Jakoś tak się złożyło, że nie miałem kiedy cokolwiek napisać. Głupio aż, bo mam teraz internet w domu, a nie mam czasu na pisanie… Ale nadrabiam już zaległości! I wyjaśniam, że to dlatego, że na początku nie działo się aż tak dużo, a potem jak się posypało, to jeden za drugim. Zresztą, zaczynam od początku. A na początku była

niedziela

Odkryłem w internecie 4 Międzynarodowy Festiwal Filmowy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Niby nic specjalnego, ale ma tam być jedną z czterech ścieżek tematycznych dotycząca dyskryminacji osób o odmiennej orientacji seksualnej. A to już mnie interesuje. Oczywiście zarejestrowałem się, zarezerwowałem bilety – zaczynamy się odchamiać. Choć prawda jest taka, że w niedzielę planowałem iść na 6 filmów, a w momencie gdy piszę te słowa, zostały z nich tylko 3…
Nie poszedłem do kościoła. A naprawdę chciałem! Wciąż obiecuję sobie, że skoro potrafię wstać przed 6 w dzień powszedni, to nie powinno być problemu z pójściem do kościoła w niedzielę o 18:30. A jednak jest…

poniedziałem

Ustaliłem, co mam napisać próbnie do „Gazety Studenckiej”. To ma być o elitarności. Oczywiście w odniesieniu do studentów i do ich środowiska. Jeszcze nie wymyśliłem koncepcji tekstu, ale popracuję na tym na dniach i napiszę coś. Chciałbym, żeby było dobre – może wtedy mógłbym na poważnie wziąć udział w tym ich programie stażowym. W końcu wróciłbym do pisania (obecnie wróciłem, ale tylko na portalu wap.mobile.net.pl), zająłbym się czymś no i może zarobiłbym jakieś malutkie pieniądze, które zawsze ratują budżet. No bo nie wspominam o tym, że mój były wydawca wciąż wisi mi 667 zł… Zabiję.

Przyjedzie do mnie Kamil Szczecin! Tak, tak! W ten weekend ma być u mnie w Warszawie. Sam długo nie mogłem w to uwierzyć, a jednak. Potwierdził już kilka razy, że będzie. Ma przyjechać w piątek rano (bardzo rano…) a wyjchać w niedzielę wieczorem. Naprawdę cieszę się, że wpadnie. Ledwo napisałem te słowa, a już myślę o tym, jak głupio to musi wyglądać… Biedna ciocia duzyformat podrywa faceta ze Szczecina, bo nikt w Warszawie go nie chce… Kiedy to nie tak… Chyba nie tak…
Nie wiem, nie ma to znaczenia. Godzę się ze swoją beznadziejną żałosnością. Staram się z nią oswoić i żyć dalej.

Tak jak np. poprawiłem poprawę kartkówki ze statystyki. Zaliczyłem, mam już z głowy. Nie było łatwo, ale jakoś daję radę. A to najważniejsze, prawda? Jednak statystyka to naprawdę niemiły memu sercu przedmiot. Człowiek nie jest taki, coby sobie rady nie dał.

Poniedziałek to oczywiście mikołajki! (uwaga! mikołajki pisze się małą literą!!!) Ja też dostałem prezent. I choć sam nie kupiłem (z braku funduszy… „wypłata” była właśnie w poniedziałek ok. 13:00…), to pod poduszką znalazłem biały pasek. Taki, jaki chciałem.
Zadzwoniła też mama, mówiąca, że w domu Mikołaj zostawił dla mnie kartę Simplus ze zdrapką :) To lubię.

wtorek

Odkryłem Tlenofon! To rewelacyjne! Oczywiście od razu postanowiłem sie zarejestrować, by móc korzystać z dobrodziejstwa rozmów telefonicznych za 0,11 zł/min w całej Polsce. Wkońcu skończą się narzekania mamy, że nie dzwonię do domu. Teraz dziesięciominutowa rozmowa kosztować mnie będzie złotówkę :) (z VAT!)
Dziś oficjalnie i ostro ruszyły przygotowania do warsztatów dziennikarskich. Nie mamy jeszcze terminu, bo sprzeczamy się nad takowym… Ale dzwoniła Pani W i zaczynamy ostro działać. Czas najwyższy. Spotkamy się jak będę w domu, to wszystko obgadamy. Zresztą musimy nie raz się spotkać.

Dzwonili też harcerze, dla których mam zrobić dwa zajęcia na ich warsztatach w styczniu. Przełożyli termin. Jak dla mnie – bez różnicy. Z tym, że jeszcze nic nie mówili o zwrocie kosztów podróży, ale Pani W powiedziała, że bierze to na siebie i pogada sugerując im to. Więc się nie martwię. A jeśli o bilety chodzi, to gdy chciałem zarezerwować takowe do domu, to okazało się, że druga tura promocji SuperBilet jest dopiero od 24 grudnia… No, a ja chcę w domku być 23, a może nawet 22! Więc bez promocji pojedziemy dziennym pospiesznym… Nie, przepraszam! On wtedy nazywać się będzie już InterRegio :)

środa

Poszedłem spać po 3. Miałem wstać o 5:40, bo chciałem iść do kościoła na roraty. Zaspałem. Dobrze, że obudziłem się o 7:15, to zdążyłem do szkoły na czas (8:15 dla studentów wieczorowych to udręka…). Tym bardziej dobrze, że zdąrzyłem, bo na środę rano zaplanowany był egzamin połówkowy z logiki. Był. Bo udało się go nam przełożyć o tydzień. No więc mam więcej czasu na naukę.
Jasne… naukę…

Przez cały tydzień trwały przygotowania – mniej lub bardziej intensywnie do spotkania z Davidem Warszawa. Obiecałem, że udowodnię swoją romantyczność? Więc to zrobiłem. Oczywiście pretekst jest tylko przykrywką dla moich beznadziejnie żałosnych prawdziwych powodów. Po prostu David mi sie podoba, doskonale o tym wie i miałem nadzieję, że w ten sposób będę mógł być choć przez chwilkę bliżej niego.
A to całkowite uzewnętrznianie się jest naprawdę wstydliwe i bolesne. Ale postanowiłem, że nie będę udawał, że jest inaczej. Taka była moja motywacja. Żałosna, o tyle, że wiem że dalej nic z tego nie będzie.

spotkanie z Davidem

Podczas jednej z rozmów David wybrał sushi-bar So-An. Tam też mieliśmy się spotkać o 21. Jeszcze o 20:30 David zadzwonił. Chwilę wcześniej wyszedłem z domu i już pojawiła się obawa, że dzwoni po to, żeby odwołać wszystko… Nie, na szczęście nie. Sprawdzał tylko, czy ja nie zapomniałem :)
Chwilę przed 21 spotkaliśmy się w drodze do So-An. Chwilkę zajęło nam odnalezienie ul. Koszykowej 54, ale daliśmy radę. Pierwsze wrażenie? Średnie. Jak dla mnie, to lokal jest za jasny. No i pusty. Drugie spostrzeżenie: Paweł Deląg się szpas :)
Zjedliśmy jakieś jedzonko (David skusił się na sushi, ja wolałem coś z ryżem i kurczakiem), wypiliśmy co mieliśmy do picia i po półtorej godziny poszliśmy do mnie do domu. Taki był plan. Na miejscu dałem Davidowi czerwoną różę, zapaliłem świeczki… Wyciągnąłem jabłka zapiekane w cieście, które przygotowałem przed wyjściem na spotkanie, czerwone wino pół-słodkie (bo w Warszawie nie można kupić słodkiego!) i zaczęliśmy gadać. Miło było i sympatycznie. Potem nadeszła pora na film. Umówiliśmy się, że obejrzymy „Love Actually” i tak też się stało. Siedzieliśmy sobie w wygodnym fotelu przytuleni i oglądaliśmy na ekranie komputera film.
(W międzyczasie wróciły dziewczyny… Iwonka mocno pijana, Ania zadowolona z tego, że tym razem to Iwonka bardziej się spiła… ale szybko poszły spać)
Po filmie dopiliśmy wino, pogadaliśmy jeszcze chwilkę i o 3:57 autobus linii 604 odjechał z Davidem 'na pokładzie’. Wróciłem do domu, włączyłem GG i tam wymieniliśmy kilka uwag. Poszedłem spać o 5.

Wszystkim ciekawskim przekazuję, że do niczego nie doszło. Siedzieliśmy po prostu przytuleni. I nic więcej.

Dziś chcę i muszę odebrać bilety na festiwal filmowy. Znaleźć muszę Helsińską Fundację Praw Człowieka… Nie powinno być trudno, bo to gdzieś w centrum. No i czekam na Kamila. Nie wiem jeszcze czy dam radę iść do szkoły (tak mi się nie chce…), poza tym muszę trochę posprzątać! Jutro o 6:16 Kamil będzie na dworcu Warszawa Centralna. A ja jadę go odebrać. Co prawda mówił, że nie muszę a wręcz nakazywał, żebym podał mu adres pod jaki ma podjechać. Ale nie ma takiej możliwości. Moi goście nie będą po Warszawie się sami włóczyć. A zwłaszcza po Warszawie Centralnej.

Z refleksji dotyczących mojej osoby… Zaczynam się godzić ze swoją żałosnością. Wiesz, nie tak źle jest żyć wiedząc, że jest się żałosnym. Ot, zdaję sobię sprawę, że motywacja większości moich zachowań jest tak niska, że wstydzę się o niej mówić. Ale to się skończy. Teraz będę pisał o tym otwarcie. Żeby ci, którzy mi nie wierzą w moją beznadziejną żałosność mieli możliwość obejrzenia mnie 'od środka’.

Wypowiedz się! Skomentuj!