b>sobotni wieczór

Tak… Siedzę w nowym mieszkaniu. Jest ze mną Iwona. Jestem padnięty po tym co miało miejsce w ciągu ostatnich 24 godzin. Najpierw impreza po superintensywnym dniu a dziś przeprowadzka. Od Arka wróciłem do miejsca, w którym mieszkałem około 8 rano. O 12 zaczynaliśmy już wywożenie rzeczy na Mokotów. Zajęło nam to dobre 3 godziny. Najpierw musiałem to wszstko z Mikołajem Właścicielem załadować na samochód a potem przewieźć na 10 piętro naszego nowego bloku. Obróciliśmy samochodem 2 razy, co osobom, które nigdy się nie przeprowadzały i tak nie uświadomi, ile rzeczy musieliśmy zabrać.

Anka w tym czasie wyjeżdżała do siebie, do Zakopanego, a Iwona była oczywiście ją pożegnać na dworcu. To jakby normalne.

Za to wczorajszy wieczór spędziłem bardzo miło. Utopia jest lokalem, który potrafi być przyjemny. I choć wczoraj może niekoniecznie taki był (koncert Justyny Steczkowskiej w środku dyskoteki to nie do końca udany pomysł), to miło było z powodu towarzystwa. Arka oczywiście.
No i wokół Arka obracać się będzie ta blotka (tak dla odmiany, chciałoby się dodać żartem).
Bo mi się wczoraj pojawiły wątpliwości. Pierwsza – gdy Arek po jednym „dropsie” nie bawił się dobrze i zachowywał się nieco dziwnie. Nie to żeby jakoś nienaturalnie czy coś, ale nie był radosny i wesoły, jak to ma w zwyczaju, przebywając ze mną. Potem jego znajomy Przemek zaczął do niego zarywać w tańcu. Z Przemkiem kiedyś mieszkał i z tego, co mi wiadomo, to chyba mieli też jakiś epizod… To nie bez znaczenia. Ale gdy zobaczyłem jak Arek reaguje – odgania się od niego i podchodzi specjalnie do mnie – poczułem się lepiej.

Co nie zmienia faktu, że najbardziej wkurzony byłem sam na siebie – że pojawiły się wątpliwości. On chyba nie jest w tą znajomość zaangażowany tak samo jak ja. Może i był, ale mam wrażenie, jakby przestawał się nią tak bardzo przejmować i interesować. Nie jest już taki superszczęśliwy, gdy przychodzę do niego do domu… No a poza tym czuję, że coś jest nie tak. A nie ma to jak pedalska intuicja.

Dziś znów miałem z nim iść. Ale po tej całej przeprowadzce, wizycie w Carrefur Arkadia i w ledwo 3 godzinach snu – nie miałem najzwyczajniej siły. W końcu po kilku nieudanych próbach komunikacji wysłałem mu SMSa „Nie piszesz, nie dzwonisz, więc nie wiem czy cię to interesuje, ale nie będzie mnie dzisiaj. Zasypiam na stojąco. Nie dam rady. Może spotkamy się jutro? Baw się dobrze”. Zadzwonił w końcu.
Zapytał o co mi w ogóle chodzi. Wyjaśniłem, że najzwyczajniej w świecie nie mam siły, bo w przeciwieństwie do niego – nie jestem na wspomaganiu. Na propozycję spotkania jutro powiedział, że nie wie co będzie robił, bo być może będzie spał cały dzień… Poza tym powiedział, żebym potem nie miał pretensji. Pytałem o co – nie odpowiedział. Dla mnie to raczej jednoznaczne.

To nie tak miało być. Nie tak.

Zaczynam czuć, że chyba kolejny ślepy strzał okazał się moim udziałem. I to taki, w który dosyć mocno się zaangażowałem emocjonalnie. Nie lubię tego. Znów okażę się debilem. I to boleśnie tym razem dla mnie. A nawet powiem… Kurwa!

Było tak miło. Tak idyllicznie. „Czy tak już musi być, że raj ma swe dno, a szczęście ma kres?”

Nie, to nie jest pesymizm. Ja wiem, że jeszcze być może wszystko przed nami, ale… ja jestem pedalskim realistą. To znów kwestia „chemii”. Może i była na samym początku, ale dalej zaczyna jej brakować. Nie z mojej strony.
9. Znów uwierzyć w miłość. Pedalską miłość” mówi mój Plan Grubej Kreski. Boże, ja naprawdę się staram! Nie widać tego? Robię co w mojej mocy. Może ja to źle rozegrałem? Tą znajomość… Nie wiem, może coś poszło za szybko, albo wręcz za wolno. No nie wiem… Naprawdę nie wiem.

Iwona stwierdziła, że się okaże co dziś się stanie w Barbie z Arkiem. Czy jest mnie wart. A to nie o to chodzi. Ja tak chciałbym, żeby on był mnie wart. Chciałbym być wart jego. Chciałbym…
I zaraz przypomina mi się wiersz Twardowskiego, w którym pisze, że „kto miłości szuka już jej nie znajdzie” i że „miłości się nie szuka jest albo jej nie ma”. Tak… I właśnie takie mi się sprzeczne wewnętrze słowa kołaczą po głowie. To tak jak miałem problem z tym czy iść dziś na imprezę. Naprawdę chciałem. Tym bardziej, że muzyka w Barbie Barze jest naprawdę znośna. Sam lokal przeciętny, ale sympatyczny. No nie mówiąc o chęci spotkania z Arkiem. Ale nie dałem rady. To ponad moje siły. Wewnętrznie walczyłem z tym długo. Iść, nie iść… wczoraj się poświęciłem i poszedłem, dziś nie dałem rady.

Piszę te słowa, a oczy mi się zamykają. Najchętniej napiłbym się teraz czerwongo słodkiego wina. Nie, co ja gadam…
Alkohol pomógłby mi zapomnieć. A tyle czasu wypieram się alkoholu właśnie ze względu na to, że pomaga zapomnieć. Nie. Boże… czemu ja muszę mieć takie problemy?

Ale staram się przecież. Prawda, że się staram?

Smutno mi. Wręcz płakać mi się chce. Co więcej – czuję, że będę płakać. Na szczęście lub też nie – Plan Grubej Kreski nie zakładał tego, co kiedyś doradzała mi Iwona – nie płakać nigdy z powodu faceta (to z „Pamiętnika Bridget Jones”). Najgorsza jest bezradność. On jest tam na imprezie, ja tutaj w domu padam… On tam może zrobić co chce (w końcu nie jesteśmy razem), może na złość („nie poszedł – niech ma”), może na odczepnego („może w końcu się odczepi?”), może ostentacyjnie („niech zobaczy, że nie jestem taki łatwy do zdobycia”)… Próbuję zgadnąć co on myśli, a przecież naprawdę go nie znam.

Już nic nie wiem.

poniedziałek raniutko

Mam skoki nastrojów jak kobieta w ciąży. Najpierw wkurzam się i denerwuję, że Arek nie daje znaków życia, a potem jak już odezwie się do mnie – jestem wniebowzięty tym bardziej, że on jest miły i słodki… Wczoraj nie dzwonił i nie pisał cały dzień. Podobnie jak w sobotę. W sobotę wysłał co prawda w końcu SMSa i dzwonił… Wczoraj zadzwnił dopiero po północy. Za to rozłączało nas chyba z siedem razy, a on za każdym razem znów próbował się do mnie dodzwonić…
Nawet proponowałem, żeby może wysłał SMSa – stwierdził, że nie będzie pisał, bo chce porozmawiać.

W końcu jednak napisałem, że idę spać (przed 2:00) – odpisał, że życzy dobrej nocy i że chce się ze mną jak najszybciej spotkać.

Bo ja chyba jednak jestem przewrażliwiony. Ja chyba na to wszystko inaczej nieco patrzę niż Arek. On chyba nie potrzebuje ciągłego kontaktu i w ogóle po prostu jest innym człowiekiem. Myślę więc sobie, że jak się z nim spotkam, to… będę chciał się z nim zaręczyć.
Nie, nie kupię pierścionka – najprędzej jakieś kwiaty. Ale chyba chciałbym być z nim. Spróbować.
Chcę go poznać. Zaryzykować.

Dobrze robię?

wtorek wieczorem

To pierwsza od jakiegoś czasu blotka pisana bez emocji i nie pod wpływem chwili. Jest wtorkowy wieczór. Siedzę sam w domu (tak, domu!) i słucham Eski. („A teraz śpij i zapomnij o tym co widziałeś, co słyszałeś, co przeżyłeś…” hip-hop to jedyny minus tego radia!) Iwonka siedzi teraz gdzieś w Studencie ze swoimi znajomymi na jakiejś imprezie pożegalnej. Ania oczywiście nadal w Zakopanem. Ciekawe czy czyta bloga…
Nawet nie wiem, bo blotki dodaje mi teraz Iwona w szkole. Ja nie mam W OGÓLE sieci od kilku dni. Ale nie martwię się – zadziałam lada dzień i założymy stałe łącze.

Podstawowe pytanie – gdzie jest teraz Arek i co się z nim dzieje? Bez obaw. Wszystko w porządku. Mimo kryzysów, jakie miałem i niepewności, jaka się pojawiała – wszystko jest okej. Arek dzwonił niedawno. Wracał z pracy. Mieliśmy się dziś spotkać, ale on ma jutro znów na ósmą i jeszcze nie wiem jak to będzie. Ma zadzwonić za jakiś czas. Nawet jeśli dziś nie uda się nam zobaczyć – jestem już spokojny. Nie emocjonuję się faktem, że nie pisze cały dzień czy coś. Już mi to minęło. Wiem, że jest okej.

On za to doskonale wie, że mam zamiar się mu oświadczyć. Jeśli spotkamy się dziś, to zrobię to właśnie tego wieczora. On o tym wie, bo uprzedziłem go niejako SMSowo. Bo choć to chyba formalność, to jednak dla mnie ważna.

Oczywiście poza Arkiem też jest życie :) W poniedziałek była u nas w domu właścicielka. Byłem sam, a ona przyszła z jakimiś dwoma panami (brat i bratanek chyba…), którzy naprawili dwa niedziałające kontakty i zajęli się wentylatorem w kuchni. Wszystko jest już okej. Jedyny problem sprawia nam jeszcze zapychający się odpływ wanny. Ale z tym też damy sobie radę.

Na uczelni – jako tako, leci. Poznałem dziś wyniki kartkówki ze statystyki. I jestem dumny z siebie jak cholera! Tak, będę się chwalił. Do zdobycia było 12 punktów, zaliczenie było od 6,5 pkt. A ciocia dużyformat dostała… 8,5 pkt! Dokładnie połowa grupy nie zaliczyła. Mi się udało. Co nie zmienia faktu, że siedzę na tych zajęciach i nie wiem do końca o co w tym wszystkim chodzi (średnia ze średnich odchyleń…). W ogóle czasem mam wrażenie, że bycie studente (nie mówiąc o byciu wykładowcą) polega przede wszystkim na używaniu trudnych słów na łatwe pojcia (typyfikizacja, instytucjonalizacja stosunków interpersonalnych itp)… Ale nie przeszkadza mi to. Bawię się.
Owszem, opuszczam jakieś tam wykłady. Ale wszystko pod kontrolą.

W poniedziałek doszła paczka od mamusi. Dostałem zimową kurtkę (gdzieś tak dwa razy za duża na mnie) no i rzeczy, o które prosiłem. W końcu zaprowadziłem sobie porządne zeszyty. Jestem teraz ładnym, przykładnym studentem z piękymi zeszytami do notatek, segregatorami pełnymi skryptów i książkami służącymi pomocą w każdej sytuacji. Wypadałoby się teraz uczyć duuuuużo.

W czwartek wybory do władz samorządu studentów. Nie, nie kandyduję. Nie teraz – chyba za wcześnie na to. Muszę poczuć się w tej szkole jak w domu i mieć absolutne rozeznanie co tam się dzieje. Tego na razie mi brakuje i na to przyjdzie czas. Mam w końcu jeszcze dobre ponad 4 lata…

Wczoraj dzwoniła do mnie bibliotekara. Ma darmowe wieczory i weekendy, więc sobie pogadaliśmy! Miło było znów ją usłyszeć. Pogadaliśmy jak na starych znajomych przystało. Dodatkowo załatwiłem sobie możliwość zakupu książki dla biblioteki szkolnej. Książki, którą najpierw ja przeczytam, a dopiero potem dostanie ją biblioteka. No co? Dla mnie to oszczędność. Zawsze trzydzieści-kilka złotych więcej w kieszeni.

Wczoraj też odwiedziła nas para znajomych Iwony i Anki z Niemiec. Renia i Gosia – lesbijskie małżeństwo nocowało u nas nawet. Sympatyczne dziouchy, nie powiem. Szkoda, że tak krótko było. A najśmieszniejsze, że w domu bida – nic w lodówce za bardzo nie było a chciałem je czymś poczęstować. No, ale znów inwencja okazała się niezła. Makaron, piersi kurczaka, przyprawy, pieczarki… Dałem radę.

Dzwonił też Michał Lublin! Kopę lat się nie słyszeliśmy – oczywiście z jego winy :) No, ale zapowiedział, że na pewno wpadnie do Wawy do końca listopada. Ma zaproszenie do mnie – także noclegowe. Powiedziałem nawet, że może wpaść ze swoim facetem. A co mi tam! Teraz możemy zapraszać kogo tylko chcemy!

środa przed południem

Wieczór spędziłem u Arka. Pojechałem do niego, tak że chwilę przed 22 byłem na Krochmalnej. Posiedziałem niecałe dwie godzinki, tak żeby wrócić jeszcze metrem koło północy. Wtedy też Iwona wracała ze swojej imprezy od znajomych z roku. No i w końcu oświadczyłem się! Powiedziałem Arkowi, że chciałbym spróbować bycia z nim. Nie odpowiedział. Ale nie martwi mnie to. Niech pomyśli. Skomentował to tylko stwierdzeniem, że znamy się od tygodnia. Wiem o tym. Tak gwoli ścisłości – to znamy się 10 dni ;) Nie musi się spieszyć z odpowiedzią. Mam czas.

Dziś mam na 12 do szkoły. Lubię studia wieczorowe.

Wypowiedz się! Skomentuj!