie zabił mnie po prostu tym, że przyniósł mały bukiecik z kwiatów i pąków, które zerwał po drodze. Wyznaję – roztopiłem się wtedy.

Kolacja oczywiście była pyszna (i tutaj chciałem to podkreślić zwłaszcza przed Marcinkowo, który sugerował wcześniej, że moje jedzenie może być niesmaczne…). Zjedliśmy tyle, że potem ledwo się ruszaliśmy. Początkowo oczywiście.
Nie wiem która była godzina, gdy poszliśmy spać. Wiem za to, że Paweł nie miał zmiaru już zasypiać. Wypaliłem w nocy z moim standardowym pytaniem, które oczywiście zepsuło atmosferę (jakie to pytanie – nieważne, a jak zepsuć atmosferę potrafię – opowiedzieć może David). Tutaj znów chciałem podkreślić publicznie – Pawełku, ufam Ci. Naprawdę.

Jakoś udało się załagodzić chwilowy kryzys. No i jakoś tak wyszło, że spać poszliśmy koło 4:40, kiedy wszystkie grzeczne dziewczynki dawno śnią. Paweł wstać miał o 9:00. Obudziliśmy się jednak o 7:20 (tak, to daje jakieś niecałe 3 godziny snu) i znowu – jak mówi się u nas w mieszkaniu – szeptaliśmy. Potem jednak okazało się, że misiek pomylił godziny, musiał szybko się zmyć i poleciał pełnić obowiązki semi-zawodowe na jakiś targach.

Położyłem się spać oczywiście, bo za mało snu miałem w nocy. 2 godziny 40 minut to nawet dla mnie za mało. Pospałem jeszcze 2 godziny i wszystko było okej. No, może poza tym że strasznie mnie dzisiaj bolą plecy. I przyznaję szczerze, że sam nie wiem od czego. Tak, czy owak – nie poszedłem po okulary nowe. Miałem iść do Vision Express wybrać sobie nowe oprawki, ale potem zaczął padać deszcz, potem zrobiło się późno… Może jutro się wybiorę? Nie chciało mi się ruszyć dupy z domu po prostu.
Wziąłem się więc za czytanie Freuda i o Freudzie. I tutaj nadeszło wybawienie w postaci jednej książki, która daje odpowiedź niemal idealną na temat mojej pracy rocznej. I tego będziemy się trzymać.

Dzisiaj też wziąłem się wkońcu za przygotowywanie tych Młodych Demokratów w moim rodzinnym mieście. Czas zacząć pracować, bo dziś już 16 kwietnia!!! A poza tym dzień był taaaaaak intensywny, że wieczorem oglądałem jeszcze „Austin Powers 2”. Koło 21 złapał mnie jakiś taki dziwny humor. Dziwny, czyli nijaki, czyli smutny, czyli niezadowolony… I sam nie wiem czemu. Bo wizyta Pawła była niesamowicie pozytywna, dobra no i on jest taki cudny. Aż sam byłem zły na siebie za to, że mam taki humor. Z pomocą przyszła Berenika Łódź, która w swoim oczytaniu wyjaśniła, co się dzieje. Podobno w „Przekroju” pisali, że po pierwszych kilku dniach związku musi być taki moment. Człowiek do tej pory kipiał wprost emocjami, a teraz organizm jest zmęczony i musi odpocząć, stąd też taki humor.

Poczułem się usprawiedliwiony i usiałem do pisania bloga. Teraz tylko dodać i spać. Nie ma co przedłużać stanu zmęczenia. Matka natura musi dać mi czas na regenerację. Wy też. Dobranoc.

Wypowiedz się! Skomentuj!