Oficjalnie ogłaszam, że zaczynam mieć problemy ze statystyką. I najgorsze jest to, że nie czuję nawet nie tyle motywacji, co ochoty i potrzeby zrobienia z tym czegoś. A to już niedobrze. Ostatnia kartkówka, którą pisałem wydawała mi się „do przejścia”. Ale taka nie była. Następna była przede wszystkim zaskoczeniem, a poza tym – nic a nic nie napisałem. Muszę, muszę, muszę! Wymęczę to jakoś i zdam ten pierdolony przedmiot. Nie chce mi się jak nic, no… ale warunek kosztuje blisko 800 zł, więc…

Co prawda mam szansę zarobić właśnie 800 zł. Ktoś znalazł moje ogłoszenie w necie i… pan zaproponował, żebym uczył jego dwudziestoletnią córkę języka polskiego. Przez dwa tygodnie, 5 razy w tygodniu, po 4 godziny. Wyzwanie, ale… szansa zarobienia niezłej kasy. O tyle łatwo, że chodzi bardziej o słownictwo niż język polski jako język obcy. Zresztą myślę, że dam sobie radę.
Tak, jak dałem sobie radę z napisaniem pracy „Organizacje pozarządowe a polityka społeczna” na 10 stron. I 120 zł więcej w kieszeni. Zaczynam się wkręcać w pisanie prac. Niezły interes.

I chyba nie powinienem się tym chwalić, ale… dostałem propozycję (a właściwie to Iwona dostała, ale z przyczyn technicznych nie może jej przyjąć), żeby… podczas matury z polskiego dyktować przez telefon co zleceniodawca powinien pisać. Tak. Przewał jak cholera. I sam nie wiem co zrobić. Znów perspektywa sporej kasy w łatwy sposób, ale… to chyba łamanie prawa, co? Czy ktoś wie, co za to grozi? Ej… bo nawet nie wiem ile zarządać od tego małego.

Po zajęciach w czwartek spotkałem się z Martą i Iloną w Daily Cafe. Dość chłodno było a my siedzieliśmy na zewnątrz ze względu na tłok. Ale herbatkę Marta mi obiecała już dawno i teraz oddała :) Jesteśmy „kwita”.

Piątek, jak zwykle był dniem obijania się. Próbuję sobie przypomnieć co robiłem tego dnia. Skończyłem na pewno pracę o organizacjach pozarządowych. I tyle. Wieczorem umówiony byłem z Pawłem. Spotkaliśmy się z nim i Sylwią Makuszą na Metro Politechnika i poszliśmy do toro. I już wiem, że nie przepadam za tym lokalem. Średnia wieku za wysoka, brzydcy panowie (ten jeden w białym i drugi z nosem jak Gargamel…) sprawiają, że niekoniecznie chcę tam znów przychodzić. Poznałem kilkoro znajomych małżonka. I tak posiedzieliśmy do 24. Potem na metro i do domku. Grzecznie, jak na grzeczne dzieci przystało. Paweł ma ostatnio w domu poważne rozmowy, że za dużo sypia poza domem :)

W nocy postanowiłem w ramach swojej „twórczości artystycznej” zrobić performance. Nosił tytuł „Pomarańczowy pasek” i polegał na tym, że o godzinie 2:30 turlałem się po korytarzu a potem po schodach na klatce schodowej mając u szyi uwiązany pomarańczowy pasek i trzymając w ręku drewniany kij. Nie pytajcie. Zdjęcia oczywiście na stronie poświęconej mojej sztuce :) Kto ma adres, ten ma.

Sobota dość wegetatywna. Ciut o tym moim Freudzie napisałem, ale już wiem, że 20 stron z tego nie zrobię. To byłoby za dużo. Zresztą nie chce mi się. Tak, jestem leniwy. Ale co ja na to poradzę, że te studia mnie rozleniwiają? Nie mam prawie nic do roboty. Kilkadziesiąt stron tygodniowo do przeczytania to pestka. Gorzej ze statystyką, ale – jak już wspomniałem – tutaj brak mi motywacji. Tym bardziej, że na zajęciach komputerowych mamy program (o tajemniczej nazwie SPSS), który to, co nam zajmuje blisko 2 godziny robi w ciągu kilkunastu sekund. Więc… nie lubię się przemęczać.

W sobotę mieliśmy wpaść na 3 godzinki do Kokonu. Paweł chciał spotkać się o 20:30 i tak też się stało. Po raz pierwszy byłem tak wcześnie w Kokonie. Ludzi prawie nie było, szatnia nieczynna… Nieważne. Potem przyszli Marcin (tak kazał o sobie pisać) i jego Adam. Przyszła też Sylwia Makusza, obrażona na Pawła, który gdzieś tam się z nią umówił wcześniej, ale zapomniał… takie tam. O 23 okazało się, że Paweł chce zostać dłużej. Ja miałem na to średnią ochotę i chciałem po prostu wrócić do domu. Wspólnie jednak wypracowaliśmy pomysł, że pojedziemy do mnie nocnym we trójkę z Sylwią. Dla mnie – lajcik.

W międzyczacie pojawili się Napalony, Jego Facet i Kacper. Przyjechali już z jednej imprezy i oczywiście opierdzieliłem ich za to, że się nie odzywają prawie. Napisali mi jednego SMSa od poniedziałku w piątek, gdy byłem w toro. Skandal. Zazwyczaj w piątek to oni jeszcze u mnie bywali. Jego Facet coś tam się tłumaczył, ale nie przyjąłem tego do wiadomości i oczywiście kazałem się pojawić u mnie w poniedziałek, niejako tradycyjnie już.
Z Kacprem prawie w ogóle nie rozmawiałem. Poza „cześć – cześć” i „co tam? a nic” nie rozmawialiśmy. On tańczył, ja – nie.

Refleksja na boku. Czuję, że tracę kontakt z Napalonymi. And I don’t like it at all. Nie wiem dlaczego i nie wiem o co chodzi, ale ja chcę, żeby było po staremu. Żeby odwiedzali ciocię, wpadali do mnie kilka razy w tygodniu, pisali SMSy… Chcę, żeby wrócili.
Zresztą kontakt urwał mi się też z Andrzejem. Ale to wybitnie nie moja wina. Pisałem do niego już kilka SMSów, zostawiłem wiadomości na GG… Ale widzę, że usunął mnie z listy kontaktów GG (Bogu dzięki za Tlen.pl i za plugin .za’ha’dum – wtajemniczeni w Tlen wiedzą o co chodzi :) ) i nie odpowiada. Pawłowi też nie. Mam dziwne wrażenie, że się na nas obraził. I nie wiem za co. Przecież ja nic złego nie zrobiłem, prawda?

Tak czy owak wracając do imprezy… Posiedzieliśmy do 2:00. Potem postanowiliśmy jechać do mnie. Akurat jechał nocy obok placu Zamkowego, 5 minut później z Centralnego ruszał 604 do mnie… Idealnie wymierzone. Kilka chwil później byliśmy u mnie. Sylwii obiecałem pokazać pornola, co też uczyniłem (hetero, o strażakach). Potem jeszcze dla porównania pokazałem francuski gejowski. O 4:30 Sylwia poszła na autobus do domku. Nie ma to jak dzienne.

A Paweł został. I to długo. Całą noc, pół dnia… Wstaliśmy na dobre dziś około 16:00. Zjadł zupkę chińską i pojechał do domu (mama dzwoniła kilka…naście razy). Wcześniej planowaliśmy, że spotkamy się dziś z Sylwią i jej Ryśkiem na knedle. Ale w takiej sytuacji… to chyba jasne, że się nie spotkaliśmy.

O 17:00 zjadłem śniadanie. Dwie godziny później miałem być u taty Marty, żeby wziąć materiały na stronę www dla niego. Ale Marta odwołała wszystko. Umówimy się jakoś na wtorek. Zresztą plany na ten tydzień mam dość intensywne. Jutro korepetycje po południu, potem zajęcia. We wtorek poprawiam rachunek prawdopodobieństwa, potem spotykam się z Adamem od Marcina, potem do Marty taty i jak dobrze pójdzie to jeszcze z Martą i jej znajomą (bo Marta dziś dzwoniła i jest jazda niezła… ale da się zrobić wszystko cacy), w środę z Pawłem i jego znajomym Piotrkiem. W międzyczasie gdzieś z Rafałem Za_kochasiem w sprawie jakiegoś wspólnego działania z funduszy unijnych. No a w czwartek do domku. Tam też już niezłe plany. No i po powrocie jestem umówiony już na dwa spotkania… Lubię mieć plany.

Luźna refleksja. Kaśka K miała dziś rację. Bo ja lubię mieć wszystko pod kontrolą. I dlatego tak się boję tego, co się dzieje między mną a Pawłem. Bo tutaj nie da się nic zaplanować dwa tygodnie wcześniej. Dosłownie i w przenośni. Dosłownie, bo Paweł lubi wszystko spontanicznie, a ja mam kalendarz nie bez potrzeby. A w przenośni, bo tak to jest w kontaktach międzyludzkich, że niczego nie da się zaplanować. Kaśka jak zawsze ma rację. Ale co ja na to poradzę? I się boję. Ale coraz mniej.

Mama dziś dzwoniła. Rzuciła mimochodem, że zastanawia się nad tym, żebyśmy pojechali w październiku na tygodniową pielgrzymkę do Rzymu. Jestem za! Mama się waha, ale chyba też jej się ten pomysł podoba.

Do wszystkich zainteresowanych moją postawą wobec katolickiego podejścia do homoseksualistów. Informuję, że Powszechny Kościół Rzymskokatolicki nie potępia nikogo. Gejów i lesbijki też nie. Nie nazywa ich „zboczeńcami” czy „ludźmi wykolejonymi”. Nie uważa ich za „chorych” czy coś takiego. Kościół twierdzi, że homoseskualizm jest „wewnętrznym nieuporządkowaniem”. Stwierdza jednakowoż, że należy się nam szacunek, miłość, modlitwa i opieka. Nie każe leczyć homoseksualistów! Bycie gejem nie jest grzechem.
Twierdzi natomiast, że stosunki homoseksualne są niezgodne z wolą Bożą i znajduje na to potwierdzenie w Piśmie Świętym. Stąd też stosunki homoseksualne są grzechem. Owszem, spowiadam się z nich. Żeby zaś spowiedź była pełna wymagany jest żal za grzechy („5 warunków dobrej spowiedzi świętej”). I owszem, ja żałuję za ten grzech. Żałuję, że robię coś, co zrywa moją więź z Bogiem. Żałuję, że poprzez moje stosunki seksualne (aktualnie mam na myśli te, kiedy kocham się z Pawłem) dokładam się do grzechów, które Jezus Chrystus, którego uznaję za swojego Boga i Zbawiciela, musiał nieść na swoich barkach. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że jestem grzeszny jak wszyscy ludzie i z tego, że upadam i upadać będę całe swoje życie.
Zainteresowanych odsyłam do Katechizmu Kościoła Katolickiego, który jest jedynym i najważniejszym wykładnikiem wiary katolickiej. A nie słowa Radia Maryja, Młodzieży Wszechpolskiej, innych organizacji i mediów podających się za „katolickie”.

I teraz dwie sprawy: po pierwsze – uważam, że doktryna Kościoła jest zgodna z Pismem świętym, a więc i z wolą Bożą, więc w kwestii „uznania” homoseksualizmu (cokolwiek miałoby to oznaczać) jest ona dobra i słuszna. Po drugie zaś, nie uznaję, nie życzę sobie i uważam za nad wyraz niestosowne jakiekolwiek żarty z moich poglądów religijnych, mojego podejścia do religii i samej instytucji Kościoła Katolickiego, jak i jego Pierwszego Kapłana, czyli papieża Benedykta XVI (jak i jego poprzedników).
Dziękuję za uwagę :)

A! I lada dzień będzie nowy szablon :) Już go mam, dopracuję tylko z Sebastianem Łódź szczegóły.

Wypowiedz się! Skomentuj!