Ten koniec roku jest inny. Inny od poprzedniego.
Czytam blotkę z ubiegłorocznego sylwestra. Wtedy byłem radosny, przeżywałem miniony rok jako coś wielkiego. I mimo tego, że miniony 2004 rok był chyba bardziej przełomowy i ważniejszy… to jakoś mniej nostalgiczna jest dla mnie ta wigilia Nowego Roku. Wtedy płakałem, wzruszałem się… dziś siedzę w obcym mieście, bo takim dla mnie wciąż jest Warszawa, ze mną są Iwona, Ania i ich dwie koleżanki z Koloni. Zaraz idziemy do Kokonu. Będziemy się bawić, tańczyć, nie będzie czasu na wspomnienia.
A i dobrze.

Nie żałuję chyba niczego. Skończyłem liceum, jestem studentem, mieszkam w Warszawie, przestałem myśleć o Piotrze (no… powiedzmy…), schudłem 17 kilogramów. Zmieniło się wiele w moim życiu. Rodzinnym zwłaszcza. Brat ma dziecko, kuzynka bierze ślub, kuzyn ma dziecko… Wszystko to takie dziwne, gwałtowne, szybkie. Ilość zmian sprawia, że ich tempo mnie nie przeraża. Idzie szybko, ale tak ma być.

Chyba – wzorem roku ubiegłego – powinienem znaleźć motto na nadchodzący rok.
Rok temu napisałem: „Zanim coś zrobisz, zanim kogoś odrzucisz, zranisz – przystań na chwilkę, przerwij bieg i zastanów się nad tym, czy warto. Szalej, baw się, to przywilej młodości, ale – nie kosztem innych. Czyste uczucia są zbyt cenne, żeby je odrzucać. Myśl, dziesięć razy myśl – zanim zabrniesz za daleko, zanim dojdziesz tam, skąd trudno się cofnąć. Zawsze zostawiaj za sobą otwarte drzwi…”

Dopiero dziś zdaję sobie sprawę z tego, że Plan Grubej Kreski odpowiadał temu założeniu. Tak… Plan Grubej Kreski…

Postanowienia na Nowy Rok?
Nie mam żadnych. To bez sensu. I tak nie będę o nich pamiętał. Owszem, chciałbym wypracować sobie nawyk codziennego ćwiczenia i robienia brzuszków, owszem – chciałbym zdać na drugi rok, owszem – chciałbym znaleźć faceta i owszem – chciałbym być sobą. Chciałbym, ale nie będę dążył do nich za wszelką cenę. Te myśli są, ale nie są priorytetowe. Życie pokaże.

Podchodzę do dwutysięcznego piątego roku bardzo spokojnie. Lajtownie, powiedziałbym.
Ot, będzie. Jaki? Co za różnica. Szczęśliwy będę jeśli dotrwam do jego końca.

Tak mi dopomóż Bóg.

No i dziś mam zamiar się wyszaleć w Kokonie! Pozdrawiam, ciotki!

Wypowiedz się! Skomentuj!