Uwaga! Blotka z CAŁEGO tygodnia… do czego to doszło… Przepraszam za opóźnienia – nie mam netu… Reszta poniżej…

poniedziałek 10:38

Kocham muzykę, wiesz? Ona dużo mi daje w życiu. Zmienia je, uzupełnia, zmusza do refleksji, pobudza, uspokaja, daje nadzieję (to słowo ostatnio często się pojawia w moim życiu), dostarcza przeżyć estetycznych. Kocham muzykę.
Dzisiaj rano słuchałem Eski. Zresztą to radio ostatnio często rozbrzmiewa w naszym domu. I gdy tak go słuchałem – popłakałem się. Leciała właśnie piosenka „Rythm is a dancer”. Pamiętam jak na początku lat dziewięćdziesiątych był to wielki przebój. Lata dziewięćdziesiąte – wtedy zaczynałem okres w swoim życiu, który pamiętam. Czasy wcześniejsze znam właściwie tylko z fotografii albo pojedynczych urywków składających się na nieciągłą linię życia. Gdy jednak skończyłem 5 lat – wszystko zyskało świadomość. Pamiętam tę piosenkę – tym bardziej, że jej uwspółcześniona wersja króluje na dyskotekach od jakiś dwóch lat. Ta oryginalna jest jednak lepsza. Daje mi coś więcej niż rytm i okazję do zabawy. Daje mi wspomnienia. Nawet nie jakieś konkretne, ale samo wrażenie i pozytywne emocje, jakie kojarzą mi się z tamtymi czasami. Początek szkoły podstawowej, niewinne lata i w ogóle tamta atmosfera…

Potem Eska zrobiła kolejną niespodziankę. Nowa Kylie Minogue i jej „I belive in you”. To już nie wspomnienia, tylko możliwość odniesienia słów tej piosenki do siebie. Muszę swoją drogą zdobyć oryginalne i całe słowa. Zrbiłbym to od razu, gdybym miał internet… Ale nie o tym miało być. Na początku Kylie śpiewa o „kimś” kogo nie zna, ale w kogo wierzy. W istnienie tego kogoś.
Napisał do mnie wczoraj Ariel. Wymieniliśmy kilka SMSów. I jakoś tak nam zeszło na temat miłości. On w nią nie wierzy. Ja natomiast chcę i wierzę. I belive in you. To trochę jak w piosence Vondy Shephard. Wczorjaszy wieczór i popołudnie minęły nam właśnie przy dźwiękach z „Ally McBeal” i Vondzie Shephard. „I know him by heart” ma podobne przesłanie. Nie znam Cię, ale wiem, że istniejesz i czekam na Ciebie.

Ot, takie muzyczne przemyślenia.
A w ogóle to jestem przeziębiony. Mam katar, piję dużo ciepłych rzeczy i muszę się zacząć ciepło ubierać.

wtorek 00:55

Zaczął się nowy dzień. Oczywiście, że jeszcze nie śpię. I w głowie mam – niestety – dwa tematy. Pierwszy jest bardzo prozaiczny. Statystyka. Nie zaliczyłem kartkówki (podobnie jak 80% grupy) i dziś w mailu przeczytałem, że o 14:00 czeka mnie poprawa. A ja sam nie wiem do końca, czy będę umiał poprawić ten sprawdzianik. Poza tym dowiedziałem się, że do 16 listopada muszę oddać pracę kontrolną nr 1. Dziś natomiast dotarło do mnie na czym praca ta ma polegać…
Jak mawia jeden mój znajomy – życie…

Drugą sprawą jest oczywiście Arek. A może raczej jego brak. Nie pisze, nie dzwoni, nie daje znaku życia. Tym razem ja nie zainicjuję kontaktu. Jestem już tym zmęczony. Czekaniem, niepewnością, komentarzami innych, swoim rozdarciem… Mam już trochę tego dość. Cały czas jeszcze jednak nie jestem na tyle silny, żeby powiedzieć „dość”. Będę jutro o 21:00. Wtedy muszę się z nim pożegnać. Dam radę.

Odwiedziłem przed poniedziałkowymi zajęciami kafejkę internetową. Miło było, bo napisał jeden z czytelników. Taki dość nietypowy – ze Szczecina, mieszkający w Warszawie i to do tego na tej ulicy co ja i jeżdżący „moim” autobusem :) No i jakoś tak sympatycznie to wyszło. Poza tym sprawdziłem statystyki strony. Październik był rekordowy – ponad 1500 odwiedzin. To oznacza, że średnio dziennie odwiedza mnie coraz więcej ludzi. Miło to słyszeć. I aż sam się dziwię, że dajecie radę przeze mnie przebrnąć.
Bo szczerze mówiąc, to ja sam ledwo daję radę przebrnąć przez siebie.

Jest 01:04. Arek ma 19 godzin i 56 minut…

wtorek 21:11

Minęło 20 godzin i 7 minut… Nie zadzwonił, nie napisał.
Myślałem o tym cały dzień dzisiaj właściwie. Zastanawiałem się co zrobię jeśli np. zadzwoni dziś o 20:00. Nie miałem tego dylematu. Ale sam już chyba czułem, że nawet 19:50 niczego nie zmieni. Nie ma sensu. Bo ja mogę sobie chcieć. Ale co z tego, kiedy on wyraźnie nie.
Spodziewam się, że może powiedzieć teraz, że był bardzo zajęty, dużo musiał pracować, padał z nóg gdy wracał do domu… Wszystko to możliwe i nie twierdzę, że to nieprawda. Ale nie zmienia to faktu, że bycie z kimś zobowiązuje do tego, żeby choć raz na 48 godzin dać znak życia. Zastosuję zasadę, jaką doradza Cosmopolitan w kontaktach z nowymi facetami. Jeśli nie odezwie się w ciągu 48 godzin – zapomnij o nim. Spróbuję.

Oczywiście nie tak do końca. Nie chcę o nim zapomnieć. Pomijam fakt, że Plan Grubej Kreski mi zabrania zapominać o zajomych (że już o facetach nie wspomnę!), ale z racji tego, że spędziłem z nim kilka miłych chwil w życiu – należy mu się szacunek. I pamięć.

Zamykam rozdział „Arek”. Napisałem do niego o 21:10, że chciałbym się z nim zobaczyć jeszcze dziś albo jutro rano ok. 10. Załatwiłbym to przed zajęciami. Jak to dziwnie brzmi – „załatwiłbym to”… Z drugiej strony – w obecnej sytuacji wyrażenie „zerwę z nim” wydaje mi się takie nieadekwatne… Czekam na odpowiedź. No, jeśli nie odpowie to już inna sprawa. Ja jutro jadę do domu.

I strasznie się na ten wyjazd cieszę. Odpocznę od problemów. Owszem, muszę wziąć ze sobą skrypty i zeszyty, żeby poczytać i się pouczyć, ale… nie będę miał zmartwień dnia codziennego. Taka odskocznia na 4 dni. Już nie mogę się doczekać. Tym bardziej, że dziś nie zaliczyłem na pewno poprawy kartkówki ze statystyki. I tym razem przez swoją głupotę. Bo wzory znałem, wiedziałem jaką metodą zrobić to, co było zadane… Ale się głupio pomyliłem. Za gapowe się płaci. Trudno. Poprawię poprawę :)
Do wtorku muszę dostarczyć pracę kontrolną nr 1 :) Jeden z kolegów z grupy (Krzysiek?) zaproponował, że możemy zrobić to razem :) Oczywiście się zgodziłem. Być może w poniedziałek wpadnie do mnie i usiądziemy przed moim pedalskim Pulpitem i zrobimy to.

A czemu mam pedalski puplit? Ano dziś zmieniłem fotkę. Anonimowego modela zastąpiłem niejakim Marcinem. Jego fotki są w nowej Vivie (którą kupiłem dziś rano) a jego kojarzę z Barbie Baru. Gdy byłem tam po raz pierwszy (i na razie ostatni) widzieliśmy z Napalonym ślicznego blondynka. To on. Więc nie mogłem sobie odmówić i mam go na pulpicie. Ponoć w Cosmopolitan z października jest fotka jego koleżanki/siostry, z którą był wtedy w Barbie.

Nie myślę o Arku. Myślę o domu. I czekam na wiadomość. A jutro znów pójdziemy na całość… na Dworcu Centralnym :)
No i w piątek (ewentuaaaaalnie w sobotę) pójdę do Inferno!!!

I znów pomaga mi wspaniały ks. Jan Twardowski. Najpiękniejsze w tym tomiku jest to, że gdy potrzebuję wsparcia, sięgam po niego w miejscu, gdzie ostatnio skończyłem i ledwo przejdę kilka stron, a znajduję ukojenie…

„Do albumu po raz drugi” ks. Jan Twardowski

Nie czekaj na wzajemność
telefon i róże
gdy ciebie nie chcą
nie piszcz, nie szlochaj

najważniejsze przecież że ty kogoś kochasz

czy wiesz
że łzy się śmieją kiedy są za duże

po powrocie z domu

Oj, odpocząłem! Chciałem iść do kafejki internetowej, żeby dodać bloga, ale nie było kiedy. Poza tym to byłoby takie nienaturalne. Tylko raz w życiu byłem na necie w kafejce w swoim rodzinnym mieście. To było dawno temu i to była tzw. „nocka” – cała kafejka dla mnie i znajomych. Ale nie o tym mam pisać!
Jeszcze przed wyjazdem napisałem do Arka. „Dziś jadę do domu. Chciałem osobiście, ale… Było mi bardzo miło i żałuję, że to koniec. Trzymaj się tam! Kurcze… było naprawdę bardzo fajnie”. Po co napisałem? Bo tak wypada. Pożegnałem się.

W domku przede wszystkim zjadłem baaaaardzo dużo. Przez te 4 dni mama przygotowała krokiety, bigos, gołąbki, zupę owocową, rosół, sałatkę, pyszne kotleciki… Tak, wiem – nie powinienem się opychać. Ale nie mogłem się powstrzymać i sobie odpuścić. To wszystko takie dobre, kuszące i specjalnie dla mnie :)
Czwartek spędziłem właściwie na nic-nie-robieniu. Odwiedziła nas babcia, opowiadałem, pokazywałem, wyjaśniałem… Słowem – zdawałem relację z życia w wielkim mieście. Studenckiego życia oczywiście.

Piątek był dniem zakupowo-imprezowym. Pojechaliśmy z kuzynką, jej przyszłym mężem i dziewczyną kuzyna (która jest matką jego dziecka i siostrą mojej przyszłej bratowej zarazem…) do szczecińskiego Galaxy. Mimo pośpiechu, który towarzyszył naszemu wypadowi kupiłem właściwie wszystko to, co chciałem. Kurtkę, golf, bluzę, buty… Słowem – jestem zaopatrzony. Brakuje mi teraz tylko szalika pod kolor i jakiś rękawiczek. Ale to już w stolicy nabędę. No i kupiłem krzesło, na którym teraz siedzę. Było co prawda tanie i mógłbym nabyć je w Carrefourze w Wawie, ale… tutaj płaciłbym własną kartą kredytową :)

Do domu wróciliśmy koło 17, a już o 17:54 miałem busa do Szczecina na imprezę. Tak umówiłem się z Kaśką K i Iwoną. Po drodze jednak zaszedłem do mojego fotografa uścisnąć mu dłoń… a on zaproponował, że nas podwiezie. Zawsze to 5 zł więcej w kieszeni. Pojechaliśmy z nim. Było śmiesznie i zabawnie, jak to zwykle z nim bywa. Podwiózł nas prawie pod akademik Anki R., z którą to byliśmy także umówieni. Poznałem też Kubę – jej homo-faceta. On chyba jednak nas nie polubił. Trudno.
Potem wyprawa do Inferno. Kogo tam nie było… Tomek Blondynek, Marcin Szczecin, Przemek, Łucja, Kaśka i Baśka, Taka Sobie Ja, Michał Szczecin… słowem – prawie całe doborowe pedalskie towarzystwo. Brakowało tylko Maćka Szczecin, który oficjalnie ma minusa i żółtą kartkę!
W pewnym momencie pomyślałem sobie, że Przemek jest wyraźnie szczęśliwy z Marcinem Szczecin, Michał Szczecin zaczyna podrywać i jest podrywany przez dość sympatycznego Tomka, Kaśka K i Anka R bawiły się dobrze, Iwonka na parkiecie… poczułem się szczęśliwy. Tak prawdziwie szczęśliwy. No i obiecałem Michałowi Szczecin, że jak za dwa lata przyjedzie do Wawy a ja będę samotny, to spróbujemy być razem.

W pewnym momencie zauważyłem ładnego chłopca koło Takiej Sobie Ja. Podszedłem, zagadałem do niej – chciałem go poznać. Okazało się, że on mnie zna. To niejaki Kamil, którego znam ze środowiska gazet szkolnych. No i że spotkaliśmy się już raz w Arcadiussie. Możliwe. Pamiętam, że kiedyś jakiś sympatyczny chłopiec ze szczecińskiej gazety szkolnej zaczepiał mnie w Arcu, ale gdyby to był on – zapamiętałbym na pewno śliczną twarz. Potem wyszło na jaw, że schudł sporo i zmienił fryzurę. Wszystko jasne. Pomagałem mu tej nocy poderwać jakiegoś Wojtka, który w końcu na niego zlał. Proponowałem więc Kamilowi seks. Zgodził się – nie mieliśmy tylko gdzie. No i w ten sposób miałem alternatywę: kibel albo brak seksu. I uwaga – wybrałem to drugie!!!
Impreza była więc bardzo udana :)

Sobotę spędziłem na dogorywaniu, zakupach spożywczych i pakowaniu. Spotkałem się też z nową naczelną mojej byłej gazety szkolnej. Zrecenzowałem jej pierwszy numer pod jej panowaniem, pogadaliśmy – miłe spotkanie, gdy ktoś uważa mnie za autorytet w dziedzinie, w której autentycznie autorytetem się czuję. Byłem kiedyś na jednym wykładzie podczas jakiejś konferencji, gdzie pan profesor stwierdził, że na zostanie autorytetem w jednej dziedzinie trzeba około 7 lat. Właśnie mija 7 lat odkąd zajmuję się pisaniem. Czyli, że może być :)
Zaniosłem też i odebrałem rzeczy od krawcowej. Są teraz idealne. Głównie spodnie no i garnitur. Mogę niekorzystać z paska :) I o to chodziło! Pasek ma zdobić a nie wyręczać spodnie.

Obejrzałem też na DVD „Biały oleander”. Film niesamowity ze względu na kilka myśli, jakie się w nim pojawiły. Przede wszystkim idea, że wszystkim w życiu chodzi tylko o seks a przez to zniewolenie drugiej osoby swoją zazdrością. Chyba rzeczywiście tak jest. Choć jak na to patrzę z drugiej strony – moja ostatnia znajomość z Arkiem obeszła się bez seksu… Sam nie wiem.
Potem niesamowicie trafny dialog, gdy chłopak mówi do głównej bohaterki, że jest mimo wszystko piękna. „Piękno nie ma znaczenia” – odpowiada ona. Na co on słusznie stwierdza: „Łatwo ci mówić, nigdy nie byłaś brzydka”. Odniosłem to do siebie. Bo ja też byłem brzydki. Nie to, żebym teraz był piękny, ale kilkanaście kilo mniej robi swoje.
No i ostatnia rzecz – też odniosłem to do siebie. Łatwo przywiązujemy się do kogokolwiek, kto nas zauważy, bo jesteśmy samotni. Zdaję sobie z tego sprawę i zawsze staram się mieć dystans do nowych facetów, których poznaję, ale… nie potrafię. A ponoć samotność to stan duszy, którego nie można wyleczyć.

W niedzielę byłem rano w kościele. Brakowało mi tego. Wyspowiadałem się – to jedna z najdłuższych spowiedzi w moim życiu. Teraz muszę postarać się do końca miesiąca co tydzień chodzić na mszę. Zobowiązałem się do tego, że się postaram. Potem już tylko pakowanie i podróż. Niesamowicie było jechać z TAKĄ ilością bagażu. Prawie mi się zerwała największa torba jaką mam, Iwonka dodatkowo dźwigała olbrzymi plecak ze stelarzem, małą torbę, dwie reklamówki, torbę na ramię no i krzesło. I tacy obładowani jechaliśmy pierwszą klasą. Przed 21 byliśmy w Warszawie. Potem taxi do domu i rozpakowanie wszystkiego. Jest 23:48 i chyba powoli szykuję się do snu. Jutro spróbuję dodać tę blotkę – czas najwyższy!

Ah… i w ramach uzupełnienia – Arek nie odezwał się już w ogóle. Nie lubię tego robić, ale stwierdzam, że to ciut niegrzeczne.

Wypowiedz się! Skomentuj!