Tym razem połączyłem dwie blotki w całość.

Sobota to dzień imprez. Nie inaczej było i u nas. Jest godzina 15:07, ja siedzę przed komputerem zmęczony po długiej imprezie i krótkiej nocy. Byliśmy oczywiście w Paradise. Byliśmy, w znaczeniu, że ja i Mirek. Dziewczyny siedziały w domu i oglądały Almodovara. Swoją drogą – dobrze, że zbliża się 6 października. Wtedy na moje konto powinny wpłynąć pieniądze. Tak, kończą mi się fundusze. Wczoraj przed wyjściem stwierdziłem, że ja już prawie nie mam kasy. Iwona zapytała – „to po co idziesz?”. „No jak to? Na imprezę!”

Okazuje się, że przesunięcie godziny bezpłatnego wstępu w sobotę nie przeszkadza ciotkom w dobrej zabawie. I choć o 21 nie ma ich tak wiele, to schodzą się by o 23:30 zapełnić lokal. My postaraliśmy się być przed dziewiątą. W momencie, gdy kończą się pieniądze nie można ryzykować utraty 10 zł za nic. Na miejscu byli już Napalony i Jego Facet. Och, jak ja uwielbiam się z nimi spotykać. Jak zwykle przez pierwszą godzinę plotkowaliśmy o czym tylko się dało. Poznałem kolejne historie z życia warszawkich ciot, które odwiedzają Para („ten pracuje w Blue City”, „ten sprzedaje duperele na stacji metro Wilanowska”) no i poznałem ich zdanie na temat Polski i polskich ciot w zestawieniu z Paryżem („tam nawet dresy są porządne!”).

Potem otworzyli parkiet. W końcu – należałoby dodać. I nie miałem miejsca siedzącego, co dla mnie jest ogromną tragedią. Tym bardziej, że w planie miałem szaleństwo na parkiecie. Ubrałem się odpowiednio – spodnie Mirka (niby, że w pasie miały 29, ale to niemożliwe… jak dla mnie to było minimum 30, jeśli nie 31) i koszulka Anki (którą odziedziczyła po młodości swojego taty…). I tak poszedłem. Wyglądałem jak ciota. Nic nowego.

Szalałem na parkiecie, szalałem. A Napalony był wybitnie napalony. I to nie tylko na Mirka, ale w ogóle. Cały czas atakował Jego Faceta i tak uroczo to wyglądało, że aż zacząłem przemawiać do jego penisa, krzycząc do jego krocza: „leżeć!” Na niewiele się to zdało, bo był zapatrzony w Mirka jak w obrazek. Zresztą nie on jeden – czterech kolejnych panów pytało o niego, jak był na parkiecie. Scenariusz powtarza się niczym historia. Najpierw było tak w Szczecinie, teraz – tutaj. Niektórzy to mają dobrze… Nawet szanowna Svietlana de Romanov postanowiła dowiedzieć się czegoś o Mirku…

Tak więc wszystko wyglądało w ten sposób: Napalony jest napalony, głównie na Mirka, Jego Facet próbuje opanować sytuację i zabawia wszystkich konwersacją, Mirek ucieka przed Napalonym, bo bez zgody Jego Faceta na nic sobie nie pozwoli, a ja patrzę na to wszystko niejako z boku, rzucając co chwilę tęskniące spojrzenie na Ariela. I tu pojawia się zasadnicze pytanie: „who the fuck is Ariel?”

Ariel to nowy bohater tej uciesznej opowieści. Mam nadzieję, że zagości w niej na dłużej. Ariel to facet, którego po raz pierwszy zobaczyłem tydzień temu w Paradise i na którego się gapiłem – to ten, któremu miałem dać numer telefonu, ale on uciekł… Tym razem postanowiłem nie pozwolić na to. Napalony i Jego Facet poszli do domu po pierwszej. Mimo możliwości podrzucenia nas na Imielin (zapłatą miało być rozebranie Mirka z tyłu samochodu), zrezygnowałem. Postanowiłem zadziałać. No więc gdy Mirek szalał na parkiecie, ja gapiłem się ostentacyjnie na obiekt mojego zainteresowania. On to widział – miał to widzieć.
W końcu podszedłem do niego, gdy szukał czegoś w swojej torbie i zapytałem wprost czy mogę go poznać. Wtedy dowiedziałem się, że ma na imię Ariel. I na tym się rozmowa skończyła. Co prawda nie tak miało być, ale nie jest źle. W głowie duzegoformatu już rodzą się myśli dotyczące dalszej części planu.

Zabawa trwa i trwa. Ja tańczę, odpoczywam, tańczę… no bawię się po prostu. I cały czas obserwuję Ariela. Gdy nasz wzrok się spotyka, uśmiechamy się do siebie. Nie jest źle. Ale gdy widzę, że zaczyna się pakować i zbierać do domu – muszę zadziałać. Robię to z myślą: „żebym potem znów nie pisał na blogu, że jestem debilem”…
Podchodzę i mówię coś w stylu: „Gapię się na ciebie już drugi tydzień i doskonale o tym wiesz, bo nie kryję się z tym. Od dwóch tygodni też zastanawiam się jak tu do ciebie zagadać, bo nie mam żadnego pomysłu. Więc skoro zaczynasz się zbierać, to pomyślałem, że podejdę i powiem to wszystko, robiąc z siebie kompletnego debila.”

Wystarczyło. Pogadaliśmy chwilkę, ale nie za długo, bo dwudziestodwuletni Ariel spieszył się na taksówkę. I już mieliśmy się rozstać bez żadnych konstruktywnych wniosków, gdy do akcji wkroczyła jego przyjaciółka. Ona spytała wprost, czy wymieniliśmy się numerami telefonów. Nie. Więc teraz to zrobiliśmy.
Chwilę po jego wyjściu, ruszyliśmy z Mirkiem do domu.

Niedziela, jak to poimprezowa niedziela, minęła szybko i nijako. Tym bardziej, że wieczorem niczego nie planowaliśmy. I byłby to już taki normalny dzień, gdyby nie to, że o 16 dostałem telefon z Angory. Zadzwonili, bo przecież czas było ruszać do pracy. Od 16:30 sprzedawałem w akademikach jutrzejszy numer Angory. Przeszedłem w sumie 18 pięter. Sprzedałem 13 egzemplarzy. To raczej niewiele. Miałem nadzieję na 30. A dźwigałem 60. Sam nie wiem… no, ale swoje zrobiłem. Niewiele, ale jednak coś na tym zarobiłem.

Całkiem wieczorkiem zjedliśmy na kolację nowość – omlet po meksykańsku. Przepis znaleziony w „Dlaczego” okazał się całkiem sympatyczny. Wieczór spędziliśmy z Mirkiem na zabawie. No i stało się – spróbowałem czegoś, czego jeszcze nie miałem okazji zrobić. Szczerze? Było miło, ale spodziewałem się nieco innych doznań. Chyba jednak wciąż będę robił to po staremu…

Dziś Iwona jest caaaaały dzień w szkole (ma przerwy maks. po 2 godziny, a więc nie ma po co wracać, bo i tak ledwo by zdąrzyła), Anka ma egzamin z zajęć z pierwszego miesiąca, a ja wstałem o 12 i smsuję z Arielem. Na 16 mam zajęcia, zaraz czas więc zacząć robić obiad… Nie ma to jak być panią domu.
I nie jestem już debilem.

—-

Zazwyczaj nie mam tego dylematu – pisać chronologicznie, czy zachować gradację wartości wydarzeń a dopiero potem porządkować je w czasoprzestrzeni. Tym razem nie wiem. Więc poprzez wyliczankę wyszło, że zaczynam od najważniejszego.

Wyprowadzimy się. Nie wiem kiedy, ale niedługo. Mikołajowi Właścicielowi nie podoba się, że jestem pedałem i jemu tego od razu nie powiedziałem, że zatrzymał się u nas Mirek, że bekamy za głośno z Iwoną, że jest bałagan w łazience, że śmieci nie wynosimy, żejesteśmy za głośno… I w ogóle okazuje się, że wszystko mu przeszkadza. Tak szczerze, to mam wrażenie, że czepia się wszystkiego po tym, jak zorientował się, że jestem pedałem. I nie powiedział mi tego wprost. Poprosił Ankę i z nią rozmawiał. Nie ze mną, Iwoną czy naszą trójką. Chyba mu głupio było.

No, sorry. Ale jak ja miałem mu to powiedzieć? Jak się poznaliśmy podczas wprowadzania się? „O hej! To ja, będę tu teraz mieszkał. Jestem pedałem. A ty?” Coś tu chyba nie tak. Poza tym chyba nieco absurdalne wydaje mi się uzasadnianie wynajmu mieszkania od orientacji lokatorów, prawda?
A zakazu zapraszania kogokolwiek nie było. Więc chyba miałem takie prawo?

Zresztą jakby nam to trochę wisi. Mirek wyjechał dziś, po tym jak jego siostra dowiedziała się, że ma gdzieś tam do Niemiec jechać czy coś tam. No musiał jechać do domu. Bo w rozmowie z nim i tak wyjaśniłem wszystko i poprosiłem, żeby pojechał nie w czwartek, ale w środę. Ostatecznie jednak wyjechał dziś. Takie są urki mieszkania z właścicielem. On stwierdził, że „będzie chyba musiał z nas zrezygnować”. I dobrze. Przyspieszy to naszą przeprowadzkę.
I tutaj apel – czy ktoś może chce wynająć dwa pokoje trójce przemiłych, homoseksualnych ludzi gdzieś bliżej centrum Warszawy niż Imielin? A jakby jeszcze było niedrogo i koniecznie z internetem, to bierzemy od zaraz!

Wiem, że to najgorszy okres, bo ceny mieszkań skaczą jak się studia zaczynają.

No właśnie. Zacząłem studia. Mam za sobą dwa pierwsze wykłady. Nie było źle. Powiem wręcz, że było całkiem fajnie. Najpierw ciocia duzyformat siedzi sama, bo „nie była na obozie zerowym”, nie miała jeszcze zajęć w swojej grupie, więc nie wie kto w niej jest i w ogóle jakoś nieszczególnie zależy jej na kontakcie z tymi ludźmi. Pod koniec drugiego wykładu okazało się, że już znam 3 osoby ze swjej grupy. Jakaś Izka, chyba Natala i Darek, jeśli mnie pamięć nie myli. No i okej. Wystarczy jak na razie.

Dziewki siedzą teraz gdzieś tam w Studencie, a ja sam w domu. A nie ukrywam, że mam ochotę gdzieś wyjść i się pobawić, oderwać na chwilkę. No, ale nie mam z kim i nie mam dokąd. Za to na jutr na 20 jestem umówiony z Arielem… No cóż – oficjalnie wprowadzam wszystkie punkty Planu Grube Kreski w życie. Koniec. Wkraczam w nowe. N i jestem bardzo ciekaw Ariela.

Od 22 do 1 siedzieliśmy w pokoju moim i Iwony wszyscy we trójkę. Było piwo (tak, ja też), kotlety, Kinder Czekolada i Cola. Wszystko, co było nam potrzebne do tego, żeby mieć świetny humor. No, może poza Iwoną, ale to już chyba kwestia biologii i fizjonomii. Naśmiewaliśmy się z tego, co się stało. Cały czas powtarzaliśmy – niczym za dawnych czasów w mieszkaniu Krzyśka L., brata Iwony – „ciiii! bo nas wywalą”. Potem dodawaliśmy, że przecież już nas wywalili. Cóż nam zostało innego, jak śmiać się z całej sytuacji? No tak, wywalili nas, bo jestem pedałem. Prawda, że śmieszne?

A nowe mieszkanie być może uda się nam znaleźć szybciej niż przypuszczaliśmy.

Wypowiedz się! Skomentuj!