Odprowadziłem BeBe na dworzec. Wcześniej pozwoliliśmy sobie odwiedzić pobliskie sklepy z ubraniami, gdzie też BeBe drogą kupna nabyła sobie i swojej małżonce jakieś drobne upominki w postaci tychże ubrań i nie tylko. Potem obżarliśmy się w McDonald’sie i tak zakończył się pobyt Bereniki w Warszawie. Ten pobyt oczywiście. Wszyscy liczymy na kolejne :)

Gdy tak wracałem do domu, rad z tego, że odpocznę chwilkę po tych intensywnych przeżyciach ostatnich dni, uświadomiłem sobie, że mamy zapowiedzianego jeszcze jednego gościa. Wpadł do nas Krzysiek, brat Iwony. Miło, bo dawno go u nas nie było. Jakoś nie składało mu się wpaść. Przyniósł Grzańca Galicyjnskiego, którego większość spożyli z Iwoną (wtórowałem im kawą i sokiem). Posiedział jakiś czas, spróbował mojej world-famous zupy kalafiorowej i po 23 opuścił nasze skromne progi.
Wtedy uświadomiłem sobie, że przez ostatnie 51 godzin mieliśmy bez przerwy gości. Bez przerwy. Świadomość ta jest naprawdę pocieszająca. Znaczy to bowiem, że ludzie chcą do nas wpadać :)

Potem nadeszła pora na refleksję przed zaśnięciem. Zastanwiałem się czemu tak bardzo mi zależy, żeby do nas wpadali znajomi. No bo muszę mieć w tym jakiś cel, prawda? Szybko odkryłem co to jest. Gdy są u mnie znajomi, zajmuję się nimi, myślę o tym co dla nich przygotować, że muszę zadbać o ich komfort pod każdym względem i w ogóle… Wszystko to pozwala mi nie-myśleć o sobie i swoich sprawach. A potrzebuję tego. I to bardzo.
Więc w samolubny sposób wykorzystuję swoich znajomych, goszcząc ich u siebie.

Poniedziałek jest pierwszym dniem szkoły. Nie dla mnie. Nie poszedłem na zajęcia, wykorzystując tym samym limit, jaki przysługuje na opuszczenie zajęć historii społecznej, a który wynosi jeden… Zobaczymy co z tym zrobię.
Za to w tym czasie byłem na zakupach z Iwonką, odwiedziłem BUW, gdzie czekała na mnie książka, no i przygotowaliśmy się na wielki wieczór. Sam oczywiście nie mogłem się powstrzymać i kupiłem sobie dwie frotki… Poza tym postanowiłem dołożyć Iwonce do bluzy, jaką sobie kupiła. W ten sposób stanie się ona także w jakiejś części moją własnością. A to miła świadomość.
Oczywiście nie obyło się bez przypadkowego spotkania z Andrzejem Wawa na Chmielnej (dobrze się chyba wyświetlaliśmy, co Bebe?) i drugiego – z Napalonym w Galerii Mokotów.

Koncert Edyty Górniak, to wydarzenie, na które czekałem. Podstawowy problem – w co się ubrać – rozwikłałem dość szybko, bo byłem padnięty… Włożyłem więc raczej byle co, nową czerwoną frotkę i w drogę. Spotkaliśmy się na mieście z Agnieszką (znajoma Iwony z germanistyki), a potem z Moniką z Krakowa i Gośką z Lodnynu, które przyjechały specjalnie na koncert Edytki. One też miały znajomości. A te znajomości ułatwiły nam bardzo zadanie. Zenon, czyli pan organizujący koncerty okazał się miłym czterdziestolatkiem. Monika załatwiła wszystko. Przede wszystkim – mimo, że weszliśmy do Sali Kongresowej (wejściem C oczywiście) prawie na samym końcu, to usiedliśmy w drugim rzędzie. Co więcej – dwa pierwsze rzędy miały zostać puste, a my – na oczach już niemal wszystkich – weszliśmy pod asystą głównego organizatora i usiedliśmy właśnie tam.
Potem był film edukacyjny o zapinaniu pasów (dzięki temu koncert kosztował tylko 40 zł), występ młodej dziewki, a potem wkońcu Edytka. Przytyła, nie ma co. Sama to stwierdziła i żartowała sobie z tego. Ale była w formie. Głosowej oczywiście. Pokazała co to znaczy dobrze śpiewać. Zabrakło „When you come back to me” i „Dotyku”, ale… nie można zaśpiewać wszystkiego na jednym koncercie. Było naprawdę super. Nie mieliśmy problemów z bardzo bezpośrednim odbiorem artystki.
Koncert, jak to koncert, zgromadził rzesze ciot. W pewnym momencie Iwonka puka mnie i wskazuje na „uroczego blondynka w czwartym rzędzie”. Uroczy blondynek? Toż to ciocia z Kokonu! Potem jeszcze jedna, i jeszcze jedna… No i nasz niemal cały rząd, poza współlokatorką brata Iwony, która jako jedyna była hetero.

Po koncercie zobaczyłem też Marcina 17 Warszawa, do którego podszedłem, żeby móc się w końcu pokazać mu na żywo (mam nadzieję, że dobrze się wyświetlałem). On nie mógł rozmawiać bo był z rodzicami. No, ale nie chodziło mi o rozmowę, a o przedstawienie się. Potem wysyłał SMSy, na które odpowiadałem z dużym opóźnieniem. Przepraszał za swoje zachowanie :)

Dziś zaczyna się kolejne kilka miłych dni. Wieczorem wpaść ma Andrzej i Napaleni. Być może zawita też Sebastian. Jutro wizytą swoją być może zaszczyci mnie David ze swoim Radkiem. No a w czwatek do domku. Warsztaty zajmują mi teraz mnóstwo czasu i energii…
Póki co spadam robić frytki dla ciotek, które dziś wpadną no i trzebaby się wkońcu wybrać do szkoły? Dziś statystyka…

Wypowiedz się! Skomentuj!