Czuję się głupio.
Dziś zdałem sobie sprawę z czegoś, co zrobiłem. A raczej z czegoś, czego nie zrobiłem. Dziś mamy 15 grudnia. A cztery dni temu była rocznica śmierci mojego taty… Zapomniałem o niej. Chciałem się tłumaczyć sam przed sobą i przed tobą, że to z powodu wizyty Kamila. To nie ma znaczenia. Fakt jest faktem. Oczywiście nie poszedłbym na jego grób, bo jego grobu nie ma. A nawet gdyby istniał, to byłby jakieś 550 km stąd. To też nie ma znaczenia.
Fakt, że zapomniałem o rocznicy świadczy tylko dobitnie o jednym. Nigdy nie byłem z tatą związany. Można mówić, że to smutne, przykre czy jakiekolwiek inne. Ale tak było. Choć obaj czasem podejmowaliśmy wysiłki, żeby to zmienić. Tak jak dziś przypomniałem sobie wydarzenie sprzed jakiś 5 lat…

Chciałem mieć drukarkę. Wcześniej musiałem radzić sobie jakoś bez niej. Nie było łatwo, bo przecież musiałem i wydawałem gazetę szkolną. No a jej pierwowzór trzeba było gdzieś drukować. Latałem po znajomych, prosiłem o pomoc i wyrozumiałość… Czasem wręcz błagałem o możliwość wydrukowania kilku kartek. Aż w końcu mama i tata postanowili, że czas najwyższy, żebym sam nabył takowe urządzenie.
Pamiętam, że poszliśmy z tatą do sklepu komputerowego niedaleko kina. Prowadził go facet, którego nazywałem Rudym. Oczywiste jest, że miał rude włosy – w samej zaś jego blaszanej kanciapce śmierdziało zawsze niemiłosiernie papierosami, które palił nałogowo w olbrzymich ilościach. Ciemno, duszno ale mimo wszystko lubiłem robić u niego zakupy. Ciekawie mówił. Fakt, że nasze poglądy polityczne było odmienne (on należał i należy nadal do PSL) co tylko sprawiało, że nasze konwersacje były ciekawsze i pełne nieoczekiwanych zwrotów. Pamiętam, że w pewnym momencie miał do mnie takie zaufanie, że wychodził ze sklepu, zostawiając mnie zamkniętego na klucz w środku i jechał gdzieś coś załatwić. Mogłem ukraść kasę, zabrać drobne części – w końcu okazja czyni złodzieja – ale doceniałem ten gest. Owego dnia, gdy poszliśmy kupić drukarkę, przekonywałem rodziców, że jej koszt powinien się zamknąć w ok. 300 zł. I to prawda. Tyle przecież kosztują drukarki. Na miejscu jednak Rudy zaczął ze mną rozmowę na temat tego do czego będę drukarkę wykorzystywał, żeby doradzić mi jak najlepszą. Doradził Canona S400. To była wtedy prawie nowość. No i kosztowała ponad 500 zł… Jak na drukarkę atramentową do zastosowań domowych to dość sporo.
Pamiętam, że tata wdał się w dyskusję z Rudym. Tamten opowiadał mu o jej zaletach, niskich kosztach eksploatacji i w ogóle o tym, jakie ma funkcje warte tych pieniędzy. Tata udawał, że rozumie. Tak naprawdę jego wiedza o komputerach była – jeśli nie zerowa – to bliska zeru. Udawał jednak, że wie o czym mówi. Zawsze tak robił. Nawet nie wiecie jak mnie to wkurzało! Tym bardziej, że gdy udowodniło mu się jego niewiedzę, to stwierdzał, że się pomylił albo że to właśnie miał na myśli.
Kupił tę drukarkę. Pamiętam, że ja wracałem do domu dumny z mojego nowego Canona S400, niosąc go przed sobą niczym pogłowie zabitego właśnie dzika. Tata szedł obok. Nie uśmiechał się – nigdy nie miał tego w zwyczaju. Szedł i wiem dziś, że w ciszy jaka wtedy panowała, cieszył się z tego, że sprawił mi radość. Nigdy mi tego nie powiedział, ale gdyby mu na tym nie zależało, to przecież nie wydałby tej kasy. Na mojego Canona S400. Mam go do dziś.

———————

Ostatnie trzy dni minęły dość szybko. W poniedziałek odsypiałem cały czas weekend. Gdy wstałem koło 11 (dla mnie to bardzo późna pora…), nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Chodziłem po mieszkaniu w tę i z powrotem. Nie miałem nic konkretnego do zrobienia, a nic-nie-czynienie w internecie nie wydawało mi się kuszące. Owszem, sprawdziłem pocztę, zjadłem jakieś tam śniadanie… Ale gdy dochodziła 15:00 i czas było iść do szkoły, zastnawiałem się czy rzeczywiście muszę tego dnia się tam wybierać. Dwa wykłady – z czego jeden nudny jak diabli – to nieciekawa perspektywa. Męska decyzja nadeszła, gdy zdałem sobie sprawę, że do 20:00, czyli do powortu dziewczyn będę się nadal nudził i nic-nie-robił. Poszedłem.
Na pierwszym wykładzie wziąłem się za pisanie artykułu dla „Gazety Studenckiej”. O elitarności. Porozmawiałem z jedną z koleżanek (która pewno to czyta… więc pozdrawiam, Marto G!) i w ten sposób zgromadziłem pierwsze dane do tekstu.

