piątek

Mamy czas do końca października. Czyli faktycznie do 25 października, kiedy to Anka wyjeżdża na tydzień na jakiś tam plener ze swojej szkoły do Zakopanego. W momencie kiedy piszę te słowa, zostało nam 17 dni. Ani to dużo, ani mało. Ale z dnia na dzień robi się coraz mniej. Dziś rano sam osobiście dzwoniłem do 4 ogłoszeniodawców. Dwóch szuka TYLKO studentek, jedno nieaktualne, a w sprawie jednego mam zadzwonić za godzinę.

17 dni.

Z Arielem jak do tej pory się nie spotkałem znowu. Ale nasze smsowe rozmowy nabierają kolorytu. Zapytał mnie ile razy dziennie o nim myślę… odpowiedziałem całkiem szczerze, że średnio kilka razy na godzinę. Zapytał więc czy naprawdę mi się podoba czy tylko ściemniam i… czy miałem wzwód na myśl o nim :) A że ponad wszystko cenię bezpośredniość, to napisałem, że odpowiedź na pierwsze pytanie jest nazyt oczywista, a jeśli idzie o wzwód to nie pamiętam, ale w moim wieku to możliwe.
No i w końcu rozmowa wkroczyła w ostateczną fazę – zapytał jakie mam wobec niego plany. (jak to poważnie brzmi…) Wyjaśniłem, że chcę go sobą najpierw zainteresować, a potem zbaczymy na co on będzie miał ochotę. Dodałem przy tym, że doskonale zdaje sobie przecież sprawę z tego, że szukam faceta. I to na dużo dłużej. W jego kolejnym smsie pojawiła się dość istotna kwestia dopasowania seksualnego. Obaj mamy te same upodobania jeśli idzie o rolę podczas stosunku. I to może rzeczywiście być problem, ale napisałem mu, że jakby na razie nas on nie dotyczy, więc nie ma się co martwić na zapas. No a poza tym już dawałem sobie radę w takich sytuacjach.

I tak rozwija się moja znajomość z Arielem.

Poza tym oczywiście chodzę na uczelnię i studiuję. Kupiłem ten skrypt do kts’u. Tragedyja! To ma z tysiąc stron! I kosztowało 35 zł… Wiem, że ten chłopak ma skrypt do wds’u, ale nie ukrywam, że cena jaką za niego rząda jest na razie dla mnie zbyt wysoka. 60 zł to jednak sporo. Tym bardziej, że okazało się, że muszę kupić jeszcze jakiś skrypt do statystyki… A to kolejne jakieś 40 zł. Wiedziałem, że w październiku będzie sporo nadprogramowych wydatków, ale nie aż tyle! Wydałem już ponad 100 zł a do tego dojdzie ubezpieczenie za 60 zł plus te dwa skrypty… Blisko 300 zł nadprogramowo! Nie mogę sobie na to pozwolić.
Nie mogę, prawda?

Dziś pierwsze piątkowe zajęcia. Idę na uczelnię na 18! Tak, nie pomyliłem się. W piątek o 18 ja mam zajęcia. Dokładniej rzecz biorąc – ćwiczenia z logiki. Po prostu katastrofa. Dodatkowo okazało się, że dziewczyny nie chcą nigdzie iść w ten weekend. A ja mam nadzieję wyrwać się z Arielem w sobotę do Kokonu. Chcę jakoś zdobyć zaproszenia na Full Yogurt Party czy coś takiego, co będzie miało miejsce za dwa tygodnie. To ma być impreza VIP Only z rozbieranymi panami i w ogóle. No co? Chcę iść! O wszystkim wiem z Aktivista. Tak, to była reklama.
A w ogóle to w Aktiviście na stronie, gdzie fotografują ludzi na ulicy jest wielkie wyszparowane foto selekcjonera Kokonu Piotrka :) No nasze ciocie to się wszędzie wcisną.

—–

sobota

Była imprezka. Oj, była. Bezpośrednio po wyjściu z uczelni (nuuuuudy!) pojechałem z Anką do Blue City. Uparła się, żeby kupić tam sobie coś do szkoły w Empiku. Niech będzie i tak. Pojechaliśmy. Kupiła klej. Taki normalny, sztyft.
A poza tym książkę o Potoshopie, Glamour, Vivę i cukierki… To chyba nie wymaga komentarza.

Ja natomiast zaszalałem. I to dwukrotnie. Najpierw – stając się członkiem Premium Clubu (a co mi szkodzi?) a potem kupując sobie spodnie. Tak, zrobiłem to bez zastanowienia i głebszych analiz finansowych. Pobieżne bowiem wystarczyły, żeby stwierdzić, że NIE POWINIENEM tego robić. No, ale czasem głowa swoje a portfel swoje. Jestem potwierdzeniem wyników amerykańskich badań. Jak nie widzę gotówki na żywo, to łatwiej ją wydawać za pomocą karty. No i mam spodnie z Clockhouse’a. Była promocja! To chyba też wszystko wyjaśnia? Ale podkreślam, że nie oderwałem jeszcze metek i czuję, że pójdę z nimi dziś na imprezę (bo ich nie widać) i zadecyduję czy może zwrócić spodnie w ciągu 7 dni…

Potem w planach mieliśmy wypad do Barbie Baru. Ale jak to zwykle z naszymi planami bywa – wziął w łeb. Iwonka przyjechała na miejsce spotkania w stanie lekkiego zadowolenia alkoholowego i uparła się, żeby wrócić na imprezę, z której przyszła. Jej koleżanka z grupy – niejaka Karolina – organizowała „domówkę”. W końcu daliśmy się namówić. Chć od razu wiedzieliśmy, że pomysł nie jest zbyt udany…

Na miejscu był jeden chłopak (Jarek niejaki) i z 5 dziewczyn. Tego wieczora Iwona miała mały comming-out. Choć gospodyni nie chciała albo nie mogła uwierzyć i prawie do końca balangi traktowała nas jak parę. Nawet, gdy założyłem ubrania Anki… (zamieniliśmy się w kilbu). A kibel to w ogóle osobna historia. Co my tam z Anką robiliśmy. Pomijam fakt, że chowaliśmy ciastka w pudełeczku w pralce a potem robiliśmy sobie tam posiadówy wyjadając je… Pomijam fakt, że spędziliśmy tam sporo czasu przebierając się w swoje ubrania i malując kosmetykami gospodyni… Pomijam nawet fakt, że suszyliśmy suszarką mokre części garderoby Anki (buty, skarpety, spodnie) do momentu, w którym suszarka przestała działać (okazało się, że z przegrzania, bo potem znów funkcjonowała normalnie)… Po prostu nie mamy już prawie żadnych oporów. Anka załatwiała się przy mnie, malowaliśmy sobie paznokcie lakierem, robiliśmy sobie profesjonalny make-up i w ogóle brak słów.
Wpuścić nas do domu…

Poza tym zepsuliśmy łóżko. A dokładniej, to ja to zrobiłem. Rzuciłem się na nie i słyszałem, że coś tam delikatnie, ale jednak chrząstnęło. Na szczęście to nic widocznego, więc udawaliśmy, że nic się nie stało. Ponadto Iwonka zbiła szklankę owijając mnie szalikiem. Moim szalikiem, który nosiłem na koszulkę bez rękawów pożyczoną od Anki tego wieczora. W ogóle to stwierdzam, że nieźle w niej wyglądałem. Po raz pierwszy w życiu.

Iwonka za to poszlała z alkoholem. Spiła się. Co zdarza się jej może 3 razy w roku. Nie lubię jej wtedy. Zachowuje się tak, jak naturalnie nigdy by się nie zachowała. W związku z tym jednak, że zdarza się jej to tylko do 3 razy w roku, to wybaczam jej dziwne zachowanie i przyjmuję bez słowa. Ale nie lubię. Bardzo nawet.
Wolałbym z nią wtedy nie przebywać.

Szczytem jednak było, gdy postanowiłem jechać rano do domu z innymi dziewczynami, a Iwona i Anka postanowiły zostać na noc (jeśli o 5 nad ranem można mówić o nocy…) u Karoliny i jedna z nich dała mi „piwo dla Mikołaja”. Byliśmy już na dole w drodze na przystanek, a one zrzuciły nam to piwo z balkonu. Siódmego piętra. Puszka ominęła może o 10 cm głowę jednej z dziewczyn. Nie muszę chyba mówić, że jak walnęła o podłoże to rozwaliła się, rozlewając wkoło całą swoją zawartość. Gdyby trafiła…
Było niebezpiecznie i niemiło. Ale nie skomentowałem. Stwierdziłem, że nie ma sensu, bo i tak są po alkoholu, więc mija się to z celem.

W miejscu, gdzie teraz mieszkam byłem koło 6:45. Minąłem się dosłownie w klatce z Mikołajem Właścicielem. Szedł chyba do pracy. Spałem do 11:45. Potem kąpiel, a teraz marnuję czas czytając gazety i przymierzając ubrania. Powinienem zająć się szukaniem mieszkania albo przygotowywaniem do zajęć w przyszłym tygodniu, prawda?

Wypowiedz się! Skomentuj!