Okazja przychodzi zawsze sama. W kilka minut po napisaniu ostatniej blotki, zagadałem na GG do niejakiego Pawła Firenzo. Znałem go wcześniej tylko z GayLife’a, gdzie też wymienialiśmy wiadomości. Pomyślałem, że czas przerzucić się na GG, tym bardziej, że on podał na profilu numer i był akurat w sieci. Spontanicznie w wyniku rozmowy pojawiła się propozycja spotkania. Dziś. Teraz. Już. W sumie – czemu nie? Ale w Rasko z jakimiś jeszcze jego znajomymi. Nie, co to to nie. Nie przepadam za Rasko a poza tym znajomi dodatkowki oznaczają, że mam być tylko dodatkiem. Więc umówiliśmy się w Tchibo na Nowym Świecie.

Tego samego wieczora poznałem Pawła w Tchibo. Sympatycznie spędziliśmy jakąś godzinę czy półtorej. Fakt, że może nie tryskałem humorem i energią, ale nie muszę zawsze być wulkanem. Pogadaliśmy, wypiliśmy czekoladę (kolejne pieczątki do mojej książeczki Tchibo) i rozstaliśmy się na przystnaku Foksal. Namawiał mnie na wyjście do Rasko, gdzie szedł, ale to nie dla mnie. Wróciłem do domu.
Zamierzam poznawać ludzi.

W czwartek byłem na zajęciach (co uznać należy za sukces). Potem zaś miałem ochotę obejrzeć film na komputerze. Zgodnie z z moim zaproszeniem przybyli oczywiście Napalony i Jego Facet, posiedzieli godzinkę i polecieli załatwiać jakieś tam swoje sprawy. Żeby nie było, że sa obrażeni, bo ich „nie zprosiłem na Dzień Kobiet”. Podkreślam, że nikogo nie zaprosiłem na Dzień Kobiet.

Potem znów rozmowa na GG z Pawłem Firenzo, który stwierdził, że też by sobie coś obejrzał. Zaprosiłem, zaproponowałem nocleg. Zgodził się. Gwoli wprowadzenia. Paweł ma 19 lat, jest maturzystą, ma chłopaka i jest naprawdę sympatyczny. Wszyscy znajomi gdy się tylko po kilku minutach dowiedzieli, że ktoś u mnie nocuje (musiałem wyjaśnić czemu kończę rozmowy tak wcześnie) od razu zaczęli to komentować. A to, że „a niby jesteś stworzony do samotności”, albo znów że „no, wiadomo co się będzie działo”. Oczywiście, że wiadomo. Obejrzymy film. Iwona i Ania stwierdziły, że bezsadne jest w ogóle wyjmowanie materaca dla mnie do spania, bo z niego nie skorzystam.

Ludzie… Oczywiście, że obejrzeliśmy film. A nawet dwa. „Szkoła uwodzenia” (po tym jak znudziło nas 20 minut „Aviatora”) i „Crossroads: dogonić marzenia”. Była 4, a Paweł miał na 7:45 do szkoły, więc stwierdziliśmy, że nie ma sensu kłaść się spać w ogóle. Zaczęliśmy rozmawiać. Koło 7 wypad do sklepu, śniadanie… No i tak posiedzieliśmy do 12:15. Musiał iść na angielski. I tak też zrobił – poszedł na ten przedmiot.

Z lekka niewyspany pogadałem z dziewczynami i położyłem się spać. Pobudka jednak już po 3 godzinach, bo chciałem posprzątać mieszkanie mając na uwadze, że dziś odwiedział mnie David. Dawno obiecany „Titanic” musiał dojść do skutku. Z ponaddwugodzinnym, ale zapowiadanym spóźnieniem David dotarł do mnie. Obejrzeliśmy. Wyszedł dosłownie 20 minut temu. A ja jak zwykle płakałem. Nic na to nie poradzę, ale „Titanic” zawsze wyciska ze mnie łzy. Scena ze starym małżeństwem leżącym na łóżku podmywanym przez wodę, matka opowiadająca bajkę dzieciom by spały, gdy zaleje ich woda, orkiestra grająca do ostatnich chwil… Kilka czy kilkanaście takich ujęć, które muszą mnie wzruszać. I to dobrze, że jeszcze wzruszają.
A najgorsze jest to, że następne pokolenia nie będą oglądać „Titanica”, bo to będzie stary film… A mało kto lubi stare filmy. Kurcze… jak można żyć nie obejrzawszy „Titanica”?

Samopoczucie całkiem dobrze. Miałem dziś mały spadek humoru, bo sprzeczaliśmy się z Sebastianem, ale potem okazało się, że on dziś nie ma za bardzo nastroju. Zadzwoniłem, pogadaliśmy ale i tak coś mnie martwi u niego.
Zaraz trzeba spać, bo dziś w nocy czeka mnie Cinnamon, a jutro kaszanka… Na poniedziałek mam już umówioną Martę i jej Kubę. Kto się pisze na wtorek?

Wypowiedz się! Skomentuj!