We wtorek kontynuowałem po południu ich gromadzenie – pogadałem z Jakubem Warszawa (sumerolog) i mam coraz więcej informacji. Umówiony jestem wstępnie na rozmowę ze swoim Przewodniczącym Samorządu Studenckiego, szukam też jakiegoś wykładowcy… Mówiąc krótko: wziąłem się do roboty.
Oczywiście byłem też na UW. No i stało się to, co stać się miało. Była kolejna krtkówka ze statystyki. Co się okazało? Że na pewno jej nie zaliczę w pierwszym terminie. Zresztą to nic nadzwyczajnego. Dzisiaj, gdy mam już wyniki mogę powiedzieć, że z dwudziestoosobowej grupy zaliczyło ją 7 osób. To i tak sporo.
Dzwonił do mnie brat. A raczej puścił mi strzałkę i ja musiałem zadzwonić. Mamy już prezent dla mamy. To co chciała. A że zawsze chce coś praktycznego, to w tym roku zażyczyła sobie ręczników… Niech więc i je ma :)

Dziś zaś miałem z rana egzamin połówkowy z logiki. I tu znów grupa się nie popisała. Przewiduje się, że większość z nas nie zaliczy tegoż egzaminu i zmuszona będzie zdawać powiększoną jego wersję w styczniu/lutym. Bywa. Tak czy owak – miałem wstać rano na roraty. Wieczorem wykąpałem się, przygotowałem wszystko, nastawiłem budzik na 5:40… I nawet o tej 5:40 wstałem. Zacząłem się ubierać, po czym stwierdziłem, że nie chce mi się iść. Położyłem się z powrotem, przestawiając budzik o godzinę. No, ale co było do przewidzenia – ten budzi mnie nie obudził. Wstałem o 7:53, a do szkoły miałem na 8:30… Czasu malutko, ale jakimś cudem spóźniłem się tylko ok. 10 minut. No i po drodze zgarnąłem jeszcze „Metro” i „Metropol”. Egzamin nie poszedł, ale przynajmniej – tradycyjnie chyba – dałem znajomym powód do uśmiechu. Zresztą sama pani profe… przepraszam, doktor (!) to zrobiła, gdy zaczęła szydełkować. Śmiesznie to wyglądało – ona, młoda, ledwo zamężna, taka uczona… i dzierga :)
Potem dwie godziny przerwy, podczas których przeczytałem lekturę na dalsze zajęcia… I to był mój błąd. Właśnie wtedy zachorowałem.

Już na następnej lekcji czułem się niedobrze. Potem było tylko gorzej. Teraz mam dreszcze, gorączkę, bolą mnie mięśnie i gardło gdy łykam ślinę… Grypa jak nic.
I jak tu żyć, skoro na jutro byłem umówiony z Przewodniczącym Samorządu, no a poza tym jutro jest statystyka… Nie mogę jej opuścić. Chyba jednak będę musiał. Pomijam fakt, że do końca roku 2004 muszę zaliczyć kartkówkę…

Ciężkie życie studenta. Źle mi, wszystko mnie boli, zaraz idę spać.

Coraz realniejsza staje się perspektywa sylwestra w domu. Nie, nie jestem z tego powodu smutny. Anka i Iwona spędzą go chyba w Paradise. Ja nie chcę. Prędzej zgodziłbym się na Inferno. Ale sam nie pójdę. Zresztą przecież będzie to impreza jak wszystkie inne… Z tym, że droższa. Ja się naprawdę wyszalałem już trochę w stolicy. Tym bardziej nie widzę potrzeby spędzania wigilii Nowego Roku w pedalskiej dyskotece. Tak, pamiętam o propozycji Kamila (domówka z jego koleżankami), ale jakoś naprawdę nie chcę bawić się wśród ludzi, których nie znam. W ogóle nie chcę się tego wieczora bawić.

Jestem zmęczony, spać mi się chce. Marudzę, ale gdy jestem chory, to jestem wybitnie nieznośny. Ja to wiem, moja mamusia to wie, Iwonka też już to wie. Ania chyba dopiero się dowiaduje… Dodatkowo powodem do lekkiego podłamania jest dzisiejsza (czy też wczorajsza już…) blotka Maćka Szczecin (macko20.blog.pl). Mam nadzieję, że wszystko będzie i jest okej? Martwię się.

I czy ktoś wie, jaka jest dopuszczalna dawka paracetamolu na dobę?

Wypowiedz się! Skomentuj